Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 4/2017, ss. 3–4

Michal Koktysz (fot. Michal Karski)kazanie wygłoszone 18 listopada w Łodzi na nabożeństwie synodalnym, podczas którego kaznodzieja
został ordynowany na duchownego
Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w RP

 

A potem, gdy Jan został uwięziony, przyszedł Jezus do Galilei, głosząc ewangelię Bożą i mówiąc: Wypełnił się czas i przybliżyło się Królestwo Boże, upamiętajcie się i wierzcie ewangelii.

Mk 1,14–15
(przekład Biblii warszawskiej)

 

„Gdy Pan i Mistrz nasz Jezus Chrystus powiada: »Pokutujcie«, to chce, aby całe życie wiernych było nieustanną pokutą” – tak brzmi pierwsza teza o. dr. Marcina Lutra, augustianinia, słowa, które symbolicznie rozpoczynają reformację. 500 lat później spotykamy się tutaj – i możemy sobie pomyśleć, że raczej straciły na aktualności. Łatwo przyjąć, że po pierwsze – reformacja była dawno, po drugie – przecież świat się zmienił. Albo i bardziej wprost – po co nam pokuta, skoro przecież życie jest już dostatecznie ciężkie, a nie każdy jak Luter (chociażby) ma powołanie zakonne i potrzebę umartwiania ciała? Jak rzadko z pomocą przychodzi nam nasz przekład, zmieniając nieco tłumaczenie – upamiętajcie się, piszą nasi tłumacze, a można by było pójść jeszcze krok dalej w tej interpretacji: zmieniajcie się, w domyśle – na lepsze, albo wręcz: nawracajcie się. I to zaczyna nas prowadzić w kierunku, który wyraźnie lepiej odpowiada intencji tekstu.

Żyjemy w świecie, który jest poddany ciągłej zmianie – „wszelkie ciało jest jak trawa”. Świat nie jest stanem rzeczy; taki opis rzeczywistości nie oddaje nawet tego, co w Biblii znajdujemy pod pojęciem „ogrodu Eden” – musiała być w nim dynamika i potencjał do zmiany, skoro możliwy był upadek. W doskonałym, stabilnym, statycznym świecie nie byłoby to możliwe: pierwsi rodzice byliby nieświadomi dobra i zła, wąż mógłby robić, co zechce, a i tak nic by nie wskórał, rajski ogród trwałby gdzieś na Wschodzie i byłoby pięknie… Tyle że nie tak to działa. Świat musi się wciąż zmieniać i zmieniać się musi też człowiek w świecie. A skoro zmieniać musi się człowiek, to i jego urządzenia, instytucje, formy życia społecznego, organizacje… Wszystko. A w wierze człowiek dodatkowo dostaje powołanie do tego szczególnego rodzaju zmiany, który nazywamy zwykle uświęceniem – do zmiany pod wpływem Boga, jego objawienia, jego słowa, jego Ducha. „Nie mamy tu miejsca trwałego”. Czas się wypełnił, Królestwo Boże jest blisko, już pośród nas. Czas do niego dorosnąć.

Czasami ta ciągła zmiana, ta potrzeba ciągłej zmiany – bo kto stoi w miejscu, ten się cofa – jest trudna do zaakceptowania. Czasami chcielibyśmy utrzymać to przyjemne, bezpieczne, znane status quo – bo zmiana wymusza adaptację, a to nie zawsze jest przyjemne. Czasami w tyle głowy pozostaje wątpliwość – po co, skoro dobrze jest jak jest, wszystko działa, wszystko jest jak powinno być, wszystko gra, bo przecież zawsze tak było… Ano po to, żeby przeżyć odrodzenie, po to, żeby pozostać żywym, po to, żeby się nie rozleniwić do reszty. Powiedzenie, że kto nie maszeruje, ten ginie, nigdzie nie jest tak prawdziwe, jak w Kościele, nigdzie nie ma tak prostego i dosłownego znaczenia, jak w chrześcijańskim życiu duchowym. Stare bukłaki i stare sukno trzeba pousuwać, potrzeba zmiany, co do której nie ma co się łudzić – będzie kosztowała wysiłek i może boleć. Tyle tylko, że bez niej nic z tego nie będzie. Na poziomie jednostek, parafii i Kościoła zmarnujemy 500 lat reformacji, przestaniemy być Kościołem związanym z tradycją reformowaną, szwajcarską, a jako ludzie pozostaniemy na poziomie bycia chrześcijaninem tylko z nazwy, przynależności wyznaniowej, formacji kulturowej. Aby do tego nie dopuścić, konieczne jest ciągłe upamiętanie, ciągłe nawrócenie, ciągłe działanie, byśmy my sami faktycznie okazali się wdzięczni za dar łaski, który otrzymaliśmy, a nasz Kościół godnie wypełniał misję, którą mu powierzono, a którą opisujemy jako zwiastowanie Ewangelii i właściwe sprawowanie sakramentów.

