Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

2 / 1996

MYŚLANE NOCĄ

Ja nie mówię o rzeczach, panie – powiedział Faber.
– Mówię o znaczeniu rzeczy. Siedzę tu i wiem, że żyję.”

Ray Bradbury „451o Fahrenheita”

Ten człowiek, ten Faber, jest bardzo stary. Mimo to nie wiadomo, czy już się urodził. Będzie bowiem żył dopiero w przyszłym tysiącleciu, w czasach totalnego zniewolenia ludzkich umysłów. W czasach, w których zakazane będzie pisanie, wydawanie i czytanie książek, obcowanie za sztuką, zajmowanie się filozofią. Zakazane będzie wszystko, co skłania ludzi do myślenia, do bycia sobą i ze sobą. Ludzie ogłupieni szumem informacyjnym, sączącym się nieustannie przez wetknięte do uszu elektroniczne muszelki-odbiorniki, obcujący wyłącznie z bohaterami seriali rodzinnych nadawanych przez telewizję od rana do wieczora na olbrzymich ekranach zajmujących całą ścianę pokoju albo nawet dwie, trzy lub cztery, a przerywanych tylko przez nachalne reklamy, ludzie ci – nie czytając, nie rozmawiając – przestaną rozumieć prawdziwy sens słów i znaczenie rzeczy.

„451o Fahrenheita” jest książką z gatunku science fiction, mówi o przyszłości. Ale nie ma w niej zielonych stworów z oczami na szypułkach, nie ma skomplikowanych maszyn unoszących człowieka w Kosmos, nie ma nic, czego nie spotykalibyśmy już dziś w życiu codziennym. Na kartach tej książki pokazani są zwyczajni ludzie i ich zwyczajne, powszednie życie, za ileś tam lat czy stuleci. I to właśnie jest straszne, że możemy rozpoznać siebie w każdej z tych postaci, a w naszym życiu – ich życie, w którym do absurdu zwielokrotnione zostało to, co właśnie robimy i co odrzucamy – już dziś.

Bo już dziś coraz więcej ludzi przestaje na przykład czytać książki. Radio i telewizja, jak przystało na środki masowego przekazu, zwracają się do tak zwanych mas. Zwracają się i często przystosowują do gustów i wymagań ludzi, którzy z tych czy innych powodów nie mogą albo nie chcą oglądać czegoś, co zmusza ich do samodzielnego myślenia, co wymaga intelektualnego wysiłku, co każe zastanowić się nad życiem, nad śmiercią.

Dlaczego sądzę, że już dziś zaczynamy zmierzać ku przyszłości takiej, jaką opisał Ray Bradbury? I dlaczego sądząc tak powołuję się przede wszystkim na fakt, że coraz mniej ludzi czyta książki? Na oba pytania można odpowiedzieć łącznie, cytując parę zdań z monologu innego bohatera tej powieści, która zainspirowała moje nocne rozważania. Jest to komendant straży pożarnej, instytucji, która w przyszłości nie będzie już gasiła pożarów, tylko je wzniecała po to, by palić książki oraz domy, gdzie jeszcze się je kocha i czyta.

„Klasyków obcina się, by ich dopasować do piętnastominutowych audycji radiowych, następnie obcina dalej, by tekst zmieścił się na szpalcie, której przeczytanie zajmuje dwie minuty, a wreszcie wyciska się do dziesięcio- czy dwudziestowierszowego streszczenia w słowniku. (...) Polityka? Jedna szpalta, dwa zdania, tytuł! Niech wszystko znika! Obracaj umysł człowieka tak szybko wśród wirujących rąk redaktorów, eksploatatorów, radiowców, że centryfuga odrzuca wszelką niepotrzebną, zajmującą czas myśl! (...) Wzrasta tempo życia, liczy się posada, po pracy rozrywka. Po co się uczyć czegokolwiek poza naciskaniem guzików, przekręcaniem kontaktów, dociskaniem śrubek i nakrętek?”

Czy zgodzicie się ze mną, że już dziś zmierzamy w tym kierunku? Że ludzie wybierając z nieprzebranego mnóstwa książek komiksy i wydawnictwa pornograficzne, oglądając tasiemcowe seriale „z życia wyższych sfer”, w których aktorzy o woskowych, gładkich twarzach bez wyrazu mówią tylko o pieniądzach, intrygach, strojach i seksie z partnerem „jednorazowego użytku”, że ci ludzie – już na poły martwi – są pierwszymi zwiastunami czasów, które opisuje Bradbury?

Ten stary człowiek, ten Faber, który mówił o znaczeniu rzeczy, mówił też o znaczeniu książek. O tym, że ludzie gromadzili w nich to, czego nie chcieli zapomnieć, co chcieli przekazać innym, którzy przyjdą po nich. O tym, że gdyby obserwować książkę pod mikroskopem, ujrzy się w niej tkankę życia płynącego „w nieskończonej obfitości”.

Książkę można odłożyć i będzie na nas czekała. Można między stronice włożyć zakładkę i nie wypuszczając jej z rąk pomyśleć chwilę nad tym, co nam powiedziała. Można z nią dyskutować, spierać się, przeciwstawiając jej przesłaniu myśl własną albo innego autora. Można o niej porozmawiać z przyjacielem i nawet posprzeczać się z nim na jej temat. Słowem -książka żyje razem z nami i dostosowuje się do naszego rytmu dnia, do czasu, jaki możemy poświęcić na obcowanie z nią. Czy możemy to samo powiedzieć o telewizji? Czy próbowaliście poprosić telewizor, by zaczekał z dalszym nadawaniem programu, aż nakarmicie dziecko czy kota? Czy udało się komuś podyskutować z telewizorem, gdy ten prezentując jakiś temat podsunął gotowe wnioski wmawiając widzom, że to ich własne konkluzje?

Dobra książka może dać człowiekowi mieszkającemu wmieście to, co człowiek żyjący na wsi i pracujący na roli otrzymuje od ziemi, na której się trudzi: poczucie ciągłości życia, poczucie zakorzenienia. W bezpośrednim, codziennym obcowaniu z przyrodą, w bezpośredniej zależności od słońca, deszczu, gradu, suszy człowiek uczy się pokory i ma świadomość prawdziwości słów Psalmu, który sławi liczne dzieła Pana i wymieniając je mówi: „Wszystko to oczekuje na Ciebie, abyś im dał pokarm w swym czasie. Gdy dajesz im, zbierają; gdy otwierasz rękę swoją, nasycają się dobrem. Lecz gdy zakryjesz twarz swoją, trwożą się...” (Ps. 104:27-29).

Świadomość prawdziwości tych słów może dać również dobra książka, przekazująca wiedzę o życiu, wiedzę dobrej jakości. Bo, jak powiedział ów stary człowiek, ów Faber: „Dobrzy pisarze często chwytają życie. Średni przesuwają po nim szybko ręką. Źli gwałcą je i zostawiają padlinę”.

O tej ostatniej kategorii ludzi, do której należą nie tylko pisarze, będę myślała teraz nocą, bo przeczytałam właśnie notatkę o kimś, kto otrzymał nagrodę w dziedzinie sztuki za przekrojone krowie zwłoki i cielaka w formalinie. Będzie mi to zresztą pasowało do tych słów starego Fabera, których tym razem nie zdążyłam rozważyć: „Mówię o znaczeniu rzeczy”.

Wanda Mlicka