Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

9 / 1995

MYŚLANE NOCĄ

Wtedy Pan rzekł: (...) kroi Asyrii będzie prowadził jeńców egipskich i wygnańców etiopskich, młodzież i starców nago i boso, i z gołym pośladkiem ku hańbie Egiptu. I przestraszą się, i zawstydzą (...). I powie mieszkaniec tego wybrzeża w owym dniu: Tak oto dzieje się z tymi, którzy byli naszą nadzieją i do których uciekaliśmy się po pomoc, aby ratować się przed królem Asyrii. Jakże się sami uratujemy?

Iz. 20:3.4-6

Każdemu przydarzają się czasami rzeczy straszne. Ale mnie przydarzyły się aż trzy, i to prawie jednocześnie.

Po pierwsze: od pewnego czasu zaczęła mnie roznosić pycha. Czuję, że od środka pęcznieję. Wznoszę się nad pospolity tłum jak jakiś, nie przymierzając, balon. Cudowne uczucie! Wiem, że to grzech, a i charakter coraz bardziej mi się psuje. Co zajrzę do jakiejś gazety – zaraz mi się pogarsza, tzn. czuję się coraz lepiej i ten balon z pychą nadyma się jeszcze bardziej. Wydaje mi się, że zepchnął już w kąt serce, organ staroświecko zwany siedliskiem wszelkich ludzkich (?) uczuć. A wszystko przez tę oenzetowską Radę Bezpieczeństwa.

Jeszcze do niedawna gryzłam się niepomiernie tym, że na świecie – blisko i daleko, i bardzo daleko ode mnie – dzieje się tyle zła przysparzającego niewinnym ludziom niewypowiedzianych cierpień, a ja potępiam to zło, te zamachy, te morderstwa, te masakry, te wojny, potępiam... nic. Czułam się upokorzona, że nikt nic sobie nie robi z tego, że ja potępiam. A tu nagle – jaka ulga! Rada Bezpieczeństwa, ta Rada, w której zasiada mnóstwo mądrych i wpływowych ludzi z całego świata, też potępia... i też nic. Nikt sobie z niej nic nie robi, tzn. wszyscy robią nadal to, co robili przedtem, a Rada dalej potępia, wydaje zalecenia, zakazy i nakazy, zapowiada sankcje, grozi i ostrzega, czyli gada i przerabia mnóstwo kolejnych drzew na makulaturę. Po próżnicy. A jeśli już działa, to – jak w przypadku Srebrenicy – za późno. I najwidoczniej wcale się tym nie zraża, bo nie słychać, żeby chciała podać się do dymisji, chociaż opinia publiczna wygaduje o niej różne brzydkie rzeczy. Cóż więc mogę począć ja, z moim cichym potępieniem, któremu nie towarzyszy żadna groźba zastosowania choćby jednej, najmniejszej nawet sankcji wobec sprawców potwornych zbrodni? Poczułam się więc równa tym mądrym, obdarzonym zaufaniem społeczeństw ludziom... Tyle tylko, że ja już nie chcę dłużej być człowiekiem.

Po drugie: od pewnego czasu zaczęłam podejrzewać siebie o manię prześladowczą. Gdy w biały dzień wracam do domu i otwieram drzwi od klatki schodowej -najpierw rozglądam się podejrzliwie po rosnących w pobliżu krzakach. Potem, idąc na górę, patrzę czujnie ponad poręczą na schody wiodące na następne piętro i nasłuchuję, czy coś się tam aby nie rusza albo nie oddycha. Drzwi do mieszkania otwieram po omacku, rzucając szybkie spojrzenia na oba półpiętra, mając zarazem na oku drzwi sąsiadów, którzy wyjechali na dłużej i licho wie, czy tam się ktoś nie włamał i nie zaczaił. To czysto symboliczna linia obrony, wiem o tym dobrze, bo i cóż bym mogła zdziałać nawet widząc zawczasu podejrzane typy za plecami? No, ale gdybym narobiła krzyku, to przecież sąsiedzi z innych pięter... ? Była kiedyś mowa o tym, że w razie czego będziemy się wspólnie bronili przed bandytami. Gdy jednak to „w razie czego” nadejdzie, czy ja bym wtedy nie stchórzyła i czy oni nie stchórzą?

W każdym razie jeszcze do niedawna było mi przykro z powodu własnego tchórzostwa i niewiary w sąsiadów. A tu nagle – jaka ulga! Okazuje się, że żołnierze sił pokojowych też ustanowili w Srebrenicy „symboliczną linię obrony”, że być tchórzem to żaden wstyd, a niedowierzanie sąsiadom jest jak najbardziej uzasadnione. „Podczas wojny bośniackiej wielokrotnie pisano i mówiono o tchórzostwie polityków, którzy w imieniu Narodów Zjednoczonych mieli zadbać o to, by przynajmniej ludności cywilnej oszczędzone zostały najgorsze cierpienia” (Andrzej Kaniewski: „Kompromitacja ONZ”, „Życie Warszawy” z 12 czerwca br.). Pisano i mówiono, a więc cały świat się dowiedział, że ci mądrzy, utytułowani, obdarzeni zaufaniem społeczeństw ludzie – sąsiedzi mordowanych za miedzą braci – nie spieszą im z pomocą, by nie narazić na szwank politycznych układów, a przy okazji własnych stołków, że ludności cywilnej nie zostało oszczędzone żadne z najgorszych cierpień tylko dlatego, że oni są tchórzami. Poczułam się dowartościowana... Tyle tylko, że ja już nie chcę dłużej być człowiekiem.

Po trzecie: od pewnego czasu wstyd mi, że jestem Polką, ile razy czytam gazetę, rumienię się, chociaż to nie ja mianuję koleżków bez kwalifikacji na poważne i wymagające dogłębnej wiedzy stanowiska, nie ja kupuję za grosze piękne mieszkania, nie ja biorę łapówki, nie mnie wymienia się w gronie miliardowych defraudantów i nie ja jestem odpowiedzialna za to, że te defraudacje były w ogóle możliwe. I oto nagle po raz trzeci odczułam głęboką ulgę, a stało się to znowu za sprawą ONZ. Odkryto bowiem, że na siedem tysięcy zatrudnionych tam osób aż 1500 nie ma wymaganych kwalifikacji, że praca wszystkich pracowników oceniana jest hurtem jako „świetna”, że wybór często stanowi polityczną nagrodę dla jakiegoś państwa, że w agendzie ONZ w Somalii z sejfu „zniknęło” 3,9 mln dolarów przeznaczonych na żywność dla głodującej ludności... (wszystkie te dane pochodzą z nowojorskiej korespondencji Danuty Świątek, „Życie Warszawy” z 12 czerwca br.). Nie ma więc powodu, by wstydzić się za Polskę, bo przecież i tamci szacowni, wpływowi i obdarzeni zaufaniem społeczeństw ludzie... Odczułam ulgę zmieszaną z rozpaczą i – jak zawsze, gdy jestem w rozterce – zajrzałam do Biblii. I przeczytałam: „Za pychą przychodzi hańba...” (Przyp. 11:2). Mimo woli zerknęłam na tekst z Izajasza: „...nago i boso, i z gołym pośladkiem ku hańbie. ..” Ha!

Ale niewiele mi to pomogło, bo biblijny mieszkaniec wybrzeża spytał w owym dniu: „Jakże się sami uratujemy?” I nadal czuję, że już nie chcę dłużej być człowiekiem.

Wanda Mlicka