Ta ciągła zmiana może brzmieć niepokojąco, bo jako ludzie mamy skłonność i potrzebę szukania stałych punktów na horyzoncie, by mieć jakiekolwiek odniesienie, móc zachować poczucie bezpieczeństwa w życiu. I tu właśnie dochodzimy do drugiej części naszego tekstu: „wierzcie ewangelii”. Każde ciało jest jak trawa. Prawda. Ale słowo Pańskie trwa na wieki. Wskazuje na coś, co jest doskonałą stabilnością, idealnym punktem nawigacyjnym – na rzeczywistość Boga, który sam się nam objawia. Zaufanie Ewangelii to zdolność do zaufania Opatrzności w tym, co ona dla nas szykuje w naszej ciągłej zmianie, to zdolność uznania, że ta zmiana nie tylko od nas zależy, wreszcie to zdolność zrozumienia, że Bóg nie działa przypadkowo. Zaufanie Ewangelii jest przyznaniem Bogu należnego mu miejsca – suwerennego, świętego (czyli odrębnego) Pana ponad światem i nami samymi, w tym nad Kościołem powszechnym i nad naszym Kościołem. Jednocześnie Ewangelia jest zobowiązaniem: dobra nowina o wyzwoleniu nakłada na wyzwolonego obowiązek wdzięczności, a on realizuje się tylko w ciągłym nawróceniu. Koło się zamyka. Nie ma chrześcijańskiego życia bez ciągłej zmiany i dążenia do uświęcenia, nie ma tej zmiany i nawrócenia bez zaufania Ewangelii, nie ma zaufania Ewangelii bez pragnienia zmiany. Bo wszyscy jej potrzebujemy – upadła natura ludzka i w odrodzonych wymaga ciągłego ćwiczenia się w życiu w Bożej obecności i z szacunkiem do jego woli wobec nas.

Ta zmiana i zaufanie, spojrzenie w przód, w przyszłość, nie powinno nas jednak pozbawiać czujności i umiejętności dostrzegania tych momentów w życiu, które pozwolą nam za jakiś czas określić, gdzie się znaleźliśmy. W naszym chrześcijańskim życiu, w ciągłym nawracaniu się, potrzebujemy dodatkowych punktów orientacyjnych – nie po to, żeby wskazywały nam drogę, to mamy w objawieniu Bożym, ale by były widocznymi dla nas znakami tego, gdzie jesteśmy, skąd przyszliśmy, co udało się po drodze zrobić. Z czysto ludzkich względów, co jakiś czas musimy położyć nasz Ewen ha-Ezer, który przypomni nam nie tylko o miejscu, czasie i wydarzeniach, ale też o konieczności wdzięczności – aż dotąd pomagał nam Pan, tu doszliśmy. Możemy to wspominać. W ludzkim życiu na jednostkowym poziomie każdy z nas kładzie te kamienie pomocy, często nawet o nich nie myśląc w tych kategoriach – bo czym innym są śluby, narodziny dzieci, chrzty, pogrzeby, ordynacje? Tym, czego potrzebujemy, żeby w naszym ciągle zmieniającym się życiu mieć swoje punkty orientacyjne. Dobrze, żebyśmy pamiętali, za czyją pomocą udało się dojść aż tu.

To jednak w życiu jednostek. A co z Kościołem? Otóż my wszyscy, 500 lat od wystąpienia Lutra, dzisiaj kładziemy Ewen ha-Ezer dla Kościoła w postaci naszego Synodu. Ten Synod jest potwierdzeniem tego, że aż dotąd nam Pan dopomagał, jest narzędziem zmiany i punktem odniesienia. Jest wspólną odpowiedzialnością za to, żeby nasz Kościół, skromna gałązka wyrastająca z wielkiego pnia tradycji zachodniej, pozostał żywą częścią tego drzewa, które wyrosło na misji Jezusa Chrystusa, zwiastowaniu apostolskim, 500 latach odnowy po wystąpieniu Lutra.

„Wypełnił się czas i przybliżyło się Królestwo Boże, upamiętajcie się i wierzcie ewangelii” – czyli z całym zaufaniem Bogu i jego Opatrzności zmieniajmy siebie i nasze życie, za jedyną miarę tego, na ile dobra jest ta zmiana, przyjmując jego samego. Nie bójmy się iść do przodu, róbmy, co w naszej mocy, żeby ten świat, w którym żyjemy, choć trochę zbliżył się do ideału. Żeby nasz Kościół wzrastał duchowo i ustrzegł się tej stagnacji, która może odebrać mu miano chrystusowego z ducha, choćby pozostał takim z nazwy. A my sami – byśmy w chwilach wątpliwości, zwątpienia, smutku, umieli z czystym sumieniem i prawdziwym przekonaniem za naszym Katechizmem powiedzieć, że naszą, twoją, moją pociechą w życiu jak i śmierci jest to, że „ciałem i duszą należę – zarówno teraz, gdy żyję, jak i wtedy, gdy umrę – nie do siebie, ale do Jezusa Chrystusa, mego wiernego Zbawiciela. To On swą drogą krwią dał całkowite zadośćuczynienie za moje grzechy, wyzwolił mnie z mocy diabła, to On strzeże mnie tak dobrze, że nawet włos z głowy mi nie spadnie bez woli Ojca niebiańskiego, co więcej – wszystko musi służyć mojemu dobru. Dlatego – przez Ducha Świętego – daje mi On pewność życia wiecznego i pozwala, abym od tej chwili z całego serca pragnął żyć dla Niego”.

I dlatego upamiętajmy się i wierzmy Ewangelii.

Amen.

* * * * *

ks. Michał Koktysz – duchowny Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w RP, p.o. kierownika biura Konsystorza

 

Na zdjęciu ks. Michał Koktysz (fot. Michał Karski)