Drukuj

4 / 2000

...od szóstej godziny do godziny dziewiątej ciemność zaległa całą ziemię. A około dziewiątej godziny zawołał Jezus donośnym głosem: Eli, Eli, lama sabachtani! Co znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?
Mat. 27:45-46

Jezus, zawoławszy wielkim głosem, rzekł: Ojcze, w ręce Twoje polecam ducha mego. I powiedziawszy to, skonał.
Łuk. 23:46

Wielki Piątek to jedno z najważniejszych świąt Kościoła chrześcijańskiego, a dla ewangelików – dzień szczególny. Bo jest to – jak zatytułował swą słynną książkę Jim Bischop – „Dzień, w którym umarł Chrystus”. Kierujemy wtedy nasze myśli ku wydarzeniom, które miały miejsce w Jerozolimie niemal 2000 lat temu, a związane są z ostatnimi chwilami ziemskiego życia Jezusa Chrystusa.

Chrystus, który jako „Syn człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służył i oddał życie swoje na okup za wielu”, rzeczywiście poświęcił swoje życie dla ludzi. Także dla ludzi dzisiaj żyjących, a więc również dla nas. Wszystko, czego nauczał i co czynił, było nakierowane na dobro człowieka.

Gdy powiedział: „miłujcie się wzajemnie tak, jak ja was umiłowałem”, stawiał za wzór swoją miłość do ludzi przez to, że „przyjął postać sługi i stał się podobny ludziom (...); uniżył samego siebie i był posłuszny aż do śmierci, i to do śmierci krzyżowej” (Flp. 2:7.8). Jego miłość była miłością bezinteresowną, ofiarowującą się bez reszty aż do końca, do śmierci na krzyżu. Chciał, abyśmy i my taką miłość – bezinteresowną, służącą innym, dającą coś istotnego z siebie – umieli okazywać innym.

Gdy Jezus powiedział: „Ja jako światłość przyszedłem na świat, aby nie pozostał w ciemności nikt, kto we mnie wierzy”, to nie tylko oświadczył, kim był, lecz powiedział o ważnym elemencie swojego posłannictwa i ukazał szansę, którą każdy człowiek znajdujący się w „ciemności”: w mroku grzechu i zła, w mrokach cierpienia, utrapień, ucisku – może znaleźć dla siebie, aby wyzwolić się z owych mroków.

Gdy Jezus wzywał: „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, ja wam sprawię ulgę”, czynił to, aby nam dodać otuchy, że On, Pan życia i śmierci, każdemu człowiekowi, który czuje się strudzony i zmęczony w życiu oraz życiem, każdemu, kto czuje się przywalony grzechem czy przeciwnościami życia, cierpieniem lub żałobą, gotów jest nieść pociechę, pomoc i wyzwolenie.

Gdy Jezus zapytał: „Któż z was może mi dowieść grzechu?”, wyraził tym świadomość swojej niewinności – On, jedyny na tej ziemi, nie jest obciążony grzechami i dlatego Jego ofiara mogła być skuteczna.

Dobitnie wyraził to Piotr w swoim Liście: „On grzechu nie popełnił ani nie znaleziono zdrady w ustach Jego” (I Ptr 2:22). To stwierdzenie pogłębił potem autor Listu do Hebrajczyków, pisząc o Jezusie, że był On „doświadczony we wszystkim, podobnie jak my, z wyjątkiem grzechu” (Hebr. 4:15). I dlatego mógł zachęcać: „Przystąpmy tedy z ufną odwagą do tronu łaski, abyśmy dostąpili miłosierdzia i znaleźli łaskę ku pomocy w stosownej porze” (Hebr. 4:16). Wielki Piątek przypomina nam, że i my mamy szansę zostać obdarzeni miłosierdziem i znaleźć dar łaski, wielkiej ŁASKI BOŻEJ. Dlatego „przystąpmy z ufną odwagą do tronu łaski”.

Gdy Jezus mówił: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” lub „Nie jestem sam, bo Ojciec jest ze mną” albo „Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we mnie”, objawiał nam cudowną jedność Ojca i Syna. Bez poczucia tej jedności nie mógłby żyć tak, jak żył, działać tak, jak działał, nauczać tak, jak nauczał, nie mógłby wypełnić swojego posłannictwa: Nauczyciela, Pocieszyciela, Zbawiciela.

Spójrzmy teraz na Golgotę. Przeczytajmy w Wielki Piątek historię męki Pańskiej. Niech staną nam przed oczami wydarzenia związane z ofiarą Jezusa Chrystusa. Pod koniec tej historii słyszymy słowa Zbawiciela, wypowiedziane już na krzyżu, które są myślą przewodnią tego rozważania. Na przestrzeni paru zaledwie godzin padły tak diametralnie różne słowa: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” oraz „Ojcze, w ręce Twoje polecam ducha mego”. Z tymi słowami na ustach Jezus skonał. Co to oznaczało? Zmianę samopoczucia? Huśtawkę nastrojów? Niewątpliwie ogromne cierpienie, jakie przeżywał, mogło spowodować upadek ducha, a nawet załamanie, ale potem, w chwili śmierci, nastąpiło uspokojenie i nowy przypływ ufności. Czy rzeczywiście tak właśnie było?

„Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” to słowa niezwykle dramatyczne. Niektórzy uważają, że jako człowiek zmagający się z agonią przybitego do krzyża, zwisającego na gwoździach ciała, Jezus przeżywał chwile załamania i rozpaczy. Słyszałem kazania, w których tak właśnie interpretowano to Jego wołanie. Podobnie jak słowa Jego modlitwy w Getsemane: „Ojcze, jeśli chcesz, oddal ten kielich ode mnie”, interpretuje się nieraz jako wyraz strachu przed cierpieniem. Czy to możliwe, aby Jezus, który przecież powiedział (co prawda, nieco później): „Dana mi jest wszelka moc na niebie i ziemi”, w taki – ludzki – sposób przeżywał swoje cierpienie?

Myślę w tej chwili o ludziach, którzy przez długie lata przebywali w więzieniach, obozach koncentracyjnych, gułagach, poddawanych niewiarygodnym torturom i katowanych. Wielu umarło, inni przeżyli, z niezwykłą wytrwałością znosząc ból, upokorzenie i głód. Myślę o tych, którzy nie mieli nadziei, że kiedykolwiek zostaną wyzwoleni, chyba że przez śmierć. W takich sytuacjach skarga, nawet bunt przeciw Bogu, załamanie jest czymś zrozumiałym. A mimo wszystko jakże wielu wytrzymało i nie załamało się. Chrystus zaś, Ten, który – powtarzam – mówił: „Dana mi jest WSZELKA MOC na niebie i na ziemi”, miałżeby On – najpierw Getsemane, a potem na krzyżu – przeżyć załamanie?

Spójrzmy na ofiarę Chrystusa z innej strony. Następstwem grzechu jest utrata społeczności z Bogiem i doświadczenie opuszczenia przez Boga. Już prorok Izajasz napisał: „Wasze winy są tym, co was odłączyło od waszego Boga, a wasze grzechy zasłoniły przed wami Jego oblicze”. Ludzkie poczucie sprawiedliwości dyktuje, że człowiek musi ponieść konsekwencje swoich win, więc ktokolwiek był kiedykolwiek skazywany za niepopełnione winy, cierpiał w dwójnasób. Nasze grzechy wziął na siebie Chrystus – Ten, który był bez grzechu. Apostoł Paweł wyraził to następująco: „Tego, który nie znał grzechu, za nas grzechem uczynił, abyśmy w Nim stali się sprawiedliwością Bożą” (II Kor. 5:21).

Czy potrafisz sobie wyobrazić, co oznaczało dla Chrystusa, czystego, świętego, bez zmazy, przyjąć na siebie ciężar ludzkich win? Także twoich? On to uczynił i musiał ponieść wszelkie konsekwencje, łącznie z tą, o której mówił prorok Izajasz. Musiał doznać opuszczenia przez Boga, a to właśnie dokonało się na krzyżu. Czy potrafimy sobie wyobrazić, co to znaczyło dla umiłowanego Syna Bożego? Dlatego w Getsemane modlił się: „Ojcze, jeśli chcesz, oddal ode mnie ten kielich”. I dlatego w czasie męki krzyżowej pełen bólu zawołał: „Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. Nie strach, nie załamanie ani bunt, lecz dramat, który przeżywał, podyktował Mu te słowa.

Powtarzam: to stało się dla nas, abyśmy byli wolni, oczyszczeni ze skutków grzechu, usprawiedliwieni i uniewinnieni. Dlatego – według Ewangelisty Jana – mógł Jezus przed śmiercią powiedzieć: „Wykonało się!”. Dokonał się akt pojednania Boga z człowiekiem i akt zbawienia człowieka. A koniec tego cierpienia? Ostatnie słowa Jezusa brzmiały: „Ojcze, w ręce Twoje polecam ducha mego”. Znowu pełna społeczność z Bogiem, pełna jedność Ojca i Syna, pełne oddanie. Ale także pełnia spokoju i ufności, odzyskana i spełniona.

Jakże wspaniałe słowa wypowiedział Jezus, umierając. Z podobnymi słowami na ustach umierał, kamienowany, św. Szczepan, jeden z siedmiu diakonów jerozolimskich. A także palony na stosie w Konstancji Jan Hus, reformator czeski. I wielu innych męczenników. Obyśmy i my umieli w krytycznych chwilach życia wyznać Bogu: „Ojcze, w Twoje ręce składam moje życie”. Chodzi nie tylko o chwilę, gdy czujemy, że zbliża się śmierć. Myśl „w Twoje ręce składam moje życie” powinna być naszą codzienną modlitwą – zarówno w dniach złych, jak i w dobrych. Powierzanie w modlitwie swego życia i losu w ręce Boga będzie łatwe, gdy nasza ufność będzie się opierać nie tylko na świadomości, że Bóg nas kocha, chce nas wspierać i pocieszać, lecz przede wszystkim gdy będziemy świadomi, co dla nas na krzyżu uczynił Chrystus: że nas zbawił, ocalił, pojednał z Bogiem i przywrócił społeczność z Nim.

Krzyż Jezusa Chrystusa jest nieprzemijającym znakiem nadziei, miłości Bożej i łaski: dla ciebie, dla mnie, dla każdego człowieka. Amen.

Ks. bp Zdzisław Tranda