Drukuj

10 / 1997

W niniejszym numerze zamieszczamy nie drukowane dotąd nigdzie kazanie Jana Kalwina, które stało się natchnieniem dla uczestnikom 23. Zgromadzenia Światowego Aliansu Kościołów Reformowanych. Z manuskryptu spisał je dr Francis Higman, dyrektor Instytutu Historii Reformacji na Uniwersytecie Genewskim, a na współczesną francuszczyznę przełożył Jean-Paul Guisan. Przy przekładzie na język polski okazało się, że tekstem biblijnym najwierniejszym przekładowi, z jakiego korzystał Kalwin, jest tłumaczenie Biblii Gdańskiej, więc w tej właśnie wersji przytaczamy motto – red.

Ale to jest post, którym obrał: Rozwiąż związki niezbożności, rozwiąż brzemiona ciężkie i puść wolno skruszonych, a tak wszelakie jarzmo rozerwij. Ułamuj łaknącemu chleba twego a ubogich wygnańców wprowadź do domu twego; ujrzyszli nagiego, przyodziej go, a przed ciałem swojem nie ukrywaj się. [...] Tedy wzywać będziesz, a Pan wysłucha; zawołasz, a odpowie: Owom Ja.

Iz. 68:6.7.9a

Zobaczyliśmy wczoraj, że – jeśli pragniemy podobać się Bogu – nie my powinniśmy decydować, co mamy robić, ale po prostu robić to, co On nam nakazuje. On zaś w tym urywku przedstawia nam to, czego chce przede wszystkim: tj. byśmy żyli w pokoju z naszymi bliźnimi, powstrzymując się od jakiejkolwiek wobec nich nieprawości i niesprawiedliwości, starając się przychodzić z pomocą potrzebującym. Podobnie mówi za pośrednictwem swego proroka, że chce miłosierdzia, a nie ofiar. Mogłoby się wydawać, że Bóg odrzuca całkowicie posty i obrzędy, które wszakże sam ustanowił. Tymczasem On po prostu chce powiedzieć, że należy baczyć na to, co zasadnicze, a nie umieszczać pługa przed wołami, jak to się mówi. Ponieważ ludzie przywiązują zazwyczaj wagę do drobiazgów, wydaje im się, że na tym polega istota świętości. Tak czyniąc, zapominają o tym, co ma o wiele większe znaczenie – są więc niczym obłudnicy, którym Pan Jezus wyrzuca, że przecedzają komara, a połykają wielbłąda. Świetnie bowiem widzieliśmy, że ci, którzy chcą wykazać się gorliwością w swej służbie dla Boga, będą się wahać, gdy przyjdzie im – jak to mówią – nadepnąć na słomkę leżącą na ich drodze, a równocześnie będą zdolni popełnić wielkie błędy, znacznie cięższe i poważniejsze – lecz to będzie niczym w ich oczach.

Tak więc nasz Pan mówi w tym urywku, że jeśli porównujemy post z miłosierdziem, On wolałby sto razy bardziej, byśmy kroczyli drogą prawości i uczciwości wobec naszych bliźnich, niż byśmy mieli pościć. Albowiem, jak to powiedzieliśmy wczoraj za św. Pawłem, działanie tylko zewnętrzne przynosi nikłą korzyść. Postu przeto nie należy całkowicie potępiać jako czegoś bezużytecznego, o ile będzie się go stosować właściwie, zgodnie z wolą Bożą. Mimo to z jednej strony – nie powinniśmy zadowalać się wyłącznie postem, uważając, że Bóg rygorystycznie wymaga, byśmy pościli, a z drugiej strony – powinniśmy się raczej ćwiczyć w czynieniu dobra i wspieraniu potrzebujących.

