Drukuj

7/1991

MYŚLANE NOCĄ

Panie, nie mam człowieka...
Jn 5:7

Samotny to był człowiek, który powiedział te słowa. Samotny w tłumie. Nad sadzawką „zwaną po hebrajsku Betezda” kłębiło się wielkie mrowie ludzi. Każdy z nich był chory i nieszczęśliwy, każdy zajęty tylko sobą i baczący, by pierwszemu wejść do wody, gdy anioł Pański zstąpi do sadzawki. Nikt więc nie kwapił się z pomocą leżącemu, który sam z trudnością się poruszał i nigdy nie mógł zdążyć. Cudowna moc działała bowiem tylko na pierwszą osobę, która weszła do poruszonej przez anioła wody.

Samotność wśród tłumu jest zjawiskiem szczególnie powszechnym w wielkich miastach współczesnej cywilizacji. Stąd takie powodzenie różnej maści psychoterapeutów i psychoanalityków. Nader mało ludzi pamięta o słowach psalmu: „Bóg samotnym daje dom na mieszkanie...” (Ps. 68:7).

O samotności mówi psalmista w modlitwie: „Zwróć się ku mnie i zmiłuj się nade mną, bom jest samotny i ubogi” (Ps.25:16). A w innym psalmie mówi: „Nie śpię i jęczę jak ptak samotny na dachu” (Ps. 102:7.8).

Samotny jest człowiek zamknięty w więziennej izolatce, i ten nieuleczalnie chory, zamknięty w kręgu swojego cierpienia. Samotna czuje się stara matka opuszczona przez dzieci. I stary człowiek, który stracił wszystkich bliskich. Samotni są niepełnosprawni, zamknięci w swoich mieszkaniach, jak w szczelnych klatkach. Samotne są dzieci niechciane, narkomani odtrąceni przez rodzinę, chorzy na AIDS, trędowaci. Chyba długo jeszcze można by wymieniać różne rodzaje samotności, która – jeśli nie pochodzi z wyboru – zawsze jest wielką tragedią dla tego, kogo ogarnęła. Jest jednak jeszcze jeden stan samotności, najtragiczniejszej, bo głuchej, milczącej, a zauważanej tylko przez nielicznych ludzi, myślących i o wrażliwych sercach.

Tamci samotni, których wymieniłam, nie są mimo wszystko odcięci w sposób ostateczny od życia i od Boga. Widzą, słyszą, modlą się, myślą. Nawet w sytuacji najgorszej mają jeszcze nadzieję, czegoś się spodziewają, na coś czekają. Nadzieja nigdy nie opuszcza ludzkiego serca. Mówi się: „Nadzieja jest matką głupich”. To brzydkie powiedzenie, i głupie. Nadzieja jest matką nieszczęśliwych, chorych, samotnych. Wiele też miejsca zajmuje w Biblii. Ale ci samotni tą najgorszą samotnością nie mają nawet nadziei. Już nie umieją jej mieć. Myślę o ludziach bardzo starych, których zmysły zanikają, umysł przestaje pracować, ale serce nadal bije. Nie ma chyba istot boleśniej samotnych.

Co można dla nich zrobić? Niektórzy leżą w szpitalu pod fachową opieką. Niektórzy mają wokół siebie bliskich. Rodzinę – dzieci, wnuki. Cóż z tego. Widziałam w szpitalach jak bezlitośnie niektóre pielęgniarki i salowe odnoszą się do takich uciążliwych pacjentów. Słyszałam, jak w rodzinach mówiono ze złością: „Leży jak ta kłoda!” Ze wstrętem prześciełano łóżko i myto, ze wstrętem wpychano łyżkę ze strawą w nie domykające się usta, z ulgą zamykano drzwi lub zastawiano parawanem łóżko, by jak najszybciej odgrodzić się od tego, który „psuje życie rodzinie”. A stary człowiek leżał nieruchomo „jak kłoda”, chociaż nadal był istotą żyjącą. I czuł. Co czuł? Nie wiadomo...? Wiadomo – to samo, co niemowlę, które plącze, gdy nie czuje miłującej bliskości.

Stary człowiek nie płacze. Co można dla niego zrobić? Ledwo widzi, prawie nie słyszy, nic nie rozumie... Ale jest. Myślę, że można dla niego zrobić bardzo wiele. Można być z nim. Nie z musu. Z potrzeby serca:
„Maria van Meulen (...) Paraliż ogólny. W dodatku umysłowo chora. Ale Wiktor, jej mąż, nie chciał oddać jej do zakładu. (...) Doglądał jej, mył, utrzymywał w czystości. (...) Klękał nad nią w łóżku, ściskał nogami, przeżuwał kawałek chleba (...)i wpychał siłą do ust żony, która wrzeszczała, przeklinała. (...) Trwało to już z górą dwa lata. »No i jak tam, panie Wiktorze? Czy zdecydował się pan wreszcie na zakład?« »Oj, nie, panie doktorze! Byłoby jej przykro. Czasami jestem pewien, że mnie jeszcze pozna je...«„ (Maxence van der Meersch: „Ciała i dusze”).

„Miłość jest cierpliwa (...). Wszystko znosi (...). Miłość nigdy nie ustaje...” (I Kor. 13). Człowiek zupełnie obcy też może mieć ciepłe dłonie i kojący głos. Może mieć gorące serce, w którym żyje miłość do innego człowieka. Miłość, którą apostoł Paweł uważał za największy dar Boży. Mi/ość, która nie potrzebuje słów, którą można wyrazić dotknięciem, samą nigdzie nie spieszącą się, cierpliwą obecnością przy tym, który już nigdy nigdzie nie będzie się spieszył.

Mało jest łudzi, którzy umieją wczuć się w samotność kogoś, kto „leży jak kłoda”. Albo takich, którzy znajdują czas dla starych i bardzo samotnych, a spragnionych zainteresowania, rozmowy, chwili poświęconej bez reszty im samym. Którzy tęsknią do tego, by ktoś wziął ich za rękę, posłuchał po raz setny tej samej historii sprzed lat, uśmiechnął się, może pomodlił razem z nimi. Razem. Czy to tak wiele?

„Nie, ale przecież wiesz, że ja naprawdę nie mam czasu!” Wiem. I tylko czekam, kiedy mi powiesz otwarcie, że naprawdę nie masz czasu być chrześcijaninem.