Drukuj

Nr 3 / 1989

MYŚLANE NOCĄ

Niechaj więc mowa wasza będzie: Tak – tak, nie – nie, bo co ponadto jest, to jest od złego.

Mat. 5:37

Zamykam oczy i widzę Go jak mówi. Słońce świeci już z ukosa. Tu, na górze, po dniu upalnym idzie wieczorny powiew i odgarnia Mu włosy z czoła. Z zakurzonych stóp zsunięte sandały, wychylona ku ludziom postać wsparta łokciami o kolana. Nad tłumem cisza i Jego słowa. Nie patrzy w tej chwili na nikogo; co widzi tam daleko, za skalistym widnokręgiem? Tak sobie myślę – jaka też była ówczesna mowa, że zasłużyła na surowe upomnienie? Tak sobie myślę – jakie upomnienie potrzebne by było naszej dzisiejszej mowie? Jaka ona jest, co chcemy nią wyrazić, a co wyrażamy? To pytanie mnie rozbudziło. Otworzyłam oczy. Na suficie działy się różne historie, nagłe ostre błyski, ukośne ruchome autostrady, ciepłe źródełka światła z lampki nad czyimś łóżkiem, ot, takie zwykł? nocne symfonie sufitowe miasta. Było cicho, w tym sensie, że nie dochodziły do mnie żadne słowa. Ani „tak – tak, nie – nie”, ani nic „co ponadto”. W nagłym skoku wyobraźni zobaczyłam wszystką mowę człowieka od założenia świata, wtłoczoną w foliowe worki, w jakie na Zachodzie pakuje się domowe śmieci przed wystawieniem ich na ulicę. Wyprawione w kosmos, zaległy całą przestrzeń i nic już nie mogło krążyć po swoich przyrodzonych orbitach, bo powstały korki ciągnące się z nieskończoności w nieskończoność.

Mowy ciągle przybywa. Wydaje się, że im błahsze treści wyraża, tym jej więcej. „Bicie piany” – trudno o celniejsze określenie. Jeśli komuś trafi się myśl, to ją inni zatrzepią, tak iż uleci w cząsteczkach piany. A jeśli myśli nie ma, to i tak tego nie widać, bo piana zakrywa i coś, i nic. I tak żyjemy, obrzucając się pianą w sklepie, w biurze, u fryzjera, w autobusie, w przychodni, podczas wizyty. Piana wylatuje z radia i telewizora. Czy w ogóle chcemy coś jeszcze mową wyrazić? Pan na przystanku chciał. Wygłaszał soczysty długi monolog do nieobecnego adresata. Monolog był ordynarny, żeby nie powiedzieć – plugawy, ale spójny i jasno wyrażał paskudną myśl przewodnią. Treść i szata słowna nie do przyjęcia, a konstrukcja i zamysł – przejrzyste. Wyjątek. Większość wyraża nijakie treści w przyzwoitych słowach, ale mowa jest rozchwierutana. Z jakiegoś powodu powstają wybrakowane twory: „taki, no ten, wiesz...”, „taka, no, jakby to powiedzieć...”, „tak jakby...”, „ubrana w takie coś, rozumiesz...”. Czy przed wypowiedzeniem myśli zapomina się ją pomyśleć? Czy mowa bełkocze, bo w środku człowieka też coś bełkocze?

Dlaczego gubimy najprostsze słowa? Czy można to wytłumaczyć zanieczyszczeniem środowiska? Skażone powietrze, woda, ziemia, zanieczyszczona myśl i mowa. Skażenie treści, formy, niewydolność myślenia. Od człowieka do człowieka słowa, jak zatrute ryby, wypływają na powierzchnię – martwe, pozbawione treści. W poezji niosą je nurty mód kulturalnych, w publicystyce – mód politycznych, w przekazach masowych i mowie potocznej – nurt niechlujstwa.

Od prawie dwóch tysięcy lat ludzie odmiennych kultur, różnego wykształcenia, wieku i statusu społecznego rozważają Słowo Boże, które – niezmienne przez stulecia – trwa. Dla jednych jest pochodnią, dla innych zabobonem. Jednym niesie nadzieję, innym zgorszenie. Bywa zwiastowane, głoszone, słuchane, wyśmiewane, odrzucane, komentowane, lżone, zakazywane, prześladowane, przechowywane w ukryciu. Wiecznie żywe, poruszające ludzką myśl i sumienie, wzbudzające emocje od uwielbienia do nienawiści. Słowo, które nigdy nie wyszło z mody, nigdy nie przestało funkcjonować w świadomości tych, którym było zakazywane ani tych, którzy zakazywali. Pamiętam, jak w latach pięćdziesiątych tłumaczyłam dla Polskiego Radia teksty pieśni i cenzor w miejsce słowa „Bóg” wstawiał wszędzie „los”. Czy chichotał na myśl, że każą mu unicestwiać Kogoś, o Kim twierdzą, że Go nie ma?

Zastanawiam się nad fenomenem słów Jezusa. Gdyby nie miały w sobie mocy Bożej, czy coś by się z nich ostało? Chyba tak. W Kazaniu na Górze nie ma słów zbytecznych, a każde, które jest, jest brzemienne treścią. Ich treść to ziarno życiodajne do dziś. Ten, który mówił, brał odpowiedzialność za swoją mowę. Niczego nigdy nie musiał odwoływać, a to wszystko, co powiedział, znaczyło to, i tylko to, i nic ponadto. Dlatego przykazał: „Niechaj więc mowa wasza będzie: Tak – tak, nie – nie...”. Wiele nieposłuszeństwa okazuje człowiek temu nakazowi, ze szkodą dla siebie. A dotąd nie powstało jeszcze stowarzyszenie chrześcijan-mowologów, ruch ekologiczny walczący o czystość, sens, odpowiedzialność, powściągliwość i jednoznaczność wypowiedzi, o jej formę i treść, o jej zwartość, a przeciw wielosłowiu. O wielomówności Jezus też nie był dobrego zdania: „A modląc się, nie bądźcie wielomówni jak poganie; albowiem oni mniemają, że dla swojej wielomówności będą wysłuchani...” (Mat. 6:7).

Słowa Pisma świętego przestały wystarczać, dość zresztą dawno temu. Dorabia się do nich wielomówne komentarze, jeden wykład przeczy drugiemu, powstają spory. I w tym hałasie interpretacyjnym zapomina się niemal, jak było na początku: Jezus rzekł i odszedł. Słowo zostało i trwa. A „co ponadto jest, to jest od złego”.