Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 3/2021, s. 4–5

Modlitwa (fot. John Hain/pixabay)
(fot. John Hain/pixabay)

 

I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom

Kolejna prośba Modlitwy Pańskiej i kolejny problem tłumaczeniowy – winy, grzechy, może długi? Nie ma pewności, które z tych tłumaczeń najlepiej oddawałoby pierwotną intencję tekstu; pytanie jednak brzmi, jak zawsze w naszych rozważaniach, nie tyle, co byłoby najlepsze z perspektywy biblisty, ale co z tej prośby wynika dla naszego zupełnie praktycznego życia chrześcijańskiego.

Jedna kwestia to doświadczenie przebaczenia jako procesu, który działa we wszystkie strony, nie tylko w jedną. Boże przebaczenie jest o tyle niesamowite w naszym ludzkim pojęciu, że jest całkowicie bezwarunkowe, jest absolutną absolutnością, jest wyrzeczeniem się przez Boga jego podstawowego przymiotu sprawiedliwości i świętego gniewu. Boże przebaczenie nie znajduje żadnego uzasadnienia, za wyjątkiem uzasadnienia miłości i miłosierdzia, które zwyciężają wszystko inne, łącznie z jego własną naturą. Tyle tylko, że to nie dotyczy tylko Boga – jak każda z próśb, ta też niesie ze sobą zobowiązanie, odpowiedzialność. Odpowiedzialność za przebaczenie, zobowiązanie do wyrzeczenia się siebie.

Przebaczenie pozbawia nas kolejnej już z rzeczy, które przywykliśmy mieć za własne – wcześniej były to wola i własność, które zastąpiło szukanie woli Bożej i uznanie wszystkiego za dar i depozyt. Teraz mamy się pozbyć własnej pychy, dumy, arogancji prowadzącej do chowania urazy za zachowania innych względem nas. Naśladowanie Bożego przebaczenia musi nas doprowadzić do zapomnienia o tym, co mogliśmy mieć za naszą godność i wartość, żeby znaleźć nowe, zakorzenione w miłości i zrozumieniu naszej własnej słabej, skłonnej do złego natury. A przez to prowadzi nas do zrozumienia naszych bliźnich, którzy w niczym nie są lepsi ani gorsi od nas – a jeśli mamy poczucie, że nam zawinili, to po prostu znaleźliśmy się po tej gorszej stronie nas samych. Cudza wina uświadamia nam tylko naszą własną. Nic więcej, nic mniej.

Wyrzeczenie się samego siebie na tym poziomie jest wyjątkowo trudne, bo całkowicie przeczy naszemu poczuciu odrębności i tożsamości jako jednostek. Myślimy o sobie przez nasz interes, nasze doświadczenie przyjemności i jej braku. I w tym kontekście przebaczenie domagające się rezygnacji z tego wszystkiego jest szczególnie trudne. Urasta wręcz do ćwiczenia ascetycznego. Ale to właśnie w tym bezwarunkowym, wielkodusznym przebaczeniu, niezależnym od naszych interesów i dumy, możemy odnaleźć wspólnotę z czymś, co moglibyśmy nazwać doświadczeniem samego Boga, który w absolutnie nieegoistyczny sposób oddaje samego siebie za człowieka. Co jeszcze ważniejsze, możemy odczuć też skrajną niesprawiedliwość tego Bożego poświęcenia – my sami jesteśmy tak samo winni, jak ci, którym wybaczamy. Bóg nie ma z naszym grzechem i słabością nic wspólnego, jest ponad nie, jest co do istoty całkowicie odrębny od nas wszystkich i od wszystkiego. Co to zmienia? Znowu – jesteśmy zobowiązani do wdzięczności, odpowiedzialności, dojrzałości, dorastania stopniowo do ideału, który Bóg stawia nam przed oczami w Chrystusie, naszym boskim nauczycielu i mistrzu. Stopniowo mamy pozbywać się siebie, swoich przywiązań, uprzedzeń i naszego dążenia do tworzenia własnej tożsamości w oderwaniu od Boga i naszej natury jako jego stworzenia.

Nasze winy są zawsze przed nami, zawsze możemy mieć przekonanie, że są nam przebaczone, jeśli tylko jesteśmy gotowi do pokuty. Ale jednocześnie to wszystko musi nam przypominać pytanie: Kim my sami jesteśmy, żeby nie odpuścić win naszym bliźnim? I to jest nasze zobowiązanie wynikające z piątej prośby Modlitwy Pańskiej.

