Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Okładka 3/2003NR 3 / 2003

Zmarły w 1996 roku ksiądz Bogdan Tranda był znakomitym kaznodzieją. Przypominamy jedno z kazań księdza - mimo upływu 30 lat od jego publikacji ["Jednota" 4/1973], pozostaje ono wciąż aktualne.

Jako ostatni wróg zniszczona będzie śmierć.
(I Kor. 15: 26)

Śmierć jako wróg. Rzeczywiście tak jest. Słyszy się nawet o wojnie ze śmiercią, o froncie, a nawet o kilku frantach walki z nią. Wszelkie nasze poczynania - nie mówiąc już o medycynie, której właściwie jedynym zadaniem jest chronić życie człowieka - polegają na przezwyciężaniu śmierci. Takie proste i naturalne czynności, jak jedzenie, ubieranie się, budowanie mieszkania, zakładanie rodziny - w istocie swej są walką ze śmiercią. Instynktu życia, pobudzającego nas do walki ze śmiercią, nie zdoła przytłumić nawet oczywisty i nieunikniony fakt, że w końcu, prędzej czy później, śmierć jednak zwycięża. Czas płynie w sposób niepowstrzymany i ruchem jednostajnym przybliża nas do chwili, gdy staniemy z nią twarzą w twarz. Co do tego nikt nie może mieć wątpliwości, bo jest to jedyny, całkowicie pewny fakt naszej przyszłej biografii. A jednak...

Śmierć jest rzeczą wstydliwą. W przyzwoitym towarzystwie o niej się nie mówi, tak jak kiedyś o życiu seksualnym. Staje się współczesnym tabu.

Wyrosło pokolenie ludzi czynu i sukcesu, które nie tylko traktuje świat jako swoją własność osobistą, lecz na dodatek skłonne jest do przesadnego optymizmu w rezultacie ogromnego rozwoju techniki - od wypraw kosmicznych po transplantację serca. Śmierć nie mieści się w jego koncepcjach. Bezsilni wobec śmierci ludzie wypierają ją ze swojej świadomości. Umierających traktuje się tak, jak gdyby stanowili - podobnie jak przestępcy - zagrożenie dla społeczeństwa, jak gdyby byli zdrajcami rasy ludzkiej. Dawniej chrześcijanie modlili się o to, by nie spotkała ich nagła śmierć. Pragnęli bowiem w spokoju uporządkować swoje sprawy, nim ona nadejdzie. Dziś najbardziej pożądanym rodzajem śmierci jest zawał [fragment artykułu "Sztuka odchodzenia" Forum 4/1973].

Ostatecznie wypieranie śmierci ze świadomości jest też rodzajem samoobrony, którą stosuje się wówczas, gdy się jest bezsilnym wobec przemocy. Postępuje się tak, jakby zagrożenie nie istniało. Nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ trudno byłoby znieść myśl o śmierci w całej jej przerażającej postaci. Dlatego obserwuje się tendencję do minimalizowania jej znaczenia. Nie taki straszny diabeł, jak się go maluje, to tylko strach przed niewiadomą wyolbrzymia w naszych oczach grozę spotkania ze śmiercią, która w samej istocie nie przedstawia niczego osobliwego. Winą za przesadny strach obarcza się np. artystów. Jeśli żywi się taki lęk i wypiera się śmierć ze świadomości, to niemało zawinili tu artyści, którzy przez tysiąclecia oszpecali oblicze śmierci, (...) opisywali, rzeźbili i malowali śmierć jako brutalną dusicielkę, klekoczący szkielet z kosą i sierpem albo zwodzącego obłudnie grajka. Bardzo rzadko pojawia się ona w sztuce - jako przyjaciółka, jako siostra [op. cit.].

Ks. Bogdan Tranda

Chrześcijańska odpowiedzialność za świat - pełny tekst

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl