Drukuj

10 /1993

MYŚLANE NOCĄ

A to przykazanie mamy od Niego, aby ten, kto miłuje Boga, miłował i brata swego.
I Jn. 4:21

Patrzę, słucham, czytam – i myślę. Niewesoło mi się myśli. Bo, widzicie, kiedy człowiek wie, że dochodzi do kresu życia, to nie tylko patrzy wstecz – jakie też ono było, ale również naprzód – jakie będzie, gdy mnie już zabraknie? Jaki będzie ten świat, ludzie, nasza Ziemia?

W dziewiętnastym stuleciu i na początku dwudziestego wielkie nadzieje wiązano z postępem techniki, z coraz szybszym rozwojem myśli i cywilizacji. Marzył się wszystkim świat lepszy, ziemia płodniejsza, praca lżejsza, więcej wolnego czasu dla każdego, człowiek szczęśliwszy i zdrowszy, syty i życzliwy dla bliźnich. Dziś, gdy stoimy u progu dwudziestego pierwszego wieku, możemy – patrząc wokół – tylko gorzko się uśmiechnąć na myśl o tych marzeniach. Dlaczego tak się stało?

W artykule Jana Winieckiego („Życie Warszawy” z 11 sierpnia 1993) przeczytałam historyjkę o tym, jak jeden z jego kolegów w 1952 roku spytał nauczyciela, dlaczego w gazetach pisze się

0 stałym wzroście produkcji mięsa, a w sklepie po kilkugodzinnym staniu często nie udaje się nic kupić. Odpowiedź brzmiała: „Moje drogie dziecko, z lekcji fizyki powinieneś wiedzieć, że jedna rzecz materialna nie może w tym samym czasie znajdować się dwóch różnych miejscach. Jak mięso jest w gazecie, to nie może być w sklepie”.

W pierwszej chwili to dowcipne powiedzenie rozśmieszyło mnie tylko, ale potem stwierdziłam, że chyba kryje się w nim głębsza myśl i, być może, częściowa odpowiedź na moje pytanie: dlaczego tak się stało, dlaczego świat jest dziś pełen zorganizowanej, usankcjonowanej oraz nielegalnej przemocy; dlaczego powietrze, ziemia i wody są skażone, a człowiek tak okrutny, obojętny i tak bardzo nieszczęśliwy.

Pomyślałam sobie, że może nie tylko „rzecz materialna” nie może w tym samym czasie znajdować się w dwóch różnych miejscach. Czy nie dotyczy to przypadkiem również rzeczy niematerialnych, a obecnych dziś wciąż na stronicach gazet i głoszonych w radiu i telewizji: tolerancji, miłosierdzia, gotowości niesienia pomocy, wartości chrześcijańskich, a nawet zwykłej przyzwoitości?

Jeżeli porównamy to, co na całym świecie piszą i głoszą w deklaracjach, oświadczeniach i programach różni politycy, dostojnicy państwowi i kościelni, słowem ludzie sprawujący władzę nad innymi ludźmi, z tym, co naprawdę robią i jakie ich działalność ma skutki dla życia milionów istot i całej planety, to ogarnia nas zgroza. W codziennej krzątaninie trafiają do nas tylko odłamki informacji i często brakuje czasu na syntezę, na zdanie sobie sprawy z tego, w jakim kierunku wszyscy zmierzamy, w jak powierzchowny i czułostkowy sposób człowiek reaguje na straszliwe tragedie jednostek i całych narodów. Jaskrawym przykładem tego jest sprawa pięcioletniej Irmy z Sarajewa. Gest premiera Wielkiej Brytanii Johna Majora wyzwolił w społeczeństwach europejskich wybuch współczucia i nagle zainteresowanie losem masakrowanych przez wojnę dzieci z Bośni. Przez długie miesiące wiadomości i zdjęcia z tamtych terenów nie wywoływały zauważalnego oddźwięku w tych samych ludziach, którzy dziś prześcigają się w deklarowaniu chęci pomocy rannym dzieciom z Sarajewa, a to jedno umierające dziecko zasypują stosem listów i prezentów.

Czy nie jest godne zastanowienia, że bez trudu można policzyć tych, którzy naprawdę i nieustannie robią coś dla ofiar tej wojny – że pozostaniemy już tylko przy Bośni – nie usiłując przy tym zbić własnego kapitału politycznego? Ci nieliczni będą działali dalej, bo „miłując Boga, miłują i brata swego”. Reszta załatwia własne interesy albo wydaje cały swój zasób współczucia w jednym zrywie i spycha drażniącą nerwy sprawę z powrotem w sferę obojętności. I dzieje się rzeczywiście tak, jak mówi! ów nauczyciel, choć tym razem nie o rzecz materialną chodzi. Miłosierdzie, miłość bliźniego, ludzka solidarność, potrzeba niesienia pomocy istnieją na papierze i w słowach ulatujących na falach eteru w przestrzeń, więc widocznie nie mogą jednocześnie znajdować się w tym samym czasie w sercach ludzi.

Gdy myślę o przyszłości, w której będą żyły nasze dzieci i wnuki, żal mi nie tylko ich, nie tylko ginących lasów, zwierząt, ptaków i nieba, w którym zrobiła się wielka ozonowa dziura. Żal mi też sprawcy tych zniszczeń – człowieka, który dziś mówi: „po mnie niechby i potop...”. Ale potopu nie będzie. Bóg, ustanawiając przymierze z Noem w tej sprawie, miał na uwadze, że „myśli serca ludzkiego są złe od młodości jego” (I Mojż. 8:21) i oczywiście wiedział, do czego to może doprowadzić. Mówiąc: „I ustanawiam przymierze moje z wami, że już nigdy nie zostanie wytępione żadne ciało wodami potopu i że już nigdy nie będzie potopu, który by zniszczył ziemię” (I Mojż. 9:11), Bóg wiedział, że gdy następnym razem spojrzy na ziemię, na której znowu przebrana została miara nieprawości, nie będzie musiał powiedzieć: „Położę kres wszelkiemu ciału, bo przez nie ziemia pełna jest nieprawości; zniszczę je wraz z ziemią” (I Mojż. 6:13). Tym razem człowiek zrobi to sam, własnymi rękami.

Ale czy tym razem Bóg zechce znaleźć człowieka, któremu powie: „Zbuduj sobie arkę...”, a gdy ten już ją zbuduje, powie mu: „Wejdź do arki ty i cały dom twój, bo widziałem, że jesteś sprawiedliwy przede mną w tym pokoleniu” (I Mojż. 6:14 i 7:1)?

Snując te ponure rozmyślania, wspomniałam na miłosierdzie Boże i nabrałam trochę otuchy. W tej samej księdze Mojżeszowej są przecież słowa niosące również nadzieją dla całej ludzkości. Odnoszą się wprawdzie do obietnicy nie karania nas już nigdy potopem, ale kto wie – może Bóg zechce zlitować się nad ludzką głupotą i dotknie jeszcze na czas zatwardziałych serc? Myślę tu o znaku przymierza ustanowionym przez Niego tuż po potopie: „Łuk mój kładę na obłoku, aby był znakiem przymierza między mną a ziemią. Kiedy zbiorę chmury i obłok będzie nad ziemią, a na obłoku ukaże się łuk, wspomnę na przymierze moje, które jest między mną a wami i wszelką istotą żyjącą we wszelkim ciele...” (I Mojż. 9:15).

Może więc wszystko zależy od tego, czy gdy na niebie ukaże się tęcza i ludzie spojrzą na nią – przypomną sobie, co ona oznacza. A odmieniając swoje serca, których dążenia „są ustawicznie złe”, ubłagają Boga, by wspomniał na przymierze swoje i odwrócił zagładę.

Wanda Mlicka