Tutaj prorok chce więc w zasadzie mówić o miłosierdziu. W tym celu porusza dwie sprawy. Należy zerwać wszelkie więzy niesprawiedliwości, wszystko, co pęta ubogich ludzi – krótko mówiąc, usunąć jarzmo. W tym względzie chce powiedzieć, że trzeba powstrzymać się od wszelkiego okrucieństwa i niesprawiedliwości, nie należy czynić bliźniemu, co nam niemiłe, a tego uczy sama natura. I to jest właśnie sprawa pierwsza. Druga polega na tym, byśmy okazywali litość i współczucie cierpiącym, przychodząc im z pomocą. Tych dwu spraw nie można rozdzielać, a to z następującego powodu: jeśli ktoś powstrzymuje się od czynienia zła, lecz zachowuje tylko dla siebie to, co ma, myśli tylko o sobie i swej korzyści, jest rzeczą oczywistą, że spełnia swój obowiązek tylko w połowie. I nie będzie mógł znaleźć dla siebie usprawiedliwienia mówiąc: „Nikt nie może się skarżyć, że mu ukradłem jego własność, że go wykorzystałem lub oszukałem”. Oczywiście, mówi prawdę, ale – wobec tego – po co się urodziliśmy? Dlaczego Bóg umieścił nas na tym świecie? Dlaczego obcujemy ze sobą, jeśli nie po to, by zaistniała wspólnota – żeby ten, kto ma z czego łożyć na zaspokojenie potrzeb swych bliźnich, czynił to, czując się do tego zobowiązany wolą Bożą.

Nie wystarcza więc, że nie wyrządziliśmy nikomu krzywdy, trzeba jeszcze starać się pomagać bliźnim w miarę swoich możliwości. Jeśli natomiast udzielamy jałmużny i dajemy część tego, co mamy, a równocześnie osiągamy nielegalne i nieuczciwe zyski, możemy mieć pewność, że jest to odrażające dla Boga. On bowiem wcale nie chce, by składano Mu ofiarę z tego, co zostało ukradzione; to byłoby tak, jakby oddawano Mu część łupu, a tym samym bezczeszczono Jego święte imię. A widzimy przecież, że czyni to wielu ludzi, którzy starają się wzbogacić podstępem i nielegalnymi sposobami. Tacy będą grabić i oszukiwać. Mają pieniądze, będą zatem bardzo chcieli dawać jałmużnę. Ale to jakby płacić Bogu haracz, jakby zmuszać Go do udziału w podziale łupów.

Nie może więc być mowy o działaniu połowicznym. Przeciwnie, musimy trzymać się obydwu zaleceń zawartych w tym urywku: „Przestań czynić źle, przykładaj się do dobra!” Krótko mówiąc: aby nasza służba Bogu została przez Niego uznana, trzeba nam przede wszystkim unikać wszelkiej niesprawiedliwości i nieczułości wobec naszych bliźnich – czyli wystrzegać się wszelkiej działalności płynącej ze złych pobudek. A ponadto należy używać danych nam przez Boga zasobów i środków do wspomagania tych, którzy są w potrzebie; ich bieda powinna wywoływać nasze współczucie, byśmy nie byli niczym nieczułe zwierzęta. Oto co w gruncie rzeczy prorok chciał nam powiedzieć.

