Drukuj
Okładka 11/2002NR 11 / 2002


Kazanie wygłoszone w jednym z kościołów w Goerlitz, w Niemczech, podczas nabożeństwa w niedzielę 12 maja 2002 roku - w ramach Spotkania Ewangelików Czterech Narodów

I zbliżyli się do miasteczka, do którego zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. I przymusili go, by został, mówiąc: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. I wstąpił, by zostać z nimi. A gdy zasiadł z nimi przy stole, wziąwszy chleb, pobłogosławił i rozłamawszy, podawał im. Wtedy otworzyły się ich oczy i poznali go. Lecz On znikł sprzed ich oczu. I rzekli do siebie: czyż serce nasze nie pałało w nas, gdy mówił do nas w drodze i Pisma przed nami otwierał? I wstawszy tejże godziny, powrócili do Jerozolimy i znaleźli zgromadzonych jedenastu i tych, którzy z nimi byli, mówiących: wstał Pan prawdziwie i ukazał się Szymonowi. A oni też opowiedzieli o tym, co zaszło w drodze i jak go poznali po łamaniu chleba.

(Łuk. 24: 28-35)

Ci dwaj z szerszego kręgu uczniów, o których opowiada ewangelista Łukasz, wyruszyli w drogę późnym popołudniem, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi i nie miało już tej rażącej siły, co w porze południowej. Najprawdopodobniej wracali do dawnego domu. Wielkie nadzieje, które łączyli z Jezusem z Nazaretu, nie spełniły się. Pozostało im już tylko smutne wspomnienie niechlubnego końca człowieka, którego mieli za Mesjasza, zwiastowanego króla, który założy wieczne Boże Królestwo prawdy i miłości. Rozczarowani - wracali do wiary skromnej, lecz pewnej, do swojego powszedniego życia, do rodziców, przyjaciół, a może do małżonek i dzieci, pozostawionych w domach. Uświadamiali sobie, że będą musieli teraz stawić czoła wymówkom swoich najbliższych i wyśmiewaniu się sąsiadów z tego, że dali się złapać na lep oszusta, który ich okłamał.

Iluż ludzi przeżyło podobne rozczarowanie? Również w naszym Kościele. Oczekiwali, że Kościół stanie w obronie prześladowanych, że w imię Chrystusa weźmie na siebie niemałe ryzyko, że zawsze będzie po stronie słabych. Zamiast tego spotykali się z oskarżeniami, które miały tylko przykryć ludzkie tchórzostwo. Niektórych rozczarował duchowny, najpierw wyidealizowany na podobieństwo świetlanego obrazu, który potem okazał się tylko zwykłym człowiekiem, ze zwykłymi słabościami, podlegającym tym samym biedom co jego owieczki. Jeszcze innych rozczarowali prezbiterzy, którzy mieli być przykładem życia chrześcijańskiego. Okazało się jednak, że często koncentrują się tylko na swoich egoistycznych celach. Rozczarowali ich pracownicy diakonii, członkowie rad diecezji, Konsystorza, kancelarii. W sercach rozczarowanych ludzi łatwo dojrzewa postanowienie rozejścia się ze swoim Kościołem, ze swoim zborem, postanowienie życia tak, jak żyją pozostali ludzie. Ileż to osób w taki właśnie sposób opuściło Kościół.

Każde rozczarowanie jest bardzo bolesne. Gdy dziecko rozczaruje swoich rodziców, którzy poświęcili mu tyle miłości, gdy mąż rozczaruje żonę, a żona męża, mimo że ślubowali sobie wierność, powstaje wielka rana, z której człowiek wylizuje się z przypadku, gdy człowiek całą swą nadzieję złoży w Bogu - i w nas, chrześcijanach, i w samym Chrystusie. Gdy wszystko postawi na tę jedną kartę. Jeśli modli się do Boga w jakimś utrapieniu, cierpieniu czy chorobie, prosi o wyzwolenie, a mimo to jego sytuacja nie odmienia się. Takie rozczarowanie może prowadzić do głębokiego sceptycyzmu i rozpaczy. Pierwszy prezydent Czechosłowacji Tomáš G. Masaryk w swojej pracy doktorskiej o samobójstwie doszedł do wniosku, że człowiekowi, który utraci żywą wiarę w Boga, nie pozostaje nic innego niż postronek.

Nasi dwaj uczniowie na drodze do Emaus są symbolem wszystkich rozczarowanych. Ich rozczarowania jednak nie spowodowali ani ludzie ani Bóg, tylko ich fałszywe wyobrażenia i oczekiwania.

Wierzyli, że Jezus jest prawdziwym Mesjaszem, że wyzwoli swój lud izraelski, że ustanowi królestwo pokoju i sprawiedliwości, że odnowi królestwo Dawida i objawi Bożą chwałę. Stale wierzyli, że jest Mesjaszem - również wówczas, kiedy został aresztowany w ogrodzie w Getsemane, kiedy był sądzony przed sądem żydowskim, kiedy został skazany przez sąd rzymski na karę śmierci krzyżowej, kiedy był biczowany i ośmieszany i kiedy upadał pod ciężarem ciężkiego krzyża. Ufali, że legiony wojsk niebieskich wkroczą jeszcze w ostatniej chwili i że się chwała Boża objawi. Ich nadzieja jednak zgasła, gdy słuchali uderzenia młotków, którymi Jezusa przybijano do krzyża, gdy obserwowali pośmiewisko i, w końcu, słyszeli krzyk Jezusa: Eloi, Eloi, lamma sabachtani (Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?), kiedy wydał ostatnie tchnienie i jego umęczone ciało złożone zostało do grobu.

Z tego rozczarowania nie potrafiła wydobyć ich i wyzwolić ani wiadomość, którą przyniosły kobiety, opowiadające o aniołach i o zmartwychwstaniu Jezusa, ani pusty grób, który zapewne obejrzeli. Była to dla nich przesadnie ładna bajka, nic więcej. Bajka, która nie była w stanie przezwyciężyć ich wielkiej jak przepaść niewiary, depresji i smutku. Przecież na własne oczy widzieli poníżenie i porażkę Mesjasza.

Najbardziej wiarygodna relacja nie ma dość siły, by wyprowadzić człowieka z jego wewnętrznej pustki. Po przybyciu do Pragi w roku 1980 spotkałem się ze swoim przyjacielem ze Związku Młodzieży Ewangelickiej. Opowiadał mi o lekturze książki dr. Moodiego Życie po życiu. Tak na niego wpłynęła, że rozdawał ją swoim przyjaciołom. Miał nadzieję, że przebudzi w nich nadzieję na życie wieczne. Ale strasznie się rozczarował. Przeczytali ją z zainteresowaniem, zwrócili, ale nic się w nich nie zmieniło; nie zyskali jego wiary i nie spełnili jego oczekiwań.

Apologia chrześcijaństwa, nawet jeśli wychodzi z ust lub spod pióra największych uczonych, pozostaje co najwyżej przygotowaniem do własnego zwiastowania Ewangelii. Tylko sam Jezus jest w stanie wlać do ludzkiego serca żywą wiarę.

Ks. Pavel A. Smetana, tł Wiera J. Jelinek


zobacz pełny tekst