Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

3 / 1995

MYŚLANE NOCĄ

...nie wynoś się nad gałęzie; a jeśli się chełpisz, to pamiętaj, że nie ty dźwigasz korzeń, lecz korzeń ciebie.
Rzym. 11:18

Ostatnio wiele myślę o korzeniach. Według encyklopedii korzeń jest to „zwykle podziemny organ roślin wyższych, spełniający liczne funkcje”. Oprócz tego, że „przytwierdza roślinę do podłoża” i „pobiera z gleby wodę z solami mineralnymi” potrafi również być spichrzem z zapasami, bywa przystosowany do wymiany gazowej, umie chłonąć wodę i być podporą boczną drzewa. Zależnie od tego, co robi, nosi różne nazwy: jest korzeń spichrzowy, oddechowy, powietrzny, czepny, podporowy...

Ale ja nie myślę o korzeniach w taki naukowy sposób. Myślę sobie, że są ciche i że ich nie widać. Nie szumią na wietrze, nie pachną, większość z nich nie widzi słońca ani chmur i całe życie pracuje podziemia, nigdy nie oglądając rezultatów swojego niestrudzonego działania. Na powierzchni chodzą ludzie pyszniąc się swoim statusem panów stworzenia i nie poniżając do poświęcania uwagi czemuś tak niepozornemu jak korzenie. A przecież – bez nich nie byłoby wokół nas niczego, co rośnie. Nie można by pójść do lasu, bo lasu by nie było. Ani parków. Ani łąk. A łany zbóż? A sady na wiosnę? I po czym poznalibyśmy, że to już jesień, gdyby pod nogami nie zaszeleścił ani jeden suchy, kolorowy liść? I żadna panna młoda nie miałaby ślubnego bukietu. Na żadnym grobie nie położono by chryzantem...

Ktoś o wiele mądrzejszy ode mnie wtrącił tu, że to są sentymentalne bzdury, a ważny jest fakt, że bez roślinności w ogóle nie moglibyśmy żyć z czysto fizycznych powodów. No i dobrze, zgoda, tylko że to nie tak silnie przemawia do mojej wyobraźni, jak wizja ogolonej planety, na której przyszłoby mi żyć, gdyby nie było korzeni. Lubię myśleć o nich jak przechowują życie przez całą długą zimę pod skutą mrozem ziemią, jak gromadzą zapasy i siły, by – gdy przyjdzie pora – wydźwignąć do słońca pędy, namówić gałęzie drzew i krzewów do wypuszczenia liści, rośliny do ukształtowania pąków, kwiaty do zawiązania owoców. Nowiny ze świata na górze przynoszą im deszcze, a potężne korzenie dzierżące wielkie drzewa wiele dowiadują się od zwierzaków kopiących sobie pomiędzy nimi swoje nory.

Tak pędzą życie korzenie. Życie, trwające niekiedy przez kilka stuleci, podczas gdy na powierzchni ziemi stworzenia z rodu ludzkiego przemijają pokolenie za pokoleniem.

Jaką naukę wyciągnęłam dla siebie rozmyślając tak nad korzeniami? Cóż, przede wszystkim taką, że człowiek dzisiejszy wykazuje niewiarygodną bezmyślność odcinając się od swoich korzeni i sądząc, że dzięki temu staje się wolny. I rzeczywiście jest wolny, jak wolny jest świeży liść zerwany z drzewa i niesiony wiatrem aż upadnie gdzieś w obcych stronach, zwiędnie i zgnije przed czasem przeznaczonym liściom przez Boga. Jak ważny jest korzeń dla życia i rozwoju, uczy nas Biblia mówiąc o mężu, który polega na Panu, że „jest on jak drzewo zasadzone nad wodą, które nad potok zapuszcza swoje korzenie, nie boi się, gdy upał nadchodzi, lecz jego liść pozostaje zielony, i w roku posuchy się nie frasuje, i nie przestaje wydawać owocu” (Jer. 17:18).

Gdzie swoje korzenie ma człowiek? W wierze, w narodzie, w rodzinie. Z nich ciągnie soki, one pomagają mu i podtrzymują w chwilach klęski i pokus: „A tymi na opoce są ci, którzy, gdy usłyszą, z radością przyjmują słowo, ale korzenia nie mają, do czasu wierzą, a w chwili pokusy odstępują” (Łuk. 8:13). Tak mówił Jezus o ziarnie rozsiewanym przez siewcę, a czytamy o tym również u Marka: „Inne zaś padło na grunt skalisty, gdzie nie miało wiele ziemi i szybko wzeszło, gdyż gleba nie była głęboka. A gdy wzeszło słońce, zostało spieczone, a że nie miało korzenia, uschło”(4:5.6).

Tak więc korzeń troszczy się, by wszystko, co z niego wyrasta, trzymało się mocno i prosto, zasila to tym, co czerpie z głębi ziemi i nie pozwala niczemu uschnąć. Dzięki niemu dojrzewa też owoc. Wie to każde drzewo i każda najmniejsza roślina. Wiedzą, że oderwanie od korzenia oznacza śmierć. Tylko człowiek coraz częściej zapomina o prostej prawdzie, że nie znalazł się na ziemi sam z siebie, ale – stworzony przez Boga – wyrósł z korzeni, których historia sięga daleko w przeszłość i od których nie można odciąć się bezkarnie.

„A jeśli zaczyn jest święty, to i ciasto; a jeśli korzeń jest święty, to i gałęzie. Jeśli zaś niektóre z gałęzi zostały odłamane, a ty, będąc gałązką z dzikiego drzewa oliwnego, zostałeś na ich miejsce wszczepiony i stałeś się uczestnikiem korzenia i tłuszczu oliwnego, to nie wynoś się nad gałęzie; a jeśli się chełpisz, to pamiętaj, że nie ty dźwigasz korzeń, lecz korzeń ciebie” (Rzym. 11:16-18). Te słowa Pawła skierowane były wprawdzie przed wiekami do chrześcijan wywodzących się z pogan i chodzi tu o ich relacje z Izraelem i ich zbawienie przez Ewangelię, ale czy nie są również dziś napomnieniem dla każdego człowieka, i ostrzeżeniem, że chełpiąc się swoim rozumem, odrzucając z pogardą wszystko, co było dawniej, odchodząc od Boga – przestaje być „uczestnikiem korzenia”. I ginie.

Wanda Mlicka