To prawda, że niektórzy komentatorzy rozumieją przez „więzy niesprawiedliwości” oszustwa i podstępy, jakich dopuszczają się ci, którzy zawłaszczają dobra bliźniego. Wpadają oni niejako w matnię fałszywej argumentacji. Dopuszczają się nieuczciwych praktyk i uciekają się do skomplikowanych sposobów, by odnieść korzyść kosztem jednych i oszukać drugich. Oto czym mogą być więzy nieczystego sumienia – będzie to węzeł nie do rozsupłania. Mimo to prorok wyraził się bardzo prosto. Istotnie, nie musimy szukać wyjaśnienia poza tym fragmentem; pokazuje on to nader wyraźnie, kiedy mówi: „Niech uciśnieni zostaną wypuszczeni na wolność a wszelkie jarzmo złamane”. Uważa więc, że jeżeli pragniemy dobrze pokierować naszym życiem, musimy okazać litość tym, których wcześniej schwytaliśmy w nasze sieci. Zwraca się tu bowiem do tych, którzy uciekali się do wszelkiego rodzaju nieuczciwych praktyk, by się wzbogacić i wypłynąć na cudzych grzbietach. Dlatego więc przypisuje im więzy niesprawiedliwości. Weźmy na przykład biednego człowieka: został zmuszony do przyjęcia licznych niesprawiedliwych warunków. Jeśli ma długi, przyjdzie do kogoś i powie: „Ach! Co ja pocznę? Chcą wydzierżawić mój dom lub pole. Proszę cię, panie, wspomóż mnie w chwili potrzeby”. A bogacz odpowie mu: „Dobrze, zastanowię się nad tym – i dorzuci chłodno – Nie wiem, czy będę mógł coś zrobić”. I tak go zostawi z niczym, podając jako pretekst: „Na inny cel potrzebuję swoich pieniędzy”. Biedak zaś pragnie tylko jednego: uwolnić się od niebezpieczeństwa, w które popadł. „Trudno – powie – proszę stawiać własne warunki”. Będzie wówczas miał niejako sznur na szyi, tamten odpowie mu bowiem: „Mnie zadowolą tylko takie warunki – żądam tyle a tyle twego zboża i wina”. Zapewne wielkie zdziwienie wywoła fakt, że biedak ten jest tak spętany. Myślał, że uwolnił się z jednych więzów, a tymczasem sprawił, że się one podwoiły a nawet potroiły. I tak jest nimi omotany, że nie może się wyplątać. Tak oto dławieni są ubodzy. Jak to się dzieje? Jakżeby inaczej niż przez te oto więzy, które bogacze i ci, którzy mają środki, zaciskają im na szyi. Zwłaszcza, że rozpostarli swe sieci właśnie tam, gdzie postanowili czyhać na zdobycz. Skoro tylko biedacy w nie wpadną, nigdy, nieszczęśni, nie wyrwą się z ich szponów inaczej niż obdarci ze skóry bądź wykrwawieni do ostatka.

Prorok chciał tu więc wyrazić, co następuje: póki ludzie będą postępować tak okrutnie niczym wilki bądź lisy, by wyrządzić krzywdę bliźniemu, mogą pościć, ile dusza zapragnie, i odprawiać tyle obrzędów, ile zechcą, lecz wszystko to będzie zawsze tylko kłamstwem i obrazą dla Boga. Musimy bowiem starać się osiągnąć tę jedność, która polega na okazywaniu naszymi czynami, że czcimy Boga krocząc wspólnie, jak On to zaleca i nakazuje. A oto jak na ten temat wypowiada się św. Paweł: „Kto kradnie, niech kraść przestanie – mówi – a niech raczej żmudną pracą własnych rąk zdobywa dobra, aby miał z czego udzielać potrzebującemu” [Ef. 4:28]. Tak czyniąc, łączy te dwie sprawy wymienione przez Izajasza. Pokazuje, że musimy zmienić swe życie na równi z postępowaniem, jeśli poprzednio łupiliśmy bliźnich i zagarnialiśmy ich dobra. Nie zwraca się bynajmniej do tych, którzy kradli jawnie i z tego powodu mogliby być skazani na szafot lub chłostę. Nie, on zwraca się do tych wszystkich, którzy w nieuczciwy sposób zawładnęli dobrami swych bliźnich. Daremnie bowiem ukrywamy fakty, nadając im piękne nazwy i przydając im blasku w oczach ludzkich, wszystkie bowiem kombinacje, oszustwa, łupiestwa i tym podobne nigdy nie będą przed Bogiem uchodzić za nic innego niż kradzież.

Co zaś do tych, którzy uchodzą za najuczciwszych w oczach ludzkich, to nie przestaną być złodziejami, dopóki przywłaszczają sobie to, co do nich nie należy, jakiekolwiek by nosili tytuły. Wiadomo przecież, że ludzie nigdy nie będą zbyt bezwstydni, by nie śmieć powiedzieć: „Zdobyłem to uczciwie i nie można mi zarzucić przed sądem, że nie uzyskałem tego w sposób prawy”. Jakby Bóg był poddany osądowi ludzkiemu, jakby On nie widział jaśniej niż ci, którzy udają ślepych albo nie chcą zadawać sobie trudu. Niech tak będzie! Niechaj przy tym obstają! Bóg nie podlega temu wszystkiemu, czemu podlegają sędziowie ziemscy. On nie musi przeprowadzać dochodzenia, by sprawdzić fakty, ponieważ wszystko jest Mu znane. Św. Paweł zatem mówi: „Niech złodziej przestanie kraść”, lecz niech nie poprzestaje na tym. I dodaje: „Niech żmudną pracą własnych rąk zdobywa dobra”. Innymi słowy – nie tylko niech nie dopuszcza się kradzieży i łupiestwa, ale stara się ze wszystkich sił wspierać potrzebujących.

Widzimy więc teraz, do czego zmierza prorok Izajasz, kiedy domaga się od nas zniesienia wszelkiego ucisku, zerwania wszelkich więzów niesprawiedliwości i uwolnienia uciśnionych. Chodzi po prostu o to, byśmy pilnie baczyli, czy nasi bliźni nie są krzywdzeni, kiedy zawieramy z nimi umowę. Ten bowiem, kto obarcza bliźniego ponad miarę albo narzuca mu twarde warunki, zniewala go. Istnieją więc pewne praktyki, których powinniśmy unikać, robiąc interesy z naszymi bliźnimi; jeśli ktoś jest oszukiwany, jeżeli szukamy zysku, wyrządzając mu szkodę, jeżeli podstępnie polepszyliśmy swoje warunki a pogorszyliśmy jego – powinniśmy mieć niezbitą pewność, że jesteśmy winni tak samo, jak byśmy byli katami biedaków. Daremnie będziemy potem używać wszystkich możliwych wykrętów. Na próżno – Bóg już wydał wyrok.

Tak więc niech ludzie przestaną wysuwać w tej kwestii wielorakie argumenty. Wielu bowiem to czyni, gdy zabierają się do jakiejś nieuczciwej czynności: pytają o radę, ale tylko po to, by mieć usprawiedliwienie. Potem przydają pięknych pozorów swemu postępkowi, mówiąc: „Cóż, prawdę powiedziawszy, mam taki czy inny powód działania a taki czy inny argument przemawia za tym, chciałby jednak poznać twoje zdanie”. Otóż ta opinia nie jest niczym innym jak tylko poduszką, by lepiej spać. Albowiem, jak to już jasno wyraziłem, nie jest konieczne wdawanie się w skomplikowane roztrząsania; wystarczy słuchać tego, co mówi Bóg. On zaś mówi, że powinniśmy baczyć, czy nasz bliźni nie jest krzywdzony i czy świadomie nie wyrządzamy mu krzywdy. A zatem czyż trzeba chodzić do szkoły lub być wielkim uczonym, żeby to wiedzieć? Oczywiście, że nie. Nawet najwięksi ignoranci, jeśli zechcą się nad tym zastanowić, doskonale zrozumieją, czy z danej sprawy wynika korzyść czy szkoda bądź czy kryje się tu klauzula mniej korzystna dla jednej ze stron. Każdy dostrzeże to z łatwością. Wobec tego jeżeli będziemy się kierować poczuciem sprawiedliwości, zawsze będziemy postępować właściwie. A nie myślmy, że moglibyśmy wygrać debatę w jakiejkolwiek sprawie, stosując wobec Boga nasze wykrętne argumenty. Oto co mówi Izajasz w punkcie pierwszym.

Na drugim miejscu prorok podaje polecenie, byśmy podzielili się chlebem z głodnym, byśmy przenocowali pod naszym dachem bezdomnego wędrowca [lub: nie ukrywali się przed swym ciałem], byśmy przyodziali nagiego i nie odwrócili się od swego współbrata. Jest to drugi punkt, jak już wspomniałem, a oto, co powinniśmy wiedzieć: skoro staraliśmy się usilnie nikomu nie szkodzić i nasze ręce nie są pokryte krwią ani zbrukane żadnym przestępstwem, powinniśmy ich używać do udzielania jałmużny i pomocy tym, którzy nas potrzebują. Nie bez powodu bowiem Pismo Święte – mówiąc o jałmużnie i wszelkiej dobroczynności – powiada, że są to ofiary składane Bogu. Podobnie kiedy w Liście do Hebrajczyków apostoł nakazuje, byśmy okazywali gościnę ubogiemu obcemu, byśmy mieli litość dla tych, którzy przebywają w więzieniu, byśmy przychodzili z pomocą potrzebującym. Oto ofiary – mówi – jakich Bóg wymaga [por. Hebr. 13:16].

