Drukuj

MYŚLANE NOCĄ

2/1991

Wiem, że zabrzmi to komicznie, ale przez cale moje długie życie, aż do dziś, nie mogę się uwolnić od podmuchów zadziwienia. I żeby było ono tylko zadziwieniem dziełami Bożymi na ziemi i niebie, jak u Psalmisty: „Mówcie do Boga: Jak przedziwne są dzieła Twoje” (Ps.66:3) albo: „Gdy oglądam niebo Twoje, dzieło palców Twoich, księżyc i gwiazdy, które Ty ustanowiłeś...” (Ps. 8:4). Ale nie, nie tylko. Te opisane w Biblii zadziwienia i podziw są do dziś udziałem wielu ludzi, których wrażliwość na przyrodę jeszcze nie stępiała, zaś tamte, które mnie nachodzą, dotyczą również spraw małych, dla innych zapewne zupełnie oczywistych, albo takich, o których w ogóle się nie myśli.

Co roku, na przykład, w styczniu mam zwyczaj przepisywać do nowego kalendarza wszelkie uroczyste okazje, wymagające pamiętania ze względu na rodzinę i przyjaciół. Przewracam kartki z wszystkimi dniami, które mają nadejść, i muszę myśleć: czy jeden z nich będzie w tym nowym roku dniem mojej śmierci? Czy patrząc na tę przeznaczoną mi datę poczuję coś niezwykłego? Zadziwia mnie w tym samym stopniu pewność, że nie rozpoznam tej daty, jak i ulotna myśl, że może jednak..., chociaż przecież wiem, że to przed nami jest zakryte: „Wy, którzy mówicie: Dziś albo jutro pójdziemy do tego lub owego miasta, zatrzymamy się tam przez jeden rok i będziemy handlowali i ciągnę/i zyski, wy, którzy nie wiecie, co futro będzie. Bo czymże jest życie wasze? Parą jesteście, która ukazuje się na krótko, a potem znika. Zamiast tego winniście mówić: Jeżeli Pan zechce, będziemy żyli i zrobimy to lub owo” (Jb 4:13-15).

Zadziwiająca jest też myśl, że za ileś tam stuleci jakiś archeolog może wykopie moje kości i z największą ostrożnością weźmie w ręce moją własną czaszkę, która dziś pełna jest zadziwienia tą możliwością, a wtedy będzie zupełnie pusta. Co powie ten człowiek, i w jakim języku? Jakiego koloru będą jego oczy patrzące na to, co ze mnie zostało na ziemi? Czy polubiłabym go, gdybyśmy się spotkali w innym układzie? Jeżeli popuka palcem w tę czaszkę, prześwietli ją i podda wymyślnym badaniom różnych instrumentów i promieni, dowie się z pewnością o mnie wielu rzeczy, o których ja sama nie wiem, ale żaden wynik nie naprowadzi go na myśl, że jego postać już istniała w tej czaszce jako wyobrażenie, podczas gdy on sam był jeszcze „w lędźwiach praojca swojego”.

Źródłem zadziwienia jest dla mnie również lustro. Kpi ono sobie w żywe oczy z tego, kto w nie patrzy. Jeżeli pokażę mu kartkę zapisaną od lewej ku prawej, ono każe mi ją czytać od prawej ku lewej. Dobrze, ale wobec tego – cóż z moim własnym odbiciem? Przestaję mieć pewność, że to, co postrzegam jako lewe oko, jest rzeczywiście lewym, a nie prawym. Tak, tak, wiem, że fizyka to tłumaczy, ale nie staję przed zwierciadłem z podręcznikiem w ręku. A gdyby nawet, to – nie przestając patrzeć w tę podejrzaną taflę – musiałabym czytać go od prawej ku lewej, w dodatku odkręcając każdą literę w drugą stronę.

I jeszcze jedno. Co staje się ze wszystkim, co kiedykolwiek odbijało się w lustrze? Czy spojrzenia dotykając jego powierzchni nie zostawiają na niej żadnych śladów? Czy powstanie kiedyś nauka, którą nazwie się, powiedzmy, optoskopią na wzór daktyloskopii? Być może jednak odbicie w lustrze wcale nie odbija się, ale zapada w nie głębiej i zostaje tam do czasu, aż ktoś wynajdzie aparat, który spenetruje wnętrze ukryte za gładką powierzchnią i wydrze lustru zastygłe w nim, jak owad w bursztynie, spojrzenia, grymasy, pozy, uśmiechy... Gdy byłam małą dziewczynką, moja Babcia opiekowała się psychicznie chorą panią, która całymi godzinami siedziała przed zwierciadłem i patrząc w nie wołała: „ Wychodź stamtąd!” Pamiętam, że już wtedy dawało mi to wiele do myślenia, a dziś zastanawiam się, czy przypadkiem nie wpadła ona na trop mrocznej tajemnicy lustra?

W puzderku z moimi irracjonalnymi zadziwieniami jest też sprawa pośmiertnego życia osób, których ruchy lub głos utrwalone zostały za ich życia na filmie, kasecie video, taśmie magnetofonowej, płycie... Mnie jakoś łatwiej jest spotykać się z utrwaloną na fotografii postacią kogoś zmarłego. Może dlatego, że – milcząca i istniejąca tylko w dwóch wymiarach – postać ta bardziej przystaje do ostatniego obrazu człowieka, zaś odbierana wyłącznie wzrokiem, nie pobudza pamięci tak gwałtownie, jak odwołanie się do innych zmysłów. Ciekawe, czy utrwalanie wizerunku lub głosu człowieka na taśmie i odtwarzanie jej już po jego śmierci byłoby uważane w Księgach Mojżeszowych za praktyki pogańskie, za bałwochwalstwo, czy też nie?

Zadziwia mnie jeszcze wiele innych spraw, ale o tym może kiedy indziej. Dziś, patrząc na moje nocne myślenie, obleczone w te słowa, przeżywam najgłębsze z zadziwień, powtarzając za Psalmistą: „Jeszcze nie ma słowa na języku moim, a Ty, Panie, już znasz je całe” (Ps. 139:4).