Drukuj

8-9 / 2000

Popatrzyłem, a oto wyciągnięta była w moim kierunku ręka, w której był zwój księgi. Rozwinęła go przede mną; był zapisany z jednej i drugiej strony, a opisane w nim były narzekania, wzdychania i biadania. (...) Otworzyłem (...) usta, a On dał mi zjeść ów zwój, mówiąc do mnie: Synu człowieczy, nasyć żołądek i napełnij wnętrzności swoje tym zwojem, który ci podałem. Zjadłem go, a w ustach moich był słodki jak miód. Potem rzekł do mnie: Synu człowieczy, udaj się do Izraela i przemawiaj do nich moimi słowami.

Ez. 2:9-3:4

I wspomnij w Księdze Marię! Oto ona oddaliła się od swojej rodziny do pewnego miejsca na wschodzie. I oddzieliła się od nich zasłoną. Wtedy posłaliśmy do niej Naszego Ducha i on ukazał się jej jako doskonały człowiek. Powiedziała: „Szukam schronienia u Miłosiernego przed tobą, jeśli jesteś bogobojny”. On powiedział: „Ja jestem tylko posłańcem twego Pana, aby dać tobie chłopca czystego”. Ona powiedziała: „Jakże mogę mieć syna, kiedy nie dotknął mnie żaden śmiertelnik ani też nie byłam występną?” On powiedział: „Tak będzie! Powiedział twój Pan: »To jest dla Mnie łatwe. Uczynimy z niego znak dla ludzi i miłosierdzie pochodzące od nas. To jest sprawa zdecydowana«”. I poczęła go, i oddaliła się z nim w dalekie miejsce. [Tam porodziła syna i wróciła z nim do swego ludu, a] Oni powiedzieli: „O Mario! Uczyniłaś rzecz niesłychaną! O siostro Aarona! (...) Jakże będziemy przemawiać do kogoś, kto jest w kołysce, do małego chłopca?” On powiedział: „Zaprawdę, ja jestem sługą Boga! On dał mi Księgę i uczynił mnie prorokiem. On mnie błogosławi gdziekolwiek się znajduję. On nakazał mi modlitwę i jałmużnę – jak długo będę żył – i dobroć dla mojej matki. On nie uczynił mnie ani tyranem, ani nieszczęśliwym. I pokój nade mną w dniu, kiedy się urodziłem, w dniu, kiedy będę umierał, w dniu, kiedy będę wskrzeszony do życia”. To jest Jezus, syn Marii, słowo Prawdy, w którą powątpiewają.

Skąd ten cytat? Pierwsza odpowiedź, jak się narzuca zwłaszcza tym, którzy czytają Biblię, to apokryf. W apokryfach przecież Jezus, jeszcze noworodek, a już rozmawia z Marią, Józefem czy też pasterzami. Nie zawsze jednak to, co narzuca się jako pierwsze, bywa najprawdziwsze. Przytoczony tekst to fragment Koranu z sury 19:16-34. Sura ta nosi tytuł Maria. Fakt, że przywołany tekst jest fragmentem świętej Księgi islamu, zapewne niejednego z nas zaskoczył, zwłaszcza tych, których wiedza o islamie ogranicza się do tego, co zapamiętali z Ogniem i mieczem czy też zobaczyli na obrazie Matejki Sobieski pod Wiedniem. Ta nieznajomość islamu każe podobnie myśleć o naszej wiedzy o innych religiach i kulturach, które one tworzą. Wiara w Boga i wiara Bogu dąży przecież do wyrażania się, zrealizowania w myślach, słowach i uczynkach. Jan Paweł II wprost mówi, że wiara, która nie tworzy kultury, jest wiarą słabo ugruntowaną i przeżywaną powierzchownie.

W pewnej jednak chwili ta kultura, którą wiara stworzyła, staje się zagrożeniem dla wiary. Nasze wewnątrzchrześcijańskie spory aż nadto dobitnie o tym świadczą. Począwszy od słynnego filioque, a na sprawie usprawiedliwienia z wiary skończywszy. Co więc począć z tym bogactwem wzajemnych powiązań religii i kultur, ale też i z nieustannym niebezpieczeństwem, że to, co różnicuje, zacznie nas dzielić i od siebie odpychać? Na to pytanie możemy odpowiadać na trzy sposoby.

Pierwszy sposób to walka. W myśl tej zasady każdy, kto nie podziela naszych przekonań, kto z nami nie chodzi, ten nie ma prawa do dalszego istnienia, jeśli nie przejdzie na naszą stronę. W tej walce o zapanowanie naszej wiary każdy sposób, wszystkie środki są właściwe, moralnie dobre. Płonące stosy katolickie i protestanckie, męczennicy obu stron, „nawracanie” pogan ogniem i mieczem są na to dowodem i tego owocem.

Drugi sposób można by nazwać kupczeniem wiarą. Chodzi w nim o takie zachwalanie swojej religii, takie jej dostosowywanie do gustów potencjalnych neofitów, by ich pozyskać, oderwać od ich wspólnoty wyznaniowej, a jak się da, to i od środowiska rodzinnego i społecznego. W tym miejscu dochodzimy do tego, co socjologowie nazywają sektą. Taki duch sekciarstwa grozi nawet największym Kościołom.

Trzeci wreszcie sposób polega na wzajemnym dążeniu do dzielenia się, wzbogacania siebie właśnie tym, co różni. Różnice przestają wtedy ludzi dzielić i wrogo nastawiać. Przeciwnie, różność staje się wzajemnym bogactwem. Nie oddala, ale przybliża do prawdy o rzeczywistości. Nie rozbija ludzkiej rodziny, ale ją buduje i umacnia. Chrześcijanie mają w tym względzie bogate doświadczenie. Zarówno tragiczne, jak i błogosławione. Wystarczy w tym miejscu przypomnieć działania Światowej Rady Kościołów, deklarację w sprawie usprawiedliwienia, deklarację polskich chrześcijan o ważności chrztu. W naszych czasach zaczyna owocować napomnienie Pawła Apostoła: „upominam was, bracia, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście byli zgodni, i by nie było wśród was rozłamów; byście byli jednego ducha i jednej myśli. Doniesiono mi bowiem o was, bracia moi, przez ludzi Chloe, że zdarzają się między wami spory. Myślę o tym, co każdy z was mówi: Ja jestem Pawła, a ja Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa. Czyż Chrystus jest podzielony? Czyż Paweł został za was ukrzyżowany? Czyż w imię Pawła zostaliście ochrzczeni?” (I Kor. 1:10-13).

I jeszcze jedna rzecz, również owoc tragicznej przeszłości chrześcijan. Religia i polityka. Boskie i cesarskie. Ołtarz i tron. Świeckie ramię władzy religijnej. Któż zliczy tych, którym zadano śmierć w myśl zasady: „Lepiej, żeby zginął jeden człowiek niż cały naród”, jak też w myśl drugiej zasady: „Słyszeliście, że zbluźnił, po co szukać dowodów”.

Warto również wspomnieć o ekumenizmie międzyreligijnym i o wspólnych, corocznych modlitwach wyznawców i przywódców religii świata, czy też o narastającej potrzebie oczyszczenia pamięci o naszej przeszłości.

A zatem, co już dzisiaj możemy uznać za wspólne osiągnięcie? Wierzę, że takim wspólnym dorobkiem jest duch gościnności.

Następnie świadomość, że nasze święte księgi, dogmaty, symbole wiary i konfesje, nie mówiąc już o teologiach czy duchowościach, noszą znamię wynikłe z faktu, że odbijają język i mentalność ludzi, którzy z natchnienia Bożego je spisywali, formułowali czy komentowali. Dzięki temu nasza wiara zyskuje na pewności, bo wierzymy coraz mocniej samemu Bogu, mniej zaś naszemu mówieniu o Nim. Czy z tego wynika, że Kościół stracił rację bytu? Absolutnie nie! Przecież to nie gdzie indziej, ale w naszych kościelnych wspólnotach i pomieszczeniach niejeden z nas usłyszał o Żydach, że są naszymi starszymi braćmi w wierze, o muzułmanach, że są dziedzicami Abrahama, o wyznawcach religii pozachrześcijańskich, że pośród nich również działa Duch Święty, o niewierzących, że wytrwałe poszukiwanie prawdy sprawia, iż Bóg dotyka ich serc.

Czasami mówi się, że to dopiero w naszych czasach doszliśmy do takiej świadomości, do takiego widzenia siebie i innych. To prawda, że w naszych czasach, być może wskutek tragedii wojen XX stulecia, ta świadomość przybrała na sile. Ale czytając ową 19. surę Koranu, trzeba powiedzieć, że korzenie ekumenizmu tkwią znacznie głębiej, bo aż w samym źródle naszych wspólnot wiary.

O. Wacław Oszajca SJ
[Redaktor naczelny „Przeglądu Powszechnego”]