Zatem, kiedy staramy się spieszyć z pomocą potrzebującym, możemy mieć pewność, że składamy ofiarę Bogu. Ale aby złożyć ofiarę, musimy mieć czyste ręce, jeśli bowiem są czymkolwiek skalane, Bóg ofiary nie przyjmie. Oto dlaczego On mówi, że nie możemy mieć rąk zbrukanych, kiedy chcemy czynić dobro. Nie można kraść jednemu, aby dawać drugiemu, mówiąc sobie: „Będę szczodry i dam florena”, kiedy tymczasem ukradłem cały trzos. Tak postępując, kpię sobie bowiem z Boga. A zatem trzeba, aby ręce, które wyciągamy ku innym, nie nosiły na sobie żadnej zmazy, która by uniemożliwiała złożenie Bogu ofiary, jakiej żąda. Do tego właśnie wzywa nas teraz prorok: aby nasze ręce nigdy nie były bezczynne, lecz wprost przeciwnie – by zawsze garnęły się do pracy, do jakiej Bóg je przeznaczył.

Przede wszystkim mamy dzielić się swoim chlebem z tym, kto jest głodny. Mówiąc o dzieleniu się chlebem, prorok ma na myśli dawanie i przychodzenie z pomocą temu, kto jest w potrzebie. Dokładnie mówi on, by dzielić się swoim chlebem, ponieważ – jak już widzieliśmy – jeżeli dajemy jałmużnę z tego, cośmy ukradli, będzie to przez Boga potępione. Takim postępowaniem także hańbimy Go i lżymy, gdyż czynimy Go przez to jak gdyby wspólnikiem popełnionych zdzierstw oraz wszelkiego bezprawia i występków. Otóż On nie chce w czymś takim uczestniczyć. Nauczmy się więc dawać to, co jest nasze i co będziemy mogli słusznie takim nazwać. Tak więc należy okazywać szczodrość: gdy nasz Pan da nam środki i kiedy będziemy mogli publicznie dowieść, że wszystko to pochodzi z Jego ręki i Jego błogosławieństwa. Nie podzielisz się więc chlebem, który zrabowałeś, nie podzielisz się łupem, jaki nieuczciwie zdobyłeś i jaki przypadł ci w udziale sposobami, które Bóg potępia, ale będziesz dawał z tego, co jest twoje i co możesz nazwać własnym.

Jednocześnie prorok surowo nas przestrzega, że wobec Boga nie będzie ważne takie nasze tłumaczenie: „A dlaczegóż miałbym dawać to, co mam, skoro zdobyłem to moją pracą albo odziedziczyłem? Nie jestem niczyim dłużnikiem”. Taka mowa na nic się nie zda, ponieważ dobrze wiemy, co Bóg mówi na ten temat. Jedno jest pewne: wszystko, co posiadamy, cokolwiek to jest i skądkolwiek pochodzi, należy do Boga. Co zaś do naszego stanu posiadania, to oczywiście korzystamy z dóbr, których nam wielkodusznie udziela, i jesteśmy ich właścicielami, ale niezależnie od tego, jak mają się nasze sprawy, powinniśmy zawsze składać Mu je w hołdzie. Spójrzmy, pod jakim warunkiem Bóg dał nam dobra, jakie posiadamy, i prawo ich użytkowania – pod warunkiem, że podzielimy się nimi z bliźnimi. Co prawda, nie możemy tu stanowić prawa, jak św. Paweł mówi w swoim Drugim Liście do Koryntian [II Kor. 9:7]. Istotnie, Bóg nie żąda od nas niczego siłą, chce raczej, byśmy z dobrej woli, bez przymusu dawali stosownie do naszych możliwości.

