Drukuj

NR 3/2022, s. 3

KAZANIE

Kazanie wygłoszone 24 lipca 2022 r. w Zelowie podczas Święta Kościoła w Środku Polski

Czy nie wiecie, że my wszyscy, ochrzczeni w Chrystusa Jezusa, w śmierć jego zostaliśmy ochrzczeni? Pogrzebani tedy jesteśmy wraz z nim przez chrzest w śmierć, abyśmy jak Chrystus wskrzeszony został z martwych przez chwałę Ojca, tak i my nowe życie prowadzili. Bo jeśli wrośliśmy w podobieństwo jego śmierci, wrośniemy również w podobieństwo jego zmartwychwstania, wiedząc to, że nasz stary człowiek został wespół z nim ukrzyżowany, aby grzeszne ciało zostało unicestwione, byśmy już nadal nie służyli grzechowi; kto bowiem umarł, uwolniony jest od grzechu. Jeśli tedy umarliśmy z Chrystusem, wierzymy, że też z nim żyć będziemy, Wiedząc, że zmartwychwzbudzony Chrystus już nie umiera, śmierć nad nim już nie panuje. Umarłszy bowiem, dla grzechu raz na zawsze umarł, a żyjąc, żyje dla Boga. Podobnie i wy uważajcie siebie za umarłych dla grzechu, a za żyjących dla Boga w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.

Rz 6, 3–11

Wczoraj przyjechałem na konwersatorium prowadzone przez pastora Tomasza Pieczkę, podczas którego powiedział on, że Paweł jest tym spośród apostołów, których nie darzy największą estymą, a to dla jego bezkompromisowości, nie zwracania uwagi na emocje innych i tak dalej. Przynajmniej tak to zrozumiałem. Ja natomiast jestem zafascynowany apostołem Pawłem dokładnie dla tych samych jego cech. Nie mówię o bezkompromisowości wobec innych, której ja się nie dopatruję, ale o bezkompromisowości wobec samego siebie, w której Paweł – tak naprawdę od tej samej historii wychodząc, o której wczoraj wspomniał pastor Tomasz – od spotkania z Jezusem, od powołania, od nawrócenia na drodze do Damaszku, kiedy raz wkracza na tę drogę, nigdy z niej już nie schodzi.

To jest niesamowite gdy jego życie porównamy do naszego, do naszego podążania za Bogiem, do naszego świadczenia o wierze.

Człowiek, którego widziano, jak pilnuje ubrań osób kamienujących Szczepana, który prześladuje chrześcijan, któremu nie wystarczy już Jerozolima a nawet cały Izrael, ale prosi o listy polecające do synagogi w Damaszku, żeby i tam móc podążyć by gonić tych, którzy w jego przekonaniu robią coś niewłaściwego, ulegają herezji. Ten sam człowiek, gdy spotyka Boga, jest przez Niego dotknięty, jest przez Niego powołany, nagle dokładnie z taką samą żądzą podążania za jedną jedyną Prawdą, rusza podbijać świat zwiastując Tego, którego uprzednio prześladował.

To jest niesamowita metamorfoza! Taka metamorfoza, której chciałbym umieć dopatrzyć się w samym sobie, ponieważ to oznaczałoby, że spotkanie z Bogiem, które dokonało się w moim życiu, nie było tylko faktem historycznym, który się wydarzył, minął i skończył, ale że ono trwa, że trwa tak bardzo, iż determinuje całą resztę mojej rzeczywistości.

Mam nadzieję, że tak jest, ale samego siebie obiektywnie człowiekowi jest najtrudniej ocenić, więc to raczej na Was spoczywa powinność przyjrzenia mi się i ocenienia mojej postawy wiary.

Wróćmy jednak do tekstu, który dzisiaj chcemy rozważać. Apostoł Paweł, który spotkał Jezusa i to spotkanie tak go przejęło, tak go dotknęło, było takie ogromne w świecie jego wiary, że aż oślepł, ten apostoł Paweł, który przejrzał dopiero wtedy, kiedy Bóg dał mu przejrzeć, ale zaraz po otwarciu oczu ruszył, żeby zwiastować Ewangelię i zakładać Kościół. Ten sam apostoł Paweł mówi nam dzisiaj o śmierci – o rzeczy, którą stosunkowo rzadko w naszym sposobie myślenia łączymy z wiarą. Wiara jest dla nas przecież życiem, społecznością, moralnością, miłością, ufnością – te wszystkie słowa padały wczoraj podczas konwersatorium, kiedy próbowaliśmy definiować, jak rozumiemy Kościół. Wiara jednak rzadko jest śmiercią…

Tymczasem Paweł, dokładnie jak to robi zazwyczaj, wszystko stawia na głowie. Tak robił też często Jezus, który mówił: „Czytacie »oko za oko, ząb za ząb«…”, to jest litera, tak jest napisane, „a ja wam powiadam, jeśli cię kto uderzy w jeden policzek, nadstaw mu i drugi” (por. Mt 5, 38–39). Tak samo mówi teraz Paweł: „Jeśli chcesz żyć, musisz najpierw umrzeć” dlatego, że dopóki jesteś przekonana/przekonany o tym, że żyjesz, to nie dostrzegasz, jak jesteś martwy przez grzech, który jest w tobie. Nie dostrzegasz, jak bardzo potrzebujesz Boga, który JEDYNY może cię ożywić, jak bardzo daleko jesteś od tego, co nazywa się życiem rzeczywiście w swoim przekonaniu o tym, że istniejesz, człowieku.

To jest w moim odczuciu chyba podstawa Pawłowego zwiastowania Ewangelii: powiedzenie tego człowiekowi, powiedzenie tego samemu sobie – ponieważ Paweł wszystko mówi najpierw samemu sobie albo słyszy od Boga sam, potem niesie natychmiast dalej. Niesie tak daleko, że to jego „dalej” nie ma żadnych granic.

To jest podstawa tego, co ja słyszę, kiedy Paweł mówi do mnie przez choćby List do Rzymian. Jedyne, co człowiek osiągnął sam, to zdołał umrzeć, zdołał zgrzeszyć tak, że ten grzech determinuje wszystko inne. To jest abecadło protestantyzmu: przekonanie o tym, że jesteśmy grzeszni, że tylko łaska jest w stanie nas oczyścić, ożywić i odmienić, nie my sami.

To przekonanie, które przez kontrast do naszej dzisiejszej kultury, zapatrzonej w wartość jednostki, jej samodoskonalenie się, jej zdolność wzrastania i czynienia się lepszym, to przekonanie daje cudowny punkt wyjścia do świata, do którego jesteśmy zaproszeni – do świata wiary. Bo to już nie ja, ale Chrystus, bo to już nie moje siły – ja nie muszę być herosem, Arnoldem Schwarzeneggerem. Nawet nie mogę być herosem. Jedynym, który jest siłą, który jest sprawcą, który jest dawcą, jest Bóg.

Najpiękniejszą częścią i Pawłowego zwiastowania, i tego, co przepowiada Kościół od dwóch tysięcy lat jest to, że Bóg nie tylko jest jedynym sprawcą, ale że chce nim być ponieważ nas kocha.

To takie proste! Słowo, które pojawia się w naszej narracji tak często, że straciło chyba swoją magię, swoją wartość, i wagę – Bóg nas kocha!

Kocha nas tak bardzo, że wcielając się w Jezusa umiera na krzyżu.
Kocha nas tak bardzo, że prowadzi nas przez śmierć do życia.
Kocha nas tak bardzo, że wybacza nam wszystko, w czym uchybiamy temu, do czego nas stworzył i powołał.
Kocha nas tak bardzo, że nie ma granic tej Jego miłości.

W zamian oczekuje natomiast tylko jednego: że umrzemy dla tego świata, dla grzechu, dla samych siebie wraz z Nim, żebyśmy od Niego znów otrzymali to, co jedynie jest życiem.

Oczekuje tylko wiary. Takiej, która – jak u Pawła – nie ma już granic, nigdy nie ustaje. Wiary, w której – jak Paweł – jeśli Bóg da, jeśli starczy nam tej wiary, jeśli Bóg nas nią pobłogosławi, kiedyś w końcu powiemy: „Dobry bój bojowałem, biegu dokonałem, wiarę zachowałem”. Jednak tu i teraz nawet się nie zawahamy dokąd iść, jak iść, czy to my mamy iść, czy damy sobie radę, czy znajdziemy dobrą ścieżkę, bo to nie od nas zależy i to nie my ją wytyczamy, i to nie naszych sił ma wystarczyć.

Wszystko, co potrzebne, dostajemy od Boga w jego miłości, w jego łasce! To On sprawia, że żyjemy od nowa. To On tworzy nas na nowo w swojej łasce. My musimy tylko skorzystać, przyjąć ten dar i nieść go dalej w swoich sercach i umysłach, w tym, jak patrzymy na swoich bliźnich, w tym, jak opowiadamy o Ewangelii pokoju, w tym, jak zachowujemy Boże przykazanie. To przykazanie, które jest tak strasznie skomplikowane, że można je poszatkować na 613 reguł, a można je sprowadzić do dwóch prostych zdań: „Będziesz tedy miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego, myśli, umysłu, sił, a bliźniego swego jak siebie samego” (por. Mk 12, 29–31). To jest nasza powinność. Skoro umieramy z Chrystusem i z Nim zmartwychwstajemy, to z Nim też mamy żyć. Do tego powołuje nas Bóg w swoim Kościele.

Amen.

Ks. Semko Koroza – biskup-elekt Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w RP, proboszcz Parafii Ewangelicko-Reformowanej w Łodzi

Fot. Pixabay