Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 5-6 / 2009

A gdy nastał wieczór owego pierwszego dnia po sabacie i drzwi były zamknięte tam, gdzie uczniowie z bojaźni przed Żydami byli zebrani, przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: pokój wam! A to powiedziawszy, ukazał im ręce i bok. Uradowali się tedy uczniowie, ujrzawszy Pana. I znowu rzekł do nich Jezus: Pokój wam! Jak Ojciec mnie posłał, tak i Ja was posyłam. A to rzekłszy, tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego. Którymkolwiek grzechy odpuścicie, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są zatrzymane.

Jn 20, 19-23

Drogie Siostry, Drodzy Bracia:

Pozwólcie, że rozpocznę to dzisiejsze rozważanie Słowa Bożego słowami naszego Zmartwychwstałego Pana: „Pokój Wam!”
    Te słowa, wypowiedziane przez naszego Zbawiciela, były wypowiedziane w niezwykłych okolicznościach.
   Możemy sobie tylko wyobrazić, jak czuli się uczniowie po śmierci swojego Nauczyciela i Przewodnika, osoby w której pokładali wszystkie nadzieje – ziemskie i pozaziemskie – i której bezgranicznie ufali. Ten człowiek nie miał prawa umrzeć, nie miał prawa ich opuścić! Czytamy w naszym tekście, że uczniowie zebrali się za zamkniętymi drzwiami „z bojaźni przed Żydami”. Ale, patrząc od strony psychologicznej, możemy przypuszczać, że lęk i zagrożenie z zewnątrz były wzmacniane przez poczucie zdrady. Czyż nie mamy często sami tego, irracjonalnego w istocie, poczucia, gdy odchodzą nasi najbliżsi? Czyż nie pytamy ich wtedy: jak mogłeś, jak mogłaś mi to zrobić? Dlaczego mnie zostawiasz w samotności na tym świecie, w którym czyha na mnie tyle niebezpieczeństw? To, co dla każdego z nas jest indywidualnym doświadczeniem, które nas spotyka w sposób niejako naturalny, dla uczniów Jezusa było doświadczeniem zbiorowym i zgoła nienaturalnym. Nie dziwmy się więc, że nie bardzo wiedzieli, jak sobie z tą traumą straty poradzić.
   I właśnie wtedy, gdy – wydawałoby się – wszystko jest stracone, cała misja, w którą wierzyli, upada, gdy wali się ich świat, wtedy On pojawia się wśród nich i mówi „pokój Wam”. Wyobraźmy sobie, jak wstrząsające były te proste słowa! To, co się stało, stanowiło wyzwanie dla ludzkiej percepcji uczniów – bo przecież to był Jezus, a jednocześnie jakby Ktoś Inny. Ale jednak było dla nich oczywiste, że to był On – ten, którego kochali. Miłość wcielona, choć przemieniona w formie, była znów z nimi. I to było najważniejsze. Jego Obecność uśmierzała lęk i przywracała im ten świat, który stracili.
   Możemy powiedzieć, że proste słowa Chrystusa miały walor terapeutyczny. Ale nie przyszedł On tylko po to, aby uspokoić uczniów – szybko odczuli, że jest On jednak kimś innym. Zmartwychwstały Jezus nie przyszedł do nich, aby odbyć sesję terapeutyczną, ale aby rozpalić na świecie ogień Ducha Świętego. Zalęknieni uczniowie mieli stać się siłą, która to umożliwi. Dlatego po uspokajających słowach, i po pokazaniu rąk i boku na dowód swojej tożsamości, Jezus mówi „jak Ojciec mnie posłał, tak i ja Was posyłam”. Po czym, jak czytamy, „tchnął na nich” i nakazał „Weźmijcie Ducha Świętego”. Jezus już nie mówi do swoich uczniów jak poprzednio, jak człowiek, brat, często posługujący się przypowieściami, niedopowiedzeniami, może nawet dla niektórych zagadkami. Teraz mówi do nich jako Bóg, z pełnym autorytetem pierwszej Osoby Trójcy Świętej. Jego nakaz jest jasny, tak samo jak i jego obietnica: którymkolwiek grzechy odpuścicie, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są zatrzymane. Jak wielka obietnica, ale jak i wielka odpowiedzialność!
   Dopiero co nacieszywszy się obecnością swego Pana, uczniowie znów stanęli wobec wyzwania: mieli wziąć na siebie misję działania w świecie w zastępstwie samego Boga! Nasuwa się pytanie, czy tego chcieli, czy czuli się na siłach? Pewnie nie. Mała grupka we wrogim albo obojętnym świecie, która miała nieść uniwersalne przesłanie dla wszystkich ludów tegoż świata na całą wieczność? Z racjonalnego punktu widzenia było to przedsięwzięcie nierealne, jeżeli nie godne politowania. W ówczesnym centrum władzy i prestiżu, czyli w Rzymie, myślano, że wystarczy uciąć głowę, a reszta organizmu zostanie przetrącona i już się nie podniesie. Ale Bóg objawił swą moc – i stało się coś wbrew wszelkim racjonalnym przewidywaniom – reszta historii świata potoczyła się inaczej, nie po myśli cesarzy rzymskich, ale prostego cieśli z Nazaretu i garstki jego wybranych.