Jakkolwiek się rzeczy mają, trzeba stosować się zawsze do tego, co Bóg mówi na temat manny. Niech ten, kto zebrał jej dużo, nie zagarnia jej dla siebie, jakby chciał napełnić sobie brzuch aż do pęknięcia, lecz niech zadowoli się tym, co nieodzowne do życia. Co zaś do tego, kto nie ma jej wcale, to nie wolno pozwolić mu przymierać głodem, lecz należy przyjść mu z pomocą; ci, którzy mają manny w nadmiarze, niech zaspokoją jego potrzeby. Oto do czego powinniśmy się stosować, skoro Bóg mówi: jeśli mamy chleb, który do nas należy i który posiadamy zgodnie z prawem, nie znaczy to samo przez się, że mamy go zatrzymać dla siebie. Przeciwnie, musimy się nim podzielić, dając część tym, którym go brakuje. I zrobimy to nie z musu ani z żalem, lecz z własnej woli. Każdy z nas ma uważnie siebie badać i nie czekając, aż wydrą nam siłą to, czego się od nas oczekuje, składać Bogu ofiary dobrowolne.

Zresztą, gdy nasz Pan mówi o głodnych, rozumie przez to, że mamy szukać tych, którzy są w potrzebie, by ich wesprzeć. Zawsze bowiem jesteśmy zdolni zamykać oczy, by nic o tym nie wiedzieć i by nie doznać współczucia. Kiedy przeto spożywamy posiłek, powinniśmy zawsze mieć na względzie to, że jest dużo cierpiących i potrzebujących, że powinniśmy im współczuć i dowiadywać się, w czym i jakimi sposobami im pomóc. Widzimy zatem, że nasz Pan, mówiąc o głodnych ubogich i wszystkich ludziach w biedzie, poleca nam zadbać o poznanie cierpiących, abyśmy mogli dopomóc im najlepiej, jak potrafimy.

To samo odnosi się do tych, których Bóg poleca nam przyjąć pod swój dach. Wyobraźmy sobie biednych wędrowców, obcych, którzy nie mają schronienia – jeśli nie okażemy im współczucia, będziemy niczym dzikie bestie, pozbawione ludzkich uczuć. To dlatego nasz Pan wspomina o tej grupie osób. Co prawda, w znaczeniu ogólnym chce tu powiedzieć, że powinniśmy się poświęcić czynieniu dobra, pamiętając o tym, co zostało nam dane, abyśmy – kiedy inni są w potrzebie – wiedzieli, czym dysponujemy, i mogli przyjść im z pomocą i potrzebie zaradzić. Oto do czego musimy się stosować. W każdym razie te grupy osób nie bez powodu są tu wymienione. Bo mając do czynienia z obcym, nie oczekujemy żadnego wynagrodzenia. A jeśli nawet nam powie: „Dziękuję bardzo”, możliwe jest, że go więcej nie ujrzymy albo że on nas nie rozpozna. W ludzkim mniemaniu sprawa jest przegrana: zrobić coś dla obcego, to jakby w wodę wrzucić. Nasz Pan chce jednak, byśmy i w tym względzie dali dowód swego miłosierdzia, pokazując, że to Jemu składamy ofiarę. A nawet jeżeli ludzie, którym czynimy dobro, nie są tego godni, nawet jeśli wobec ich niewdzięczności tracimy chęć do przychodzenia im z pomocą... nawet wtedy – wiedząc, że Bóg przyjmuje taką ofiarę – nie zaprzestaniemy tego czynić w miarę naszych możliwości. To właśnie prorok chciał powiedzieć w tym miejscu.

