Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

4 / 1993

MYŚLANE NOCĄ

I otworzywszy usta swoje, nauczał ich, mówiąc...
[Mat. 5:2]

Niezmiernie mi przykro, ale coraz bardziej umacniam się w przekonaniu, że jestem jakaś przy głupia. Dopóki chodziło o to, że nic nie rozumiem z politycznych rozgrywek i zagrywek „na górze”, że transmisje z Sejmu jawiły mi się jako niestrawny bełkot, a posunięcia kolejnych decydentów w sferze gospodarki, prawa, bankowości itd. budziły wiele wątpliwości– moje samopoczucie nie było jeszcze najgorsze. Ostatecznie, pocieszałam się, nie jestem ani politykiem, ani ekonomistą, ani prawnikiem itd., i nie muszę tego wszystkiego rozumieć. Mój prywatny horror zaczął się w chwili, gdy na forum publiczne przywołano chrześcijańskie wartości. Wtedy to – uważnie przysłuchując się kapiącym z różnych świeczników uczonym chrześcijańskim wywodom na ten temat – stwierdziłam, że bardzo ze mną niedobrze. Bo, po pierwsze, wszyscy widzieli te wartości i wskazywali je palcem gdzieś poza sobą, jako byt niezależny, a ja – głupia – myślałam, że one mają być we mnie, a więc i w każdym, kto mieni się być chrześcijaninem. A po drugie... ale nie, zaraz, najpierw uładźmy się z tym, co „po pierwsze”.

Jak zawsze w chwilach rozterki i niepewności – sięgnęłam do mojego Źródła. Tam, pomyślałam sobie, dowiem się, czy te wartości mają być we mnie czy poza mną.

„Wy jesteście solą ziemi (...). Wy jesteście światłością świata...” Wy, a więc i ja, i my, a nie coś poza albo ponad nami. „A ja wam powiadam, że każdy, kto się gniewa na brata swego, pójdzie pod sąd (...), a kto by rzeki: »Głupcze«, pójdzie w ogień piekielny”. Każdy, a więc i ja. „Niechaj więc mowa wasza będzie: Tak – tak, nie – nie, bo co ponadto jest, to jest od złego” – wasza mowa, zatem i moja, nasza, ludzka... „Miłujcie nieprzyjaciół waszych...” – to ja mam ich miłować. „A gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy, gdyż oni lubią modlić się stojąc (...) na rogach ulic, aby pokazać się ludziom (...). Ale ty, gdy się modlisz, wejdź do komory swojej, a zamknąwszy drzwi za sobą, módl się do Ojca swego...” To też do mnie osobiście skierowane, to ja mam tak się modlić. „Czemu widzisz źdźbło w oku brata swego, a belki w oku swoim nie dostrzegasz?” To ja zostałam upomniana za to, co we mnie, a nie gdzieś obok jest złego.

A dalej przeczytałam jeszcze, że mam ludziom czynić to, co chciałabym, żeby ludzie mnie czynili, i że lepsza jest dla mnie niepozorna, ciasna brama i niewygodna, wąska droga od bramy szerokiej i drogi przestronnej, i że mam strzec się fałszywych proroków, którzy odzienie mają owcze, a dusze drapieżnych wilków. I jeszcze to, że nie każdy, kto mówi: „Panie, Panie!”, wejdzie do Królestwa Niebios, bo trzeba jeszcze pełnić wolę Ojca, który jest w niebie... Wiele nauczyłam się czytając te wszystkie słowa i nabrałam pewności, że tych wartości chrześcijańskich trzeba jednak szukać w sobie, w sobie je umacniać, pielęgnować, czyścić i polerować, aż blask ich widać będzie na zewnątrz, bo to my jesteśmy „światłością świata”.

I teraz stanęło przede mną następne pytanie: czy człowiekowi, który ich nie ma, a może nie jest pewny, czy je ma; albo może ma, ale są słabo ugruntowane; albo może chciałby mieć, ale nie wie, skąd je wziąć, a więc czy takiemu człowiekowi jakaś uchwała, ustawa, zarządzenie, przepis, nakaz lub zakaz pomoże zapełnić pustkę, zyskać pewność, umocnić się i znaleźć drogę? Ciekawe pytanie, ale jeszcze ciekawsza byłaby zapewne odpowiedź, tylko nie wiem, od kogo należałoby jej oczekiwać.

Ale wróćmy teraz do nie dokończonego wcześniej wątku, który zaczyna! się od słów „po drugie...”. Więc po drugie, nikt nie umiał podać ścisłej definicji tego, o czym dyskutuje się tak namiętnie: co to są wartości chrześcijańskie? Definiować to, według Kopalińskiego, „wyjaśniać, ustalać zawartość jakiegoś pojęcia”. No i widzicie sami, wychodzi na to, że rzeczywiście jestem jakaś przygłupia. Wydawało mi się bowiem, że zawartość tego pojęcia została już dosyć dawno temu ustalona i chyba również wyjaśniona... Pozostaje natomiast kłopot z definicją, bo Kopaliński mówi, że jest to „zwięzłe wyłuszczenie treści pojęcia”. Rzeczywiście trudne zadanie, bo treść pojęcia została też dawno temu wy łuszczona, tyle że niezbyt zwięźle.

Ale oto co jeszcze przeczytałam w moim Źródle: „A każdy, kto słucha tych słów moich, lecz nie wykonuje ich, przyrównany będzie do męża głupiego, który zbudował swój dom na piasku. I spadł ulewny deszcz i wezbrały rzeki, i powiały wiatry, i uderzyły na ów dom, i runął, a upadek jego był wielki”. Może to tłumaczy, dlaczego pojęcie „wartości chrześcijańskie” opiera się wszelkiej definicji? Nie sposób bowiem wyłuszczyć zwięźle treści słów, z których każde jest dla mnie ważne i ma być słuchane i wykonywane, abym mojego domu nie wznosiła na piasku. A może – wybaczcie, to z pewnością głupia myśl – trzeba by przyjąć, że „chrześcijańskie wartości” to pojęcie będące samo dla siebie definicją?

Zamykając Księgę, w której szukałam odpowiedzi na gnębiące mnie pytania, przeczytałam jeszcze coś z początku rozdziału. A mianowicie: kto z nas będzie błogosławiony. Ale moje miejsce w numerze już mi się kończy, więc nie będę wymieniała – kto. Ale gdyby ktoś z dyskutujących o chrześcijańskich wartościach ciekaw był, czy należy do tych błogosławionych i – w ogóle – skąd pochodzą wszystkie powyższe cytaty, a nie wiedział, gdzie może się tego dowiedzieć, podaję moje Źródło: Pismo Święte, Ewangelia wg św. Mateusza, Kazanie na Górze.

Wanda Mlicka