Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 5-6 / 2008

W końcu, bracia moi, umacniajcie się w Panu i w potężnej mocy jego. Przywdziejcie całą zbroję Bożą, abyście mogli ostać się przed zasadzkami diabelskimi. Gdyż bój toczymy nie z krwią i z ciałem, lecz z nadziemskimi władzami, ze zwierzchnościami, z władcami tego świata ciemności, ze złymi duchami w okręgach niebieskich. Dlatego weźcie całą zbroję Bożą, abyście mogli stawić opór w dniu złym i, dokonawszy wszystkiego, ostać się. Stójcie tedy, opasawszy biodra swoje prawdą, przywdziawszy pancerz sprawiedliwości i obuwszy nogi, by być gotowymi do zwiastowania ewangelii pokoju, a przede wszystkim, weźcie tarczę wiary, którą będziecie mogli zgasić wszystkie ogniste pociski złego; weźcie też przyłbicę zbawienia i miecz Ducha, którym jest Słowo Boże.

Efez. 6, 10-17

     Teksty do dzisiejszego kazania wzięte zostały ze starego Lekcjonarza Kościoła Szkockiego. Czytając wybrane fragmenty Biblii zauważyłem, że polemizuję z nimi, ponieważ nie akceptuję militarnych metafor i porównań w połączeniu z jakąkolwiek religią.
     Historia Jozuego to historia młodego wodza, który poprowadził Izraelitów na wojnę i skierował agresję ku narodowi pokojowo żyjącemu we własnym kraju. Wiele można by mówić o dodającej otuchy obietnicy Bożej obecności u boku Jozuego i jego narodu, pozostaje jednak faktem, że opisana historia jest zachętą do agresji.
     We fragmencie Listu do Efezjan pisarz czyni z walki zbrojnej przykład życia chrześcijańskiego – przykład walki przeciwko duchowym siłom szatana w tym świecie. Przyrównuje umundurowanie starożytnego rzymskiego legionisty do duchowej zbroi chrześcijanina. To wspaniały fragment – przez wieki był podstawą wielu imponujących kazań, hymnów czy pieśni. Jednak ta metafora nie jest moją ulubioną.
     Usprawiedliwiona jest niekiedy sytuacja, gdy naród powstaje zbrojnie, by przeciwstawić się agresji i niesprawiedliwości. Lecz wojna jest ostatecznością. Zaś wojny religijne, „święte wojny”, bywają najbardziej bestialskie ze wszystkich. Jeżeli już trzeba się decydować na wojnę, to powinno się ją prowadzić z konkretnych powodów i dla ograniczonych celów. Należy być świadomym i wiedzieć, kiedy te cele zostały już osiągnięte i kiedy nastał czas, by wojnę zakończyć. Lecz gdy wojna prowadzona jest dla celów nieograniczonych – w walce przeciwko szatanowi, dla Chrystusa lub o czystość religijną czy rasową – wtedy nie ma końca nieprawości. Krucjaty słyną z okrucieństwa. W czasie krucjaty święcie wierzymy, iż cała słuszność spoczywa po naszej stronie, zaś wszelkie zło jest po stronie wroga. Wrogowie przestają być w naszych oczach takimi ludźmi, jak my.
     Niektórzy chcieliby wierzyć, że świat podzielony jest na dobrych i złych, a kolorami podstawowymi są biel i czerń. Lecz tak nie jest ze światem i niebezpiecznie jest myśleć inaczej.
     Gdy liderzy światowych mocarstw zaczynają usprawiedliwiać swoje decyzje i postępowanie przy pomocy standardów moralnych, to z pewnością tkwi w tym jakiś fałsz. Gdy zaczynają postrzegać siebie jako czystych moralnie, a stronę przeciwną jako całkowicie złą – to znaczy, że nadszedł czas budowania schronów.
     Częsta w ludzkim życiu jest skłonność do widzenia świata w kolorach czarno-białych, przyjmowanie postawy wojowniczej lub traktowanie tych, którzy nie zgadzają się z nami, jako wrogów, których trzeba zniszczyć.
     Ktokolwiek próbował pogodzić zwaśnione strony małżeństwa, zetknął się zapewne z sytuacją, kiedy to każdy z małżonków oczerniał drugiego. Lecz gdy zabierała głos druga osoba, oskarżenia brzmiały zupełnie inaczej. Nie ma wielkiej nadziei na pojednanie dopóty, dopóki choć jedna z osób nie dojdzie do wniosku, że całkowita wina nie leży tylko po jednej stronie.
     Człowiek, który za wszystkie swe problemy wini innych i czuje się otoczony przez wrogów spiskujących przeciwko niemu, choruje na paranoję. W rozwiniętej formie paranoja sprawia, że zaczynamy żyć w świecie niebezpiecznych w skutkach fantazji. Być może symptomy tej choroby istnieją w wielu z nas. Bo przecież często zdarza się, że gdy sprawy idą źle, obwiniamy o to innych, nie chcąc przyznać się do własnej winy. A gdy przyjaciel delikatnie podpowie nam, że nie cała wina spoczywa w innych, to zaczynamy traktować go jako wroga i ostatecznie tracimy go.
     Bardzo ostrożnie używam militarnych metafor w każdej sferze życia – religijnej, politycznej, ekonomicznej, kulturowej – nie chciałbym w ten sposób inspirować niektórych przywódców religijnych czy politycznych. Paranoiczni politycy (jest ich dzisiaj zbyt wielu) identyfikują bowiem partie opozycyjne z wrogiem, którego trzeba zniszczyć każdymi możliwymi środkami, uczciwymi lub nie. Zamiast mądrych słów, popartych równie mądrą myślą, słyszymy z ust polityków slogany. Widzimy pozy i gesty wykonywane po to, by nie przyznać się do błędów i – co oczywiste – wygrać wybory. To samo można powiedzieć o paranoicznej religii lub wyznaniu: np. paranoiczny katolicyzm widzi w każdym ewangeliku wroga i odwrotnie. Paranoiczny fundamentalizm dostrzega w każdym liberalizmie zagrożenie, które trzeba unicestwić – i na odwrót.
     Rodzi się jednak pytanie: czy naprawdę nie ma prawdziwych wrogów i prawdziwego zła na świecie? Czy nie ma spraw, którym musimy powiedzieć stanowczo: „nie!”? Czy nie ma ludzi, którzy są naprawdę niebezpieczni?
     Z pewnością istnieje zło, któremu musimy się oprzeć i istnieje duchowa walka przeciwko niemu. Lecz największym problemem jest prawidłowe jego rozpoznanie, jak w anegdocie o młodym parlamentarzyście przyprowadzonym po raz pierwszy do sali posiedzeń przez starszego i doświadczonego partyjnego kolegę. Gdy usiedli w ławach, młody człowiek spojrzał na ławy naprzeciwko i powiedział: „To wspaniale siedzieć twarzą w twarz z wrogiem”. A jego starszy kolega, spoglądając na niego, rzekł: „Nie, chłopcze. To jest Opozycja. Twoi wrogowie siedzą obok ciebie.” Jeśli uważamy, że cała wina i zło leżą po stronie innych, to nie jesteśmy w stanie zobaczyć zła w nas samych, w naszych Kościołach, domach i wszędzie tam, gdzie powinniśmy je dostrzec.
     Czy dzisiejszy fragment Listu do Efezjan może nam pomóc w rozpoznaniu nieprzyjaciela? Według autora tego Listu chrześcijański bój nie jest toczony z „ciałem i krwią”. A to oznacza, że dla chrześcijanina wrogami nie są przede wszystkim inni ludzie. Więc jeśli w tym boju wrogami są katolicy, protestanci, komuniści, antykomuniści, to ów bój nie jest chrześcijańskim bojem. To nie ludzie mają być postrzegani jako wrogowie – bój toczymy z siłami duchowymi. Jeśli mamy walczyć przeciwko złu, to nie wolno nam postrzegać żadnego człowieka, choćby najnędzniejszego, najbardziej zdemoralizowanego i wykolejonego jako ucieleśnienie zła. Gdy jesteśmy przekonani, że złem jest inny człowiek, to bądźmy pewni, że zło tkwi właśnie w nas.
     Niezmiernie ważne w naszym fragmencie Listu jest słowo „ostać się, stać” powtarzane kilkakrotnie. Zbroja Boża ofiarowana jest nam nie dla agresji, lecz dla naszej obrony i ochrony przed złem. Prawda, sprawiedliwość, pokój, wiara, zbawienie i Boże słowo miłości – to wszystko mamy włożyć na siebie, by „ostać się” w razie ataku.
     Na ogół jesteśmy ludźmi pokojowo nastawionymi do świata. Niechętnie doprowadzamy do walki – może to wynika z lenistwa, a może z wygody. Podoba nam się ciche i spokojne życie. Nie szukamy specjalnie okazji do swady czy bójki. Być może to słabość naszego charakteru. Lecz z pewnością, gdy już decydujemy się na walkę, to dlatego, że sprawy doszły do takiego punktu, w którym musimy powstać przeciwko czemuś, co wydaje nam się złe. Czasami stajemy do walki, by po prostu nie zawieść naszych przyjaciół.
     Pokus, by stać z boku, jest wiele i każde oparcie się tym pokusom stanowi sprawdzian naszej wiary. Czasem poddani jesteśmy pokusie milczenia, wiedząc, że powinniśmy sprzeciwić się nieprawdzie. Fakt, że mnóstwo osób czyni podobnie, by uniknąć starcia, nie usprawiedliwia nas. To jest pokusa tchórzostwa. Niekiedy jesteśmy zaangażowani w walkę i mamy chęć zafałszować powody, dla których walczymy, by oszukać samych siebie, co do ich uczciwości. Nagle przestajemy być tak bardzo skrupulatni. I wreszcie, gdy zwyciężamy, mamy chęć triumfować w stylu: „Roznieśliśmy ich w pył, dobrze im tak.” To jest pokusa pychy i arogancji.
     Takie są właśnie te duchowe siły, z którymi mamy walczyć. Zło nie tkwi tylko w innych, lecz tkwi w każdym z nas. Przeciwko niemu musimy wdziać zbroję Bożą, jeśli chcemy być Jego żołnierzami i jeśli boje, które mamy toczyć, mają być Jego bojami. A to wymaga odwagi, sumienia i współczucia. Naszymi prawdziwymi wrogami nie są tylko inni gdzieś na zewnątrz, lecz to, co tkwi w nas – tchórzostwo, obojętność lub pycha. Przeciwko nim musimy być uzbrojeni pasem prawdy, pancerzem sprawiedliwości, tarczą wiary, przyłbicą zbawienia i mieczem Ducha, którym jest Słowo Boże.
     Bądźmy więc ostrożni w wyszukiwaniu i rozpoznawaniu wroga. Amen.

Ks. Michał Jabłoński