I nie wódź nas na pokuszenie

Szósta prośba Modlitwy Pańskiej jest chyba najbardziej problemowa, nie tylko ze względu na podnoszoną przez niektórych sprzeczność z listem Jakuba: „Błogosławiony mąż, który wytrwa w próbie, bo gdy wytrzyma próbę, weźmie wieniec żywota, obiecany przez Boga tym, którzy go miłują. Niechaj nikt, gdy wystawiony jest na pokusę, nie mówi: Przez Boga jestem kuszony; Bóg bowiem nie jest podatny na pokusy ani sam nikogo nie kusi. Lecz każdy bywa kuszony przez własne pożądliwości, które go pociągają i nęcą” (Jk 1,12–14). Cóż, wizja sprawiedliwego i miłosiernego zarazem Boga, który prowadzi człowieka do pokuszenia, nie jest logiczna, jest raczej dość nieintuicyjna. Zastanówmy się jednak nad tym, co ona może oznaczać.

Oczywiście, prostym wyjściem jest przejść do przekładu zbliżonego do przekładu Biblii Ekumenicznej – „i nie dopuść, byśmy ulegli pokusie”. Prośba o siłę i wytrwanie jest zdecydowanie łatwiejsza interpretacyjnie: Bóg jest naszą siłą, tarczą i warownią, która ocala, więc łatwo myśleć o nim jako o tym, który ocali od pokusy, na którą skazuje nas nasza zepsuta natura. I jeśli chcemy o tym tak myśleć, to ta prośba może być potężnym narzędziem naszego wzrostu duchowego, pokazując nam, że „my złego nie zdołamy zmóc, nam zginąć wnet by trzeba”. Prawda to. Bez Bożej mocy nic nie możemy zrobić, żeby ustrzec się tego, czym sami jesteśmy – ludźmi, skłonnymi do zła, pozbawionymi jakiejkolwiek obrony przed naszymi pragnieniami, które z Bożą wolą zwykle nie mają wiele wspólnego.

Z drugiej strony, jestem przekonany, że Bóg może też stawiać przed nami, ludźmi, przeszkody, które mają nam pomóc w naszym duchowym wzroście. I tak, myślę, że można je niekiedy nazwać pokuszeniem. Tyle tylko, że nie ma w tym intencji skrzywdzenia nas. Wręcz przeciwnie. Wyzwania, które Bóg przed nami stawia, nie są ponad nasze siły. To jak z nauką. Żeby się rozwinąć, trzeba stawiać sobie cele, które są realne, ale wymagają wysiłku i pracy. Każdy, kto uczył się gry na instrumencie muzycznym, zna to doświadczenie – kolejne utwory mają być stopniowo coraz trudniejsze, mają wymagać rozwinięcia umiejętności technicznych, mają stawiać wyzwania. Tak samo jest z matematyką czy nauką języka. I tak samo jest też z życiem duchowym – trudności nie są niczym więcej niż tylko drogą do pokoju. I wierzę, że Bóg sam też może chcieć nas przez te trudności prowadzić, a nawet stawiać je przed nami po to, żebyśmy mieli okazję dojrzewać i się rozwijać. Z drugiej strony, mamy prawo się tych prób i trudności bać i mamy prawo chcieć ich uniknąć. Nawet Chrystus nie chciał przyjmować kielicha, który dla niego był przygotowany. Mamy prawo modlić się o to, żeby jeśli taka będzie Boża wola, ta próba nas ominęła – właśnie dlatego, że powinniśmy mieć świadomość własnej słabości, a dążąc do wypełniania woli Bożej w naszym życiu mamy też prawo bać się tego, że nie podołamy. Jak we wszystkich prośbach Modlitwy Pańskiej, do głosu dochodzi tutaj znowu potrzeba zaufania, potrzeba przyjęcia, że Bóg działa zawsze dla naszego dobra i wzrostu, niezależnie od tego, czy w krótkoterminowej perspektywie jego działanie jest zgodne z naszymi oczekiwaniami, czy nie. Najlepsza wola Boża może też oznaczać dla nas próbę i trudności, ale to nie znaczy, że nie obróci się dla nas w dobro.

* * * * *

ks. Michał Koktysz – doktor teologii ewangelickiej, notariusz Synodu, duchowny Parafii Ewangelicko-Reformowanej w Łodzi

 

Czytaj też: