Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

8 / 1997

I powiedział także do tych, którzy pokładali ufność w sobie samych, że są usprawiedliwieni, a innych lekceważyli, to podobieństwo: Dwóch ludzi weszło do świątyni, aby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak się modlił: Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, rabusie, oszuści, cudzołożnicy albo też jak ten oto celnik. Poszczę dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę z całego mego dorobku. A celnik stanął z daleka i nie śmiał nawet oczu podnieść ku niebu, lecz bił się w pierś swoją, mówiąc: Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu. Powiadam wam: Ten poszedł usprawiedliwiony do domu swego, tamten zaś nie; bo każdy, kto siebie wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony.

Łuk. 18:9-14

Trwa drugi miesiąc wakacji. Lato jest dla większości z nas czasem wypoczynku, ucieczki od codzienności. Chcemy ten okres dobrze wykorzystać, przeżyć jak najpełniej, doświadczyć czegoś szczególnego. To ostatnie pragnienie jest szczególnie udziałem młodzieży. I rzeczywiście, młodzi ludzie w okresie wakacji przeżywają pierwsze miłości, wielkie zachwyty, ale także zdarzenia, o których chcieliby jak najszybciej zapomnieć.

Dla niektórych wakacje to także czas szczególnego kontaktu ze słowem Bożym, ze Zbawicielem, czas zastanowienia się nad własnym życiem. Sposobność po temu daje na przykład udział w obozie kościelnym, w ewangelizacji, ale równie dobrze – samotna lektura Biblii z dala od ludzi, w ciszy kościoła czy w całkowitej samotności na łonie przyrody. Każde miejsce i czas są dobre na rozmowę z Bogiem, ale wakacje mają tę zaletę, że możemy na chwilę zapomnieć o nawale obowiązków dnia powszedniego i poświęcić się życiu duchowemu. Wykorzystajmy więc tę okazję, przystańmy i postarajmy się zdobyć na wyznanie: Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu.

Dla Izraelitów znalezienie czasu poświęconego Bogu było czymś oczywistym. Zarówno dla tych, których uważano za pobożnych, jak i dla tych, którzy w powszechnym mniemaniu byli grzesznikami. W czasach nowotestamentowych rytm pracy wyznaczała natura i z wyjątkiem świąt nie znano pojęcia wakacji czy urlopu. Jednocześnie Żydzi uważali, że miejscem najodpowiedniejszym na rozmowę z Bogiem jest świątynia.

Dziś nie podkreślamy tak roli świątyni, domu Bożego. Kościoły często otwiera się na niedzielne nabożeństwo, w tygodniu zaś stoją zamknięte. Ale każdy ma przecież Biblię w domu i gdy chce, może rozmawiać z Bogiem. Ten osobisty kontakt z Nim – bez pośredników: kapłanów, duchownych – osiągnęliśmy dzięki Reformacji.

Reformacja w wielu dziedzinach zmieniła ludzki pogląd na rzeczywistość, przede wszystkim na rzeczywistość duchową. Ale w ludzkiej mentalności nic nie zmieniło się od czasów, w których nauczał Jezus. Wszędzie istnieją faryzeusze i celnicy, choć dziś inaczej określamy ludzi przejawiających takie postawy. Współczesny faryzeusz to człowiek tak zachwycony własną wartością, że żywi poczucie wyższości i gardzi innymi. Może być działaczem kościelnym, dobroczyńcą... Bo dzisiejszy faryzeusz to nierzadko pobożny chrześcijanin, stały bywalec niedzielnych nabożeństw, aktywny w parafii, czasem nawet na forum ogólnokościelnym, zawsze gotów wziąć udział w nowej akcji. Zarazem jednak w głębi duszy pogardza nieraz tymi, którzy siedzą w ostatnich ławkach, z pewnym niesmakiem patrzy na konwertytów – „tych nowych”, którzy nie znają zwyczajów panujących w zborze i zachowują się „niestosownie”.

Faryzeusz, sam regularnie płacący składki, podkreśla swoją ofiarność, szczegółowo wyliczając, ile dał na ten czy ów zbożny cel. Choć na jego datki parafia zawsze może liczyć, on sam lubi wypominać innym, że zalegają z płaceniem składek parafialnych. Jak gdyby nie wiedział, że wśród jego braci w wierze są i tacy, którym brakuje do pierwszego.

Inny rodzaj faryzeizmu grozi człowiekowi, który jest pewien swego zbawienia a zarazem jest bezkrytyczny wobec siebie. Na przykład ktoś, kto się nawrócił, przeżył spotkanie z Jezusem i od tej pory jest Jego gorliwym wyznawcą. Ale staje się to źródłem jego zadufania: wie, że ma Chrystusa w sercu, a inni Go nie mają. Powinni się więc nawrócić – rzecz jasna, zgodnie z jego wyobrażeniami na ten temat – bo inaczej są potępieni i nie ma dla nich ratunku...

Ale są wśród nas również współcześni celnicy. Często nie dostrzegani, nie znani większości parafian z imienia i nazwiska, po cichu wychodzą z kościoła, nie mają odwagi zgłosić się, gdy zbór ogłasza jakąś akcję. Łączy ich to, że są świadomi swej grzeszności, że wiedzą, jacy są naprawdę. A zarazem są wdzięczni Bogu za to, co dla nich uczynił, za to, że ich nie odrzucił.

Jezus ukazał obie te postawy w ostrym kontraście, by uzmysłowić nam, że ludzie dumni ze swej wiary i pobożności, ale pokładający nadzieję w sobie zamiast w Bogu – wcale nie są lepsi od oszustów, krętaczy, łapowników. Z tej przypowieści jednak nie wynika, że celnik miałby być dla nas wzorem do naśladowania.

Nowy Testament ukazuje nam zupełnie inny wzór -jest nim sam Jezus Chrystus. Naśladowanie Jezusa to najważniejsze zadanie w historii chrześcijaństwa. To właściwa droga, którą powinniśmy kroczyć. Faryzeusz nie ma przecież upodobnić się do celnika, lecz przyjąć od niego tę jedną dobrą cząstkę – pokorę. Dobrze, że nie jest rabusiem, oszustem czy cudzołożnikiem. Źle jednak, że porównuje się z takimi ludźmi i z tego porównania czerpie z gruntu fałszywe poczucie wyższości. Dobrze, że pości, płaci dziesięcinę, wspiera ubogich (tego wszystkiego Jezus wcale nie potępia). Ale źle, że jednocześnie robi innym wyrzuty i wierzy, że dzięki swoim dobrym uczynkom pójdzie do nieba.

W zachodniej Europie zdarzało mi się słyszeć takie zdanie: „Właściwie nie wiem, czy Bóg istnieje, ale wypełniam przykazania, a nawet płacę składkę kościelną. Jeśli On jest, to pewnie będę zbawiony, bo przecież nie jestem złym człowiekiem”. To jeszcze jedna postać faryzeizmu, u nas trochę mniej znana, ale wkrótce pewnie też się upowszechni.

W każdym z nas drzemie po trosze taki faryzeusz. Niech więc ten letni czas posłuży nam do uczciwej oceny naszych działań i intencji, jakimi się w tych działaniach kierujemy. Co mnie skłania do zaangażowania w życie kościelne? Czy sam sobie nie wydaję się być osobą nie do zastąpienia? Czy dopatruję się błędów u innych i czy im je wytykam?

A może jest we mnie także coś z celnika? Czy nie chowam się za fałszywie rozumianą pokorą? Może powinienem przestać bić się w piersi a zacząć robić coś dla innych? Może już najwyższy czas, bym przestał tkwić w przedsionku świątynnym i wszedł do świątyni, stając się pełnoprawnym członkiem ludu Bożego?

To bardzo osobiste pytania. Ktoś mógłby rzec, że zbyt osobiste. Ale warto je sobie zadać. Może właśnie wakacje, gdy mamy trochę czasu dla siebie, to najwłaściwsza pora, by uderzyć się w piersi i wyznać, że wszyscy potrzebujemy Bożej łaski w tym samym stopniu, co faryzeusz i celnik.

Ks. Marcin Hintz