Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

5 / 1993

MYŚLANE NOCĄ

„Difficile est satiram non scribere” (w tych warunkach) trudno nie pisać satyry
Juwenal: „Satyry”

Czy to, co poniżej. Redakcja puści, a Czytelnicy wybaczą? Jest maj, miesiąc skłaniający do niejakiej frywolności, a tak się złożyło, że szukając jakiegoś słowa w nieocenionym „Słowniku wyrazów obcych” Kopalińskiego zatrzymałam się przy literze „d”. Popatrzyłam tu, zerknęłam ówdzie i naszła mnie nieprzeparta chętka poigrania słowami zaczynającymi się na tę literę. Bardzo to niepoważne, ale chwilami było tak śmiesznie, że – zamiast myśleć nocą – zaczynałam chichotać.

Początek był poważny, bo spojrzałam na słowo „demokracja”, i pomyślałam, że nareszcie ją mamy, a potem wpadł mi w oko „debiut” i chciałam sobie przypomnieć, ile osób debiutowało w ostatnich trzech latach na różnych eksponowanych stanowiskach, ale nie mogłam się doliczyć. To skojarzyło mi się oczywiście z przenośnym znaczeniem określenia „dark horse” – człowiek nieznany, pierwszy raz występujący w życiu publicznym, i ze słowem „dyletant”. Nie musiałam się też długo zastanawiać, do kogo pasuje słowo „dżentelmen” oraz „dystynkcja” i „decorum”: to pierwsze przywiodło mnie natychmiast do „dantejskiego piekła”, przetransformowanego na piekło polskie, a drugie i trzecie do „dyplomaty”, tak godnie reprezentującego nas za granicą.

Ale da lej nie było już tak przyjemnie. Zobaczyłam takie słowa, jak „debata” i „dyskusja”, do których doskoczyło nieoczekiwanie mnóstwo innych: „dygresja”, „dywagacja”, „demagog”, „deklaracja”, „deklamacja”, „demencja” oraz „dekretować”, co w przenośni znaczy postanawiać bez zasięgnięcia opinii... A wszystko to widziałam na tle dużej, pustawej sali z mównicą, tablicą do ogłaszania wyników głosowania i z berłem marszałkowskim oraz galerią i lożami na piętrze. Z kolei przypomniało mi się, że są też słowa „dieta” i „dotacja”, a także „deficyt” i powiedzonko „decies repetita place bit” (dziesięć razy powtórzone spodoba się – to z Horacego).

Byłam już tym wszystkim trochę zmęczona, więc poszukałam w Słowniku czegoś z francuskiego – w nadziei, że przysłowiowa lekkość i niefrasobliwość Francuzów da mi odpocząć. Ale skąd! Wiecie, na co trafiłam? Na powiedzenie Napoleona: „du sublime au ridicule ii n'y a qu'un pas” (od wzniosłości do śmieszności jeden krok). Zaiste, jak tu się tym „delektować”? Zwłaszcza, gdy się pomyśli o zawiłej „delfickości” niektórych wypowiedzi. Trudno. Jedźmy dalej.

Niestety, im dalej, tym mniej przyjemnie i, rzekłabym, wręcz nieelegancko. Bo oto zawisa nad nami „miecz Damoklesa” (to taka groźba wisząca nad człowiekiem beztrosko używającym życia, a w dodatku wisi ona na końskim włosie!): wypuszczono skądś „dżinny”, wiecie – według islamu są to demony na usługach ludzi. Dlaczego to ma być nieeleganckie? No, bo zaczęły się „deratyzacje”... przepraszam, chciałam powiedzieć „denuncjacje”, „dyfamacje” (słowo wprawdzie przestarzałe, ale skoro oznacza zniesławienie, potwarz, oszczerstwo, to pasuje tu jak u lal), dalej „degradacje”, „dyskredytacje”, „dyskryminacje”, „dyskwalifikacje”, a to wszystko przy zupełnym braku jakiejkolwiek „dyskrecji”, a często na zasadzie „displicuit nasus tuus” (twój nos się nie spodobał – to z Juwenala). U niektórych wywołuje to „dyspepsję” (to z medycyny: niestrawność). Skoro jesteśmy już przy medycynie: coś na „d” mam też ze stomatologii. A mianowicie, niektórym publicznym osobom wyrósł „dens Theonina” (ząb Teonowy), co oznacza skłonność do potwarzy, pociąg do oszczerstwa – to znowu z Horacego. Również następne jego powiedzonko obudziło mój zachwyt: „dente superbo” (dosłownie: wzgardliwym zębem), czyli z lekceważeniem, z wyższością. Co dociekliwszym Czytelnikom donoszę, że jest to „przenośnia na określenie pogardy, z jaką szczur miejski kosztował skromnego posiłku szczura polnego” (wg Kopalińskiego).

I tak jedno słowo na literę „d” zaraz pociągało za sobą inne na tę samą literę. Natykając się więc na „demoralizację” byłam prawie pewna, że będzie tak samo. I rzeczywiście. Ledwo je przeczytałam, już wyskoczyła ze Słownika „demi-vierge”, co wprawdzie znaczy „półdziewica”, ale z akcentem na pierwszą sylabę. Dołączyła do niej „Dame aux camelias” (Dama kameliowa) A. Dumasa juniora, co razem utworzyło „demi-monde”, zupełnie niestosownie z uwagi na miejsce, w którym się ten półświatek zagnieździł, jako że jest ono również zasiedziane przez osoby charakteryzujące się „dewocją”. Cóż robić – „degrengolada” nie ma względu na przyzwoitość. I ciekawi mnie tylko, czy osoby nią dotknięte i tym samym „deprecjonujące” głoszone przez siebie publicznie wartości, powiedzą kiedyś jak Heine na łożu śmierci: „Dieu me pardonnera. C'est son metier” (Bóg mi wybaczy. To jego zawód).

Na tym zakończyłam mój „drybling” po „Słowniku wyrazów obcych” W. Kopalińskiego i zapewniam, że nie chodziło mi o to, o co naprawdę chodzi w dryblingu – nie chciałam nikogo zwieść ani zmylić. Skakałam ze słowa na słowo z czystej swawoli, a że tak wyszło... Wybaczcie. Nie myślałam, że zrobi się nie tyle śmiesznie, ile wręcz „dramatycznie”, że luźne, byle jak zestawione słowa dadzą razem taki „dysonans”. Może potraktujemy to jako „deja vue” – złudzenie, i tylko złudzenie, że przeżywaliśmy to już kiedyś, że skądeś to znamy. Nazywa się to również „paramnezją”. Ale paramnezja tu nie pasuje, bo wyraz wprawdzie obcy, ale nie na „d”.

A swoją drogą ciekawe, czy inne litery alfabetu byłyby równie wdzięcznym i obfitym źródłem niestosownych skojarzeń?

Wanda Mlicka