Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

jednota.pl

 

Po tych wydarzeniach wystawił Bóg Abrahama na próbę i rzekł do niego: Abrahamie! A on odpowiedział: Otom ja. I rzekł: Weź syna swego, jedynaka swego, Izaaka, którego miłujesz, i udaj się do kraju Moria, i złóż go tam w ofierze całopalnej na jednej z gór, o której ci powiem. Wstał tedy Abraham wczesnym rankiem, osiodłał osła swego i wziął z sobą dwóch ze sług swoich i syna swego Izaaka, a narąbawszy drew na całopalenie, wstał i poszedł na miejsce, o którym mu powiedział Bóg. Trzeciego dnia podniósł Abraham oczy swoje i ujrzał z daleka to miejsce. Wtedy rzekł Abraham do sług swoich: Zostańcie tutaj z osłem, a ja i chłopiec pójdziemy tam, a gdy się pomodlimy, wrócimy do was. Abraham wziął drwa na całopalenie i włożył je na syna swego Izaaka, sam zaś wziął do ręki ogień i nóż i poszli obaj razem. I rzekł Izaak do ojca swego Abrahama tak: Ojcze mój! A ten odpowiedział: Oto jestem, synu mój! I rzekł: Oto ogień i drwa, a gdzie jest jagnię na całopalenie? Abraham odpowiedział: Bóg upatrzy sobie jagnię na całopalenie, synu mój. I szli obaj razem. A gdy przybyli na miejsce, o którym mu Bóg powiedział, zbudował tam Abraham ołtarz i ułożył drwa. Potem związał syna swego Izaaka i położył go na ołtarzu na drwach. I wyciągnął Abraham swoją rękę, i wziął nóż, aby zabić syna swego. Lecz anioł Pański zawołał nań z nieba i rzekł: Abrahamie! Abrahamie! A on rzekł: Otom ja! I rzekł: Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic, bo teraz wiem, że boisz się Boga, gdyż nie wzbraniałeś się ofiarować mi jedynego syna swego. A gdy Abraham podniósł oczy, ujrzał za sobą barana, który rogami uwikłał się w krzakach. Poszedł tedy Abraham, a wziąwszy barana, złożył go na całopalenie zamiast syna swego.

I Mż 22,1-13
(przekład Biblii Warszawskiej)

 

Abraham, Mojżesz, Lot, Dawid... Znamy dobrze tych bohaterów biblijnych, opoki wiary... A jednak Mojżesz oprócz bycia monolitem nieugiętego Jahwizmu, w chwili trwogi bez wahania stręczy własną żonę Sarę faraonowi egipskiemu, by kupić sobie bezpieczeństwo, Lot upija się i pozwala wykorzystać seksualnie własnym córkom. Dawid, wzorzec wiary i prawości, doprowadza do śmierci człowieka, by posiąść jego żonę, a w domu ma posążek opiekuńczego bóstwa, mimo iż jest to całkowicie niezgodne z zasadami wiary. Wreszcie Abraham... Znany z posłuszeństwa wobec Boga przykład wiary, który jednak ani przez chwilę nie waha się zamordować własnego syna, kiedy słyszy we śnie takie polecenie, ani wygnać pierworodnego Ismaela z matką, gdy stają się niewygodni... Zacznijmy jednak przyglądanie się tej historii od innego momentu...

Abraham jest starym człowiekiem. Jego żona, jak wskazuje logika wydarzeń, również jest raczej wiekowa. Nie mają potomstwa, co zwłaszcza w tamtych czasach było nie tylko przykre, ale i niebezpieczne. Zwłaszcza, że Abraham wydaje się być człowiekiem raczej zamożnym. Na starość nie ma jednak nikogo, kto mógłby obronić go przez chęcią przejęcia władzy w klanie i majątku oczywiście przez młodszych i silniejszych pretendentów. Zgodnie z logiką i duchem swoich czasów powinien więc już dawno pognać batogiem do domu rodzinnego swoją „nieurodzajną” żonę i wziąć sobie nową... Abraham musiał jednak naprawdę ją kochać, ponieważ nigdy tego nie zrobił...

Sara, by osłodzić mu trochę starość i zapewnić jednak dziedzica, oddaje swoją niewolnicę, by z nim współżyła i dała mu syna, co też ma w końcu miejsce. Hagar, owa niewolnica, nie chce jednak by jej syn, Ismael, był traktowany zgodnie z zasadami jako syn Sary i Abrahama i zaczyna „wynosić się ponad swą panią” (swoją drogą, jakżesz pierwotna zasada temu przyświeca – płodna samica jest bardziej wartościowa dla stada i gatunku niż niepłodna). Zostaje więc wraz z dzieckiem bezlitośnie wypędzona na w zasadzie pewną śmierć... Na szczęście sam Stwórca postanawia tu ingerować i ocalić tych dwoje. Abraham tymczasem dostaje od Boga nową szansę na powiększenie rodziny i tak rodzi się Izaak, jego syn i dziedzic. Teraz natomiast dochodzimy do momentu, w którym Bóg, wystawiając go na próbę, każe mu, tak po prostu i znienacka, złożyć owego syna w ofierze.

Nie zastanawiamy się przy tym oczywiście specjalnie nad towarzyszącymi tym wydarzeniom uczuciami, ponieważ zdają się one niespecjalnie zaprzątać uwagę biblijnego narratora. Nie jest istotny żal, ból, smutek, strach kogokolwiek z uczestników... Ważne jest posłuszeństwo, albo bunt przeciw Prawu i Słowu, i Woli Najwyższego.

Czy jednak naprawdę? Gdyby tak było rzeczywiście, Bóg powinien po prostu spuścić jeszcze kilka ognistych deszczy na swoją „hodowlę” i rozwiązać kwestię ostatecznie zamiast użerać się wciąż z kolejnymi buntami i upadkami. Powinien pozwolić Abrahamowi zamordować własne dziecko i dopiero wtedy go pochwalić łaskawie. A jednak kiedy Mojżesz prosi go o nieniszczenie Ludu, ulega; a jednak kiedy widzi skutki swego gniewu, obiecuje więcej nie spuszczać potopu; a jednak kiedy widzi mizerię Hagar i Ismaela, ratuje ich; a jednak kiedy widzi strach i żal Kaina, obiecuje go chronić; a jednak... Nieskończenie wiele jest tych „a jednak...”, a w końcu ich wypełnieniem staje się ofiara krzyżowa Jezusa Chrystusa. Bóg zastępuje w niej – niczym dobry, troskliwy, kochający rodzic – uzasadniony ból i cierpienie swoich dzieci własnym cierpieniem i bólem. I w ten sposób powinniśmy właśnie patrzeć na naszą dzisiejszą historię...

Zacznijmy wobec tego od początku. Bóg, w dębinie Mamre, obdarowuje Abrahama kłopotliwym prezentem. Postanawia wypróbować jego wiarę i każe mu złożyć w ofierze Izaaka. Abraham posłusznie rusza, by to zrobić, Izaak posłusznie rusza z ojcem, słudzy posłusznie towarzyszą obydwu w drodze, a potem czekają... Wszyscy są absolutnie, uroczo, wzorcowo posłuszni... Trudno jednak nie oczekiwać od nich okazania jakichś emocji.

Abraham wbrew posągowej obojętności tej relacji powinien przecież okazywać smutek i ból. Izaak, w końcu chyba posiadał zdolność kojarzenia faktów, wiedział zatem, że wszędzie wokół Izraela składano w ofierze dzieci, powinien więc buntować się nieco bardziej widowiskowo aniżeli pytając tylko: „gdzie jest jagnię na całopalenie?” i godząc się milcząco z niewyjaśniającą niczego, albo i wyjaśniającą aż za dużo, odpowiedzią ojca.

Słudzy towarzyszący Abrahamowi i Izaakowi w drodze też pewnie nie mieli przesadnych kłopotów z kojarzeniem faktów. Nijak jednak nie zaprotestowali przeciw zachowaniu ich pana, czy choćby nie poprosili go o wyjaśnienie tego, co się dzieje.

Skoro jednak w tej opowieści nie ma żadnych emocji, jak gdyby skutecznie ją z nich oczyszczono, widocznie nie o nie tutaj chodzi...

Nie chodzi też chyba o absolutne, fanatyczne posłuszeństwo człowieka. Fanatyzm nie zna litości. Gdyby Stwórca był fanatykiem, pozwoliłby zapewne człowiekowi dowieść swego posłuszeństwa do końca.

O czym zatem opowiada nam ta relacja? Co może oznaczać, zwłaszcza dla nas, żyjących dziś, tutaj?

Nieco wcześniej w narracji Księgi Rodzaju (w 15. rozdziale) znajdujemy opis przymierza zawieranego przez Boga z Abramem, w którym gwarantem (dziś powiedzielibyśmy w przypadku zobowiązania kredytowego – żyrantem) przestrzegania warunków przymierza przez każdą ze stron (Boga i człowieka) nie są Bóg i człowiek, ale jest jedynie Bóg. (Bardzo zachęcam do przeczytania w wolnej chwili tego fragmentu). W naszej dzisiejszej opowieści widzimy dokładnie tę samą nutę...

Z ziemi, do której Bóg go sprowadził – żyznej i bogatej, człowiek ma wejść do kraju Moria (od słowa śmierć) – martwego i nieprzyjaznego. Ma tam wejść i być posłusznym Bogu. Ponieważ zdaje egzamin i okazuje posłuszeństwo, Bóg nie dopuszcza do dramatu, do morderstwa, do złożenia tej ofiary z człowieka. Zamiast tego Abraham znajduje barana, którego składa w ofierze. Od tej pory zamiast nazywać to miejsce krajem śmierci, mianuje je „Pan zaopatruje”. Ziemia symbolicznie ożywa.

Jeśli jednak opowieść o ofiarowaniu syna potraktować jako archetyp ewangelicznej historii o wcieleniu i ofiarowaniu Jezusa, jeśli zgodnie z duchem tego nowego modelu pozmieniać osoby, a raczej role, które przychodzi im odgrywać... Widzimy Boga, który znów litościwie zastępując człowieka odgrywa dwie role: ojca i syna. Mamy też człowieka, który w swej litości, miłości, prawości, sprawiedliwości powinien zatrzymać składanie ofiary, uratować Jezusa... Ale tego nie czyni. Powinien swoją miłością, sprawiedliwością i litością przemienić martwy Kraj Śmierci w żywą ziemię „Pan zaopatruje”, ale tego nie robi...

Jezus umiera na krzyżu niewinnie i niesłusznie. Staje się co prawda w ten sposób dla nas Zbawicielem, co rzecz jasna Bóg przewidział, ale kim stajemy się my? Na pewno nie archetypem sprawiedliwości i miłości...

Spójrzmy na opowieść o ofiarowaniu Izaaka i tę o ofiarowaniu Jezusa w ten właśnie sposób. Zadajmy sobie pytanie: W kogo, w co, w jaki sposób nas przemieniła?

Bóg wciąż troskliwie, jak to dobry rodzic wypełnia swą podwójnie wziętą rolę gwaranta przymierza. To jednak nas ratuje, a nie zwalnia z powinności podążania za Jego przykładem. To ocala nam skórę „tu i teraz”, domaga się jednak podążania za tym usprawiedliwieniem i ratunkiem w kierunku przemiany takiej, gdy to my staniemy się zaczątkiem życia i miłości i ożywimy świat gdzie to wszystko się odbywa.

Amen.

* * * * *

Semko P. Koroza – proboszcz parafii ewangelicko-reformowanej w Łodzi