Drukuj

6/1991

MYŚLANE NOCĄ

Zebrałeś łzy moje w bukłak swój. Czyż nie są zapisane w księdze Twojej?
Ps. 56:9

Czytając te słowa wyobraziłam sobie ogromną, wysoko sklepioną piwnicę w niebie, gdzie na niezliczonych rzędach dębowych półek znajdują się większe i mniejsze bukłaki. Nie ma w nich wody, wina czy mleka. Bóg przechowuje w nich nasze łzy. Myślę, że w tej piwnicy trudzi się mnóstwo aniołów. Dawid był przecież przekonany, że każda jego łza jest zapisana w księdze. Siedzą więc aniołowie, liczą i zapisują.

Pociechą jest dla mnie wiedzieć, że łzy ludzkie nie wsiąkają bez śladu w chusteczkę, poduszkę, piasek, rękaw... w cokolwiek, co doczesne i przemijające. Ufam, że niebiańscy księgowi skrupulatnie zapisują nie tylko imię tego, kto wylewa łzy, nie tylko ciężar właściwy każdej kropli, ale również imiona tych, przez których te łzy zostały przelane. I na myśl o niektórych imionach w tej rubryce ogarnia mnie zgroza.

Bukłaki pęcznieją i wciąż ich przybywa. Są wśród nich, na przykład, przeznaczone na łzy matek kurdyjskich składających swoje maleństwa w wygrzebanej rękami jamce, na łzy gniewu ojców tych zmarłych z głodu i zimna niemowląt. To tylko fragment naszego życia w ostatnich czasach. Czy mam wyliczać wszystkie okrucieństwa, bestialstwa wylęgające się w sercu człowieczym i od zarania świata po dzień dzisiejszy oblewane łzami milionów? Chyba niekoniecznie. Wystarczy poczytać pamiętniki, powieści, książki historyczne, codzienną prasę. Ale my czytamy tylko oczami i tylko oczami patrzymy w telewizję. Bez udziału serca. Bez wyobraźni. Bez zaangażowania rozumu. I na myśl o tym również ogarnia mnie zgroza.

Człowiek stał się „nieprzemakalny” i jedyna nadzieja w tym, że zacznie się dusić w swoim szczelnym kokonie, zostanie zmuszony do rozerwania go. Co ujrzy, co usłyszy, gdy obnaży swoje serce? Może również ogarnie go zgroza. Nareszcie.

Najgorsze w tym wszystkim wydaje mi się to, że oprócz tych ludzi nieczułych, o kamiennych sercach, jest wielu, którzy widząc i współczując, słysząc i wzdychając, pozostają zupełnie bierni. Owszem – dadzą, nawet niemało i chętnie, gdy będzie zbiórka dla ofiar powodzi, trzęsienia ziemi, wojny toczonej gdzieś daleko, ale jest to jeden zryw, krótkie włączenie się do akcji. Mówi się potem, że nasze społeczeństwo jest ofiarne. Rzeczywiście jest. Ale dlaczego tylu starych ludzi tuż obok nas żyje w opuszczeniu i umiera w samotności? Dlaczego tylu niepełnosprawnych latami nie wychodzi z domu, nie widzi drzew, kwiatów, słońca, nie ma z kim porozmawiać, choć to my właśnie mieszkamy tuż obok nich? Jakaż więc jest ta nasza ofiarność? Czy przypadkiem nie składamy nadal darów i ofiar starotestamentowych – „według zakonu”? Czy moje sumienie, uspokojone ofiarowaniem tu i tam materialnych darów, nie zmienia się powoli w skład martwych uczynków?

Ofiarować coś materialnego, nawet jeśli nie daje się z nadmiaru, jeśli wiąże się to z wyrzeczeniem, jest niepomiernie łatwiej niż ofiarować komuś miejsce w swoim sercu i myślach. Pieniądze albo jakąś rzecz można dać angażując w to jedynie ręce, nogi i portfel, przemieszczając się w krótkim czasie i na niewielkiej przestrzeni – ot, z domu na pocztę czy na miejsce zbiórki. Danie miejsca w sercu i myślach wymaga przemieszczenia się w sobie, a wiecie jak to trudno posunąć się tam, w środku, żeby zmieścił się ktoś jeszcze? I to nie ktoś miły, kochany, ale człowiek zupełnie obcy. Apostoł Paweł, napominając braci w Liście do Rzymian, zalecił krótko: „Weselcie się z weselącymi, płaczcie z płaczącymi”. Ba!

Wracając do bukłaków w piwnicy Pana Boga, to sądzę, że każdy z nas mógłby podjąć się zmniejszenia zawartości przynajmniej niektórych z nich (o ileż mniej roboty mieliby aniołowie-księgowi). Zniechęcająca jest oczywiście myśl, że jeśli nawet zrobię wszystko, na co mnie stać, to do jednego czy kilku bukłaków wpadnie jedynie o parę kropel łez mniej. Ale może nie trzeba się zniechęcać. Gdyby każdy człowiek przyczynił się do złagodzenia smutku i cierpienia w swoim malutkim kręgu oddziaływania i swoimi mizernymi siłami, to może do tych paru zaoszczędzonych jego staraniem kropli doszłyby inne zaoszczędzone krople łez... Ostatecznie ocean to też tylko zbiorowisko kropelek, a jaki duży.

W każdym razie, w miarę jak na ziemi rodzą się nowe istoty, w niebiańskiej piwnicy przybywa bukłaków. Człowiek może tylko starać się o to, by ich rozmiary nie musiały być zbyt duże: o tyle centymetrów sześciennych mniejsze, o ile procent nasze uczynki lub zaniechania wobec bliźnich przestaną być przyczyną łez. Zdawałoby się, że to takie proste: przecież mój bliźni to ja. Inaczej nie nazywałby się bliźnim. Niestety, jak trudno pojąć to sercem, jak trudno wziąć czyjeś cierpienie do serca tak bardzo, jakby to było nasze własne cierpienie.