Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Nr 11-12 / 1989

MYŚLANE NOCĄ

Przedziwną księgą jest Biblia. Nie istnieje chyba taka sytuacja, w której – szukając w Starym lub Nowym Testamencie – nie znalazłoby się słów powiedzianych wieki temu, a przylegających ściśle do kłopotu, troski czy rozterek trapiących współczesnego człowieka. Bieda, która gnębi dziś nasze społeczeństwo, nie rozpostarła sprawiedliwie swego dziurawego, postrzępionego koca. Wielu dzieje się gorzej niż źle, wielu powodzi się lepiej niż dobrze. Gdyby ktoś czuł się w takim układzie nieswojo żyjąc po tej drugiej stronie, znajdzie radę wyrażoną nader lakonicznie, w dziewięciu zaledwie słowach: „W obecnym czasie niech wasz nadmiar wyrówna ich niedostatek...”. Tak pisał Paweł w II Liście do Koryntian (8:14).

Prostota i oczywistość tego zdania uderzyła mnie, rzec można, z zasadzki, bo właśnie od paru dni snułam miłe plany świąteczne: smakołyki, tak zwane lepsze jedzonko, prezenty, a więc komu, co i za ile – słowem zwykłe szaleństwo gwiazdkowe. A tu nagle: „W obecnym czasie niech wasz nadmiar..." Sprawa wydała mi się warta dokładniejszego rozważenia.

Rok rocznie stół w naszym domu i przestrzeń pod choiną obfitowały w różnorakie dobra. Nawet w chudych latach gromadziło się na Gwiazdkę przez dłuższy czas po trochu wszystkiego. Najpierw, bo były dzieci, później dla wnuków. Mnóstwo z tego było radości. Ale teraz, gdy rozmyślałam na ten temat, wypełzło na mnie z nocnych ciemności podejrzenie: czy aby u nas i w większości chrześcijańskich domów naprawdę święci się w tych dniach narodzenie Jezusa? Czy nie znika On pogrzebany pod materialnymi oznakami naszej radości, czy nie staje się po prostu pretekstem? Tu, gdzieś z kąta, wyskoczyło na chwilę pytanie: dokąd udałaby się Maria, gdyby teraz przyszedł nas nią czas, „aby porodziła”? Gdzie mogłaby położyć Dziecię? Gdyby nawet – odprawiana od drzwi mieszkań w betonowych blokach – znalazła jakąś „gospodę”, to przy niej stałby garaż, a w nim mercedes. Bez siana.

Mirra, kadzidło i złoto – pierwsze prezenty z okazji narodzin Zbawiciela. Prezenty dane Jemu, jako wyraz hołdu złożonego przez rozum, bogactwo i władzę czemuś bliżej wtedy nie określonemu, niewiadomemu, czego nieskończoną wyższość przeczuli prowadzeni przez gwiazdę Mędrcy. Chrześcijanin nie przeczuwa. Wie. Hołd Bogu, który się narodził w stajence, składa w tych dniach w kościele. A jaki prezent ma dla Jezusa w domu?

Dużo się w tej chwili mówi o wielkiej historycznej szansie naszego narodu. Wydaje mi się, że bieda, jaka dopadła społeczeństwo, stwarza małą, nie historyczną, ale czysto osobistą szansę również dla każdego człowieka, który dziś ma się lepiej od innych ludzi żyjących pod polskim niebem. Szansę dania prezentu nie tym, którzy są nam najbliżsi tu, na ziemi, ale Jezusowi osobiście. On sam powiedział: „...cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście” (Mat. 25:40). Praktycznie biorąc, gdyby każda prawdziwie chrześcijańska rodzina zrzekło, się jakiejś części planowanych na święta wydatków... no, krótko mówiąc, suma liczy się w miliony.

Nieoceniona i nieodzowna jest pomoc Polskiego Czerwonego Krzyża i innych organizacji społecznych. Chwała im za zorganizowanie akcji wydawania bezpłatnych zup. Ale mam pytanie: czy byliście kiedyś zmuszeni do jedzenia darmowej zupy? Czy wiecie czym jest doprawiona każda jej łyżka, choćby zupę ugotował sam archanioł z jarzyn rosnących w raju? Doprawiona jest goryczą, mimo że podana życzliwą ręką. Ci, którzy całe życie uczciwie się trudzili, dziś nie mogą samodzielnie wyżyć za to, na co sami zapracowali. Emerytury nadążającej za inflacją nasze państwo i nasz rząd nie są w stanie im w tej chwili zagwarantować. Przy tym rozpadzie gospodarki to zrozumiałe. Ale ci ludzie będąc na garnuszku „opieki społecznej”, mimo iż te zupy pozwalają im przeżyć, czują się upokorzeni i poniżeni, bo ich skojarzenia sięgają czasów przedwojennych i są nader niemiłe. To również jest zrozumiałe, bo niedobrze byłoby sądzić, że człowiek biedny nie ma prawa do godności i dumy. Dlaczego wobec tego uważam, że pomoc indywidualna nie ma tak gorzkiego smaku i powinna być uzupełnieniem zorganizowanej formy pomocy społecznej? Dlatego, że będzie to jak serdeczne imienne przesłanie od najbliższej osoby, wyraz chrześcijańskiego braterstwa konkretnych ludzi, braterstwa, które ogrzeje nie tylko ciało, ale i serce.

Nie znamy jeszcze osoby, którą będziemy prosili, by zechciała przyjąć to, czym pragniemy się podzielić. Już dziś jednak cieszymy się na spotkanie. Cieszymy się na święta, które dzięki tej osobie staną się świętowaniem prawdziwych narodzin Jezusa. Bez zewnętrznego blichtru i lubej obfitości. Jezus ubogi, leżący na sianie w cudzej stajni, znajdzie się nagle w naszym domu i w sercach, bo będzie tam przestronnie, będzie miejsce godne Jego Osoby. I tak sobie myślę, jak piękną lekcją byłyby takie święta wyrzeczenia dla dzieci. Gdyby na pytanie, co dostały na Gwiazdkę, umiały i mogły odpowiedzieć: „W tym roku u nas nie było drogich prezentów ani pyszności do jedzenia. Rodzice i ja postanowiliśmy dać prezent Jezusowi, który się narodził: wszyscy razem pomogliśmy komuś, kto jest w potrzebie”. Choć jeden raz odrzucenie postawy „ksobie”. Może wtedy wzruszenie z powodu „małego Jezuska” zapadłoby głębiej w dziecięce serca i poruszyło pokłady dobroci mającej radość z tego, by dawać a nie brać, ta bowiem niewielką ma moc przetrwania.

A tak na marginesie: dręczy mnie ciekawość, co też Maria i Józef zrobili z darami od Mędrców? Może nie musieli nic robić, bo – choć kosztowne – były, być. może, tylko w symbolicznej ilości?