   To nieprawdopodobieństwo cudownej historii wydaje się czymś, co tylko przynależy czasom biblijnym. Często trudno się nam identyfikować z tą niezwykłą sytuacją.
   Ale czy też czasem, jako mała wspólnota, nie odczuwamy tego swoistego syndromu oblężonej twierdzy? Czy nie gromadzimy się w zamkniętych izbach, zebrani w „bojaźni” przed otaczającym światem? A czasem może zamykamy się dlatego, że uważamy, iż jesteśmy od tego świata lepsi? Ale, aby skutecznie nieść misję powierzoną nam przez Pana, nie możemy o sobie myśleć ani jako o kimś gorszym, od kogo nic w tym świecie nie zależy, ani jako o kimś lepszym, bo to jest cecha charakterystyczna sekt. A my jesteśmy Kościołem, nie grupą religijną, ani nie sektą, ani nawet nie jakąś wspólnotą kościelną, jak chciałaby tego nie tak dawna deklaracja „Dominus Iesus”.
   W tym roku obchodzimy rocznicę urodzin naszego wielkiego reformatora Jana Kalwina. W trakcie różnych uroczystości będziemy wiele o nim słuchać, czytać, pisać i mówić. Nicią przewodnią jego myśli było właśnie poczucie dumy z wielkości i wspaniałości Kościoła chrześcijańskiego. Wielkości paradoksalnej, bo zbudowanej na słabym budulcu grzesznego człowieka, ale pomyślanej przez niezwykłego architekta.
   Jesteśmy częścią tej wielkiej budowli zbudowanej nie z marmuru, ani innego cennego materiału, ale z gliny. Jedynym sworzniem tej budowli jest jedność. Zawsze musimy o tym pamiętać.
   Jesteśmy jednym ciałem Chrystusa – nie federacją parafii, nie sumą agend kościelnych, ale jednym żywym Kościołem, do którego Bóg zmartwychwstały mówi „weźmijcie Ducha Świętego”.
   Obrady gremiów takich jak Synod są szczególną próbą tej jedności. W ogniu dyskusji nad sprawami bieżącymi, szczególnie w sytuacji różnorodnych trudności, mamy czasami pokusę, aby zapomnieć o świecie zewnętrznym.
   W sali synodalnej można łatwo stworzyć sobie swój własny świat, zapominając, że dla zewnętrznego świata jesteśmy taką samą małą grupą, jak pierwsi uczniowie. Nasze niezgody w Kościele, niepotrzebnie podkreślane i zaostrzane różnice zdań, odciągają nas od głównego celu, dla którego razem jesteśmy. Jako ludzie możemy mieć do swoich zachowań, czynów, decyzji, poglądów różne zastrzeżenia. Być może gdyby nie Chrystus, to wielu z nas wcale by się nie poznało, albo nawet się nie lubiło. Ale On nas tu, w tym małym Kościele, zgromadził razem. Miał po temu, jak widać, jakiś powód. I to bycie razem jest również próbą naszej wierności wobec Niego. Pamiętajmy o tym w naszych dyskusjach, polemikach, ocenach krytycznych innych sióstr i braci: głosimy coś, co dla świata jest głupstwem, zgorszeniem, albo czymś nie wartym uwagi. I gdy tylko wyjdziemy poza zamknięte drzwi miejsc, gdzie się zbieramy, to zauważymy, że nasze spory mogą świat tylko śmieszyć.
   Ale jednocześnie ten obojętny świat czeka na nasze przesłanie miłości, pokoju, zgody pojednania. Aby je światu przekazać, sami musimy to przesłanie zrozumieć, przyjąć w naszych sercach i kierować się nim w relacjach z siostrami i braćmi. Aby wypowiedziane przez Chrystusa po Zmartwychwstaniu słowa: „pokój Wam” stały się naszą wytyczną, naszym wyrazem braterskiej miłości jednych ku drugim, i tutaj, na Synodzie i w życiu naszego Kościoła. Amen.

Ks. bp Marek Izdebski

[Kazanie wygłoszone podczas nabożeństwa synodalnego 19 kwietnia 2009 roku.]

MODLITWA

Panie,
Tak często przygniata nas bojaźń przed światem,
tak bardzo potrzebujemy Twojej Obecności,
aby wyzbyć się lęku, często nieuzasadnionego
Panie,
Wierzymy, że Twoje wezwanie
„Weźmijcie Ducha Świętego”
daje nam moc przekazywania światu,
Twojemu światu,
przesłania miłości, pokoju i pojednania.
Panie,
prosimy Cię, spraw, aby to przesłanie owocowało
w naszym życiu
i było źródłem radości dla innych ludzi
i otwierało ich serca
dla Ewangelii Zbawienia.
Amen.