Wymienia także tych, którzy są nadzy, mówiąc, by – jeśli mamy czym – ich przyodziać. W istocie wszystko to sprowadza się do stwierdzenia, że Bóg jest dostatecznie wielkoduszny wobec ludzi, jeśli to, co daje, zostaje właściwie rozdzielone. Toteż wszystkie przypadki potrzeby i nędzy wokół nas są wynikiem ludzkiego podstępu i okrucieństwa, ponieważ ten, kto ma, pilnie strzeże tego, co ma, a ponieważ jest skąpy, nie można od niego nic uzyskać. Słowem, widzimy, że są tacy, którzy – niczym głęboka przepaść – chcieliby wszystko wchłonąć, podczas gdy inni głodują. Jeśli się wejrzy głębiej w to wszystko, w całym świecie ujrzy się biedę. Jedni w nadmiarze wydają pieniądze na zbytki, roztrwaniając wszystko – zamiast zgodnie ze swą powinnością przeznaczyć część tego, co posiadają, na pomoc potrzebującym. Widzimy również innych, jak gromadzą dobra, zgarniają, co mogą, i nawet w czas głodu żądają poderżnięcia gardeł biedakom. A gdyby ludzie ci byli zdolni do odrobiny współczucia, czyż nie starczałoby zawsze chleba do wyżywienia biednych? Wprawdzie nie każdy żyłby nadal w zbytku, ale wystarczy pomóc nędzarzom, by nie byli głodni. To dlatego nasz Pan stawia nas w stan oskarżenia, pokazując nam, że nie ma takiej nędzy, która nie wynikałaby z naszej nieprawości, i że wszystko to jest naszą winą.

Prawdą jest, że Bóg może nas ukarać nieurodzajem, kiedy ześle grad, mrozy i temu podobne. On powściąga swą szczodrość i potrąca naszą część, kiedy panuje głód. Ale nigdy nie wpadniemy w takie tarapaty, byśmy nie mogli w jakiejś mierze wesprzeć biednych, chyba że ludzie staną się niewrażliwi niczym dzikie bestie – jak wilki pożerające swą zdobycz, mając na względzie jedynie zysk. Widzimy, jak bogacze napinają swe sieci, kiedy pojawia się niedostatek. Wydaje im się, że wzbogacą się wtedy bardziej niż kiedy indziej. A dlaczego? Ponieważ sprzedają po zawyżonych cenach i mniemają, że wszystko im wolno. A kiedy biedni są głodni, kiedy potrzebują chleba, bogatym zamykają się serca i ograbiają biednych tak, jakby ci wpadli w ręce zbójców. Podsumowując, zapamiętajmy dobrze, iż wspominając te grupy ludzi Bóg chciał jasno powiedzieć, że dopóki będziemy wywiązywać się z naszych powinności, będziemy znajdować środki na zaspokojenie potrzeb rodzaju ludzkiego.

A jednak jesteśmy tak podli i tak oziębli, a nawet jest w nas taka chciwość i skąpstwo, że do czynienia dobra trzeba nas zmuszać. Dlatego Bóg zawstydza nas, mówiąc: „przed ciałem swoim nie ukrywaj się” [Iz. 58:7]. A gdy mówi o „ciele swoim”, to jak gdyby mówił: „patrząc na siebie nawzajem, ludzie pojmują, kim są – podobnie jak wtedy, kiedy patrzą na swe odbicie w lustrze”. Oczywiście różnimy się od siebie i dobrze, że takie zróżnicowanie istnieje. Ale jakkolwiek by było, zdajemy sobie sprawę, że wszyscy stanowimy jeden gatunek wśród stworzeń. Każdy – czy chce, czy nie chce – widzi w swoim bliźnim własne odbicie, nawet w tym, kto jest mu najbardziej obcy i kto mógłby pochodzić z nieznanego kraju. Skoro więc istnieje między nami takie podobieństwo, prorok nie nazywa nas krewnymi, powinowatymi ani bliźnimi – on mówi, że ktokolwiek cierpi, jest naszym ciałem.

Czy jeżeli boli mnie palec, nie raczę nań spojrzeć? Czy odrzucę go za siebie, mówiąc: „Nie będę się nim przejmował”? Mój palec wkrótce przypomni mi o sobie, nawet jeżeli nie mam na to ochoty, i to do tego stopnia, że cała reszta mego ciała zabierze się do dzieła, by przynieść mu ulgę i uleczenie. Jest więc tak, że nasi bliźni są naszymi członkami i naszym ciałem. Dlaczego więc nie raczymy na nich spojrzeć ze współczuciem, jeśli cierpią, aby im pomóc na miarę naszych możliwości? Czyż nie jest to postępowanie nieludzkie, wbrew naturze? Czyż jesteśmy godni, by nosiła nas ta ziemia a Bóg uważał nas nie tylko za istoty ukształtowane na swój obraz, ale także za swoje dzieci, skoro jesteśmy niczym wilki, tak otępiali, że niezdolni do współczucia? Jeżeli nazywamy Boga naszym Ojcem, czyż nie jest rzeczą należytą, byśmy starali się być do Niego podobni, jak nakłania nas do tego nasz Pan, Jezus Chrystus?

A mimo to nie wiemy, co znaczy litować się nad cierpiącymi, i przymykamy raczej oczy, by łatwiej i bardziej beztrosko móc żyć w dostatku. Czyż tym samym nie pokazujemy, że nie mamy nic wspólnego z Bogiem, że odrzucamy wszelkie ludzkie odczucia, jak gdybyśmy deklarowali, że nie chcemy mieć z Bogiem do czynienia? To nie przeszkodzi Mu w wykonaniu tego, co zapowiedział – mianowicie że odpłaci nam, stosując tę samą miarę, według której my traktujemy innych. Mówi bowiem: jeżeli udajemy głuchych, gdy biedni krzyczą, to kiedy my z kolei będziemy krzyczeć, Bóg postąpi z nami tak, że będziemy krzyczeć, lecz nie zostaniemy wysłuchani. Co więcej, Bóg znieczuli serca tych, którzy by mogli nam pomóc, ponieważ nie będziemy godni doznać jakiegokolwiek przejawu człowieczeństwa, skoro sami byliśmy tak nieludzcy.

Oto co prorok chciał powiedzieć oznajmiając, że nie należy uciekać „od swojego ciała”, tj. od tych, którzy dotykają nas z tak bliska, że jesteśmy z nimi ściśle związani prawami natury, a chcąc się od nich oddzielić – wyrażamy oczywistą wzgardę wobec Boga. A zatem jeśli natura nas uczy, żeby jedni mieli współczucie dla drugich, to czyż ów związek duchowy, który Bóg ustanowił za pośrednictwem Ewangelii, nie przedstawia czegoś więcej? Wyobraźmy sobie, że żyjemy pośród Turków i że nie ma żadnej innej więzi między nami i wspólnotą, o której mówi prorok, poza faktem, że wszyscy jesteśmy ludźmi – nie musimy wszak dłużej się nad tym zastanawiać, ponieważ Turek jest naszym ciałem. A Pan nasz, Jezus Chrystus, pokazuje całkiem jasno, że jesteśmy bliźnimi tych, którzy są nam obcy, kiedy nam podsuwa obraz Samarytanina. Otóż jesteśmy teraz – z jednej strony – istotami stworzonymi na obraz Boga; jesteśmy mężczyznami i kobietami, łączy nas swego rodzaju naturalna więź, jak to i poganie umieli wyrazić. Z drugiej jednak strony, jako Boże dzieci mamy żyć razem w braterstwie: będąc członkami Jezusa Chrystusa (tj. Jego Ciała), powinniśmy być związani ze sobą nawzajem znacznie silniej niż wtedy, gdybyśmy mieli trzymać się rozważań przedstawionych przez proroka.

A czemu miałoby służyć gardłowanie, że jesteśmy chrześcijanami, dziećmi przygarniętymi przez Boga dzięki dziełu Pana naszego, Jezusa Chrystusa, jeżeli równocześnie każdy ciągnie w swoją stronę, myśli tylko o swoich sprawach i nie chce nieść pomocy bliźnim? Oto jak należy przejść od jednego poziomu wykładu do drugiego: wziąwszy pod uwagę dobro, do czynienia którego natura nas zobowiązuje, trzeba, byśmy wiedzieli, że jest to zobowiązanie większe, odkąd Bóg nazywa nas swymi domownikami (tzn. uważa nas za członków swej rodziny). Rozumiemy teraz, dlaczego św. Paweł poleca naszej szczodrobliwości tych, którzy należą do Kościoła, mówiąc, że powinniśmy czynić dobro wszystkim bez wyjątku – ale przede wszystkim domownikom wiary, powierzonym nam przez Boga, który w pewnym sensie zbliżył ich do nas [Gal. 6:10]. Tyle więc w gruncie rzeczy powinniśmy zapamiętać.

Tłum. Joanna Kasprzak