Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Nr 5-6 / 1989

MYŚLANE NOCĄ

Pierwszy rozdział Księgi Genesis zawsze poruszał moją wyobraźnię. Któregoś wieczoru powróciłam do niego po dłuższej przerwie i to, co od dawna wrosło w moją świadomość, zobaczyłam w innym świetle. Nie, nie tak: to światło tego rozdziału padło na moją wrażliwość pod innym kątem. Ogromny ładunek dramatyzmu i patosu zawarty jest w tych, tak w końcu niewielu, prostych i zwyczajnych słowach. I oto u-kazało mi się nagle niebywałe ubóstwo, do jakiego doprowadził swoje życie człowiek. O czym mówi ten rozdział? O pracy.

Surowiec użyty przez Boga jest w naszym pojęciu ulotny: Słowo. „Na początku było Słowo...” Za jego pomocą stało się wszystko: „I rzekł Bóg...” Tak sobie myślę, że bardzo musiał się napracować, by wyszło Mu tak, jak sobie zaplanował, a przedtem jeszcze, by obmyśleć. cały ten ogromny plan budowy wszechświata oparty li tylko na Słowie. A sam pomysł, by z niczego stworzyć coś? Miło zatem wyobrazić sobie, jak bardzo, mimo zmęczenia, był ze swojej pracy zadowolony, skoro w Biblii tak się o tym mówi: „I spojrzał Bóg na wszystko, co uczynił, a było to bardzo dobre”.

Uczynieni na Jego obraz i podobieństwo – czy moglibyśmy nie mieć w sobie pasji twórczej? Ona to sprawiła, że mimo gniewnych słów Boga: „...przeklęta niech będzie ziemia z powodu ciebie! W mozole żywić się będziesz z niej po wszystkie dni życia swego!”, i mimo następstw, jakie one przyniosły – człowiek umiał czerpać radość ze swego trudu. Ale coraz gorzej mu to idzie. Dla większości ludzi w tak zwanym cywilizowanym świecie niewiele zostało prac wyzwalających wyobraźnię, uruchamiających intuicję, sprawiających uciechę. Na swoich dwóch nogach istota zwana myślącą (zważmy, że sama sobie tę nazwę nadała) poszła w kierunku wytyczanym z początku właśnie przez pasję twórczą, a później w coraz większej mierze przez pychę, egoizm, wygodnictwo, żądzę posiadania, u-życia i władzy, które pasję twórczą zabijają. A im dalej tą drogą człowiek kroczy, tym nieszczęśliwszy się czuje.

Nie można zahamować i nie wolno hamować postępu. Tylko postęp wyniesie ludzkość na szczyty i da jej szczęście. Tak mówią mądrzy i świadomi rzeczy. Nie zaprzeczam, bo cóż ja... To oni wiedzą i z pewnością mają słuszność. Tyle że poza abstrakcyjną ludzkością widzę poszczególnego, rzeczywistego człowieka. I ten człowiek jest smutny. Wielkie słowa i wspaniałe napuszone zdania o postępie, rozwoju techniki, sięganiu do gwiazd, niewyobrażalnej i nieskończonej potędze rozumu wpadają do uszu ludzi smutnych. Smutne jest całe stworzenie. Morze „wielkie i szerokie, gdzie roi się od płazów bez liku, małych i wielkich zwierząt” – umiera wraz z tym, czego było „bez liku”. Ziemia, trawa i „rośliny na użytek człowieka” – umierają zatrute kwaśnym deszczem. Czy można dziś zawołać do Boga: „Zraszasz góry z górnych swych komnat”? Ale to temat na inne nocne rozmyślania.

Radość trudzenia się zanika, gdy nie można przystanąć w ciszy przed ostatecznym kształtem tego, co się samemu od początku do końca stworzyło. Detal zrobiony po raz setny tysięczny nie cieszy. Nie pomoże świadomość, że bez niego nie byłoby domu, samochodu czy szafy. Nie sposób cieszyć się z przekładania papierków zawierających dziś przepis A, który jutro zostanie anulowany i zmieniony przez przepis B. Oba bzdurne. Ale nie wymieniajmy wszystkiego, co nie cieszy, ani wszystkich bezsensów, nie zatrzymujmy się nad wszelką bylejakością wypełniającą nasze życie po brzegi... Popatrzmy na dzieci. Nie złapane jeszcze w pułapkę dorosłego życia, jakże często pozbawiane są możliwości choćby swobodnego zakosztowania radości twórczej pracy. Cóż czynią, zarzucane dziesiątkami mechanicznych i elektronicznych zabawek czy zasadzane przed telewizorem, który niszczy twórcze myślenie? Co czynią? Uciekają. Niszczą. Niekiedy biją. Często nienawidzą. I giną.

Stawiam hipotezę – naiwną, chrześcijańską, nie naukową! – że wiele młodych istnień nie poszłoby drogą występku, gdyby ktoś na czas pokazał im awaryjne ujście dla ciśnienia, jakie wytwarza w środku człowieka odwieczna, od Boga przejęta pasja twórcza. Myślę, że mnóstwo społecznych bolączek świata można by uleczyć przez przywrócenie ludziom prawa do tego, co sam Bóg włożył do ich wnętrza, czyniąc człowieka na swój obraz i podobieństwo. Czy nie daje do myślenia, że psychiatria uważa twórczą pracę za odtrutkę na wiele psychicznych chorób?

Świat, jaki jest – każdy widzi, a chrześcijanin może wyraźniej niż kto inny. Nie ulega też wątpliwości, że to my winni jesteśmy temu światu ocalenie. To my znamy tajemnicę. My wiemy, dlaczego człowiek ma twórczy umysł. Wiemy, dlaczego czuje niekiedy nieprzepartą chęć ulepienia z plasteliny zwierzątka i dlaczego jest mu źle, gdy nie może tego zrobić. Wiemy, ale niewiele to nam i innym pomaga. Może zbyt mało z tej wiedzy wyciągamy wniosków i konsekwencji praktycznych? Cóż więc począć? – pytacie. Nie wiem. To ja pytam: Co począć?