Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Nr 9-10 / 1989

MYŚLANE NOCĄ

Nie troszczcie się więc i nie mówcie: Co będziemy jeść? albo: Co będziemy pić? albo:
Czym się będziemy przyodziewać? (...) albowiem Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie.
Mat. 6:31-32

W ostatnich czasach często rozmyślam nad tymi słowami Jezusa. Może zresztą nie tylko ja? Jakże są bowiem kłopotliwe dla chrześcijanina, jakie stanowią wyzwanie dla sumienia w obliczu efemerycznych zjawisk: pojawiających się i znikających kryształków cukru, ziarenek ryżu, pyłków mąki, splotów makaronu... Jak tu się pohamować i nie wrócić raz jeszcze na sam koniuszek ogonka, skoro rzucili, a nie. wiadomo kiedy znowu rzucą i po ile (od jak dawna już słowo „ogonek”, zamiast wywoływać uśmiech rozbawienia na myśl o mnogich odmianach ogonków rzeszy naszych młodszych braci, kojarzy nam się paskudnie!). Powstaje drażliwe pytanie: czy my, żyjący tu i teraz, w konkretnym miejscu i czasie, chrześcijanie, możemy nie troszczyć się i nie mówić: „Co będziemy jedli...”? Wszak mamy obowiązki. Jesteśmy odpowiedzialni za istoty od nas zależne. Jak więc w naszych warunkach być posłusznym Słowu ,a zarazem sprostać tym ziemskim zadaniom? Czy można pogodzić jedno z drugim? Czy wolno pójść na kompromis? A jeśli tak, to jaki miałby on być i jak go zmierzyć? Do ilu setek tysięcy kryształków cukru wolno się posunąć gromadząc zapasy? Daliśmy się chyba zwariować, nie pierwszy zresztą raz.

Od tych rozmyślań noc za oknem wydaje się coraz czarniejsza. Zapalam lampkę i w ciepłym krążku światła otwieram Biblię. I znajduję słowa: „Niech życie wasze będzie wolne od chciwości...” (Hebr. 13:5). No, właśnie. Czyż nie w tym rzecz cała? Chciwość to zachłanność. A myśmy stali się zachłanni. Co znaczy także – bezwzględni, okrutni, egoistyczni. Byłby może czas zdać sobie sprawę, że przez ostatnie cztery dziesięciolecia byliśmy zatruwani. Nie tylko dymem, chlorem, spalinami, kwaśnym deszczem, wirusami – tym wszystkim, co wyniszcza ciało. Zatrucie, o którym tu mowa, naruszyło to, czego powinniśmy strzec najtroskliwiej: chrześcijańską postawę przed Bogiem i wobec ludzi. Choroba, która nas toczy w wyniku zatrucia, to wprawdzie nie AIDS, ale na nią też nieuchronnie się umiera.

Wydaje się, że w tej chwili jesteśmy szczególnie zobowiązani do oczyszczenia życia, które tak fatalnie obrosło brudem.

Chrześcijańska postawa człowieka wobec bliźniego uległa znacznemu zniszczeniu, a co najmniej poważnemu zachwianiu. Wystarczy popatrzeć i posłuchać, co dzieje się w sklepowych kolejkach i w innych miejscach wspólnego społecznego przestawania. Żmudna praca oczyszczenia i odnowy całego kraju nie ma szans powodzenia, jeśli nie będzie jej towarzyszyło świadome odnowienie się jednostki. Prawda, że skala mikro mało jest efektowna i w gruncie rzeczy niezbyt to miłe zdać sobie sprawę z niehigienicznego stanu swego wnętrza. Jest to jednak chyba zabieg konieczny, a zachłanność to tylko jeden ze składników nieczystości. I pewne jest, że oczyszczenia nie może dokonać za nas ktoś z zewnątrz.

Ciekawe, że uczynność i serce dla bliźnich – jeśli chodzi o załatwienie czegoś, podzielenie się czymś czy pomożenie kosztem własnego czasu – wielu chrześcijan łączy dziś z zupełną bezdusznością i bezmyślnością kolejkową. Wygląda na to, że mało komu przychodzi do głowy istnienie prostej zależności między własną, dość obficie zaopatrzoną szafką na zapasy, a rozpaczliwą pustką w kuchni ludzi starych, chorych, słabych. Nie śmiałabym namawiać, byśmy wszyscy poprzestali na jakimś – dla każdego zresztą innym – minimum. Rozumiem związane z tym lęki. Gdyby tak jednak trochę umiaru, gdyby wyznaczyć sobie granicę „bezpiecznego minimum”?

Sprawa ta w obliczu historycznych zmian w naszym kraju może wydawać się mało ważna. Ale „ Pismo napomina: „Niech życie wasze będzie wolne od chciwości...”. Sądzę więc, że jest się nad czym zastanowić. Chciwość, zachłanność niekoniecznie wypływa z żądzy posiadania. W naszym wypadku wypływa z lęku. Jeśli jednak tym się usprawiedliwiamy, to pomyślmy, jak bardzo lękają się ci, którzy przez naszą zachłanność nic nie mogą kupić. Prosimy: „Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj...”, ale w ślad za tą prośbą nie idzie zaufanie, że zostanie nam dany.

Nasza wspólna przyszłość tu, na ziemi, a w tej chwili konkretnie tu, w naszym kraju, i przyszłość każdego z nas z osobna w wieczności – jednako są zależne od postawy godnej chrześcijanina. Modląc się o uwolnienie od zachłanności myślę o słowach Jezusa, który wiedział, jak trwożliwe i słabe jest serce człowieka: „...nie pytajcie o to, co będziecie jeść i co będziecie pić, i nie martwcie się przedwcześnie” (Łuk. 12:29).

A kilka wierszy dalej jest króciutkie zdanie, które czytam zawsze ze wzruszeniem, mając wrażenie, że dłoń Jego dotyka głowy mojej i głów wszystkich strapionych: „Nie bój się, maleńka trzódko!”