Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

12 / 1996

MYŚLANE NOCĄ

Cóż to takiego wydarzyło się wśród ciszy pewnej nocy sprzed bez mała dwóch tysięcy lat, że po dziś dzień mówi się o tym na całym świecie? Na świecie, który ma tak krótką pamięć, tak krótki oddech, że najbardziej wstrząsającym wydarzeniom z pierwszych stron gazet zdolny jest poświęcić zaledwie ułamek czasu i okruch nieuważnej uwagi? Otóż tamtej nocy rozległ się głos. Głos anioła Pańskiego, zwiastujący garstce siedzących u ogniska pasterzy nieprawdopodobną Nowinę: „narodził się wam Zbawiciel”. A pasterze, jak możemy przeczytać w Biblii, spiesznie pobiegli do Betlejem, znaleźli Dzieciątko w żłobie, Marię i Józefa, „a ujrzawszy, rozgłosili to, co im powiedziano o tym Dziecięciu” (Łuk. 2:17). I tak ta wieść, powtarzana i powtarzana, dotarła aż do nas, przetrwała aż do naszych czasów. Ale tamtej nocy przed wiekami najpierw rozległ się głos, o którym mowa w kolędzie: „wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi...” Głos ów rozszedł się ponad całą ziemią i ponad czasem, i trwa, by pokoleniu za pokoleniem oznajmiać niestrudzenie i wciąż na nowo sprawę niepojętą: „Bóg się wam rodzi”.

Czy pasterze, ludzie tak prości i nie-uczeni, zrozumieli całą doniosłość tego, co usłyszeli? Nie sądzę. Ale byli posłuszni głosowi, a zobaczywszy Dziecię, uradowali się szczerze i powitali w Jezusie Zbawcę. Czy my dzisiaj, ludzie tak wyrafinowani i skomputeryzowani, rozumiemy, co naprawdę ten głos nam głosi? Nie sądzę. Bo nawet posłuszni nie jesteśmy ani radować się tak spontanicznie nie umiemy.

W ten jeden jedyny wieczór w roku zdarza się dzisiejszemu człowiekowi przystanąć na chwilę i podnieść oczy ku niebu. Zmęczony jest ten człowiek, zagoniony, zapędzony, pełen niepokoju, stresów, nie zaspokojonych apetytów, a zarazem pełen przesytu i niesmaku. Świat, jaki jest – nie podoba mu się, ale to jego świat, w którym musi walczyć o swoje miejsce, i nie ma czasu, by pomyśleć, jak można by go zmienić na lepsze. Niezależnie od tego, czy ma same sukcesy i mnóstwo pieniędzy, czy też klepie biedę i nic mu się nie udaje. Bo mówiąc „dzisiejszy człowiek”, mam na myśli wewnętrzną bylejakość tej dzisiejszości, jej brak zakorzenienia, niestabilność, podatność na podmuchy koniunkturalnych wiatrów, giętkość kręgosłupa, zamazany światopogląd...

No, ale teraz jest wigilijny wieczór i ten dzisiejszy człowiek, który na ogół obojętnie odnosi się do spraw Bożych, bo go one nic nie obchodzą, słyszy przypadkiem w radiu kolędę. Prościutka melodia, naiwne słowa. I nagle czuje, że dzieje się z nim coś niewytłumaczalnego, czuje, że coś odnalazł, gdzieś powrócił, kogoś spotkał... Odruchowo podnosi głowę i patrzy w niebo. Dawno mu się to nie zdarzyło, bo niby po co ma patrzeć w tamtą stronę, kiedy wszystko, czemu poświęca każdą chwilę i wszystkie myśli, znajduje się tu, na ziemi, niekiedy wprawdzie dziesięć czy piętnaście pięter ponad nią, ale i tak do nieba jeszcze daleko. Teraz jednak stoi i patrzy. Latarnie uliczne, okna domów, wystawy sklepowe tak mocno świecą, a w górze nic nie widać; nie wiadomo, czy na niebie są jakiekolwiek gwiazdy. W każdym razie nad tym miastem nie ma nic ze wspaniałości opiewanej w kolędzie: „Gdy się Chrystus rodzi i na świat przychodzi, ciemna noc w jasnościach promienistych brodzi”. Rzecz może w tym, że całe miasto jarzy się światłem produkcji czysto ziemskiej, więc jakże tu dostrzec niebiańską poświatę.

Człowiek dzisiejszy jest przede wszystkim racjonalny i pragmatyczny. Do wszystkiego potrzebny mu jest naukowy komentarz. Do Pisma Świętego również. Czemuż więc wzrusza go tak prymitywny obrazek: „Mizerna, cicha stajenka licha, pełna niebieskiej chwały; oto leżący przed nami, śpiący, w promieniach Jezus mały. Nad Nim anieli w locie stanęli i pochyleni klęczą, z włosy złotemi, z skrzydły białemi, pod malowaną tęczą...”? I czy to wzruszenie ma jakąkolwiek wartość, czy można mieć nadzieję, że przeniknie głębiej, wypełni jakąś lukę, że stanie się pomostem ze świata niepokoju do Boga? Czy mogę mieć i dla siebie tę nadzieję?

Niepojęte, jak bezrozumnym stworzeniem jest człowiek. Czyta w Biblii słowa, które rzekł anioł do pasterzy, a powiedział jasno i wyraźnie: „narodził się wam Zbawiciel”. Może też przeczytać, co zrobili wtedy pasterze, dokąd poszli, kogo zobaczyli, co potem rozgłaszali. Ale człowiek, i to nawet człowiek wierzący, zachowuje się tak, jakby wcale nie wierzył aniołowi i lekceważył świadectwo pasterzy. Albo też tak, jakby w ogóle nie rozumiał tego, co od dzieciństwa w wieczór wigilijny śpiewa: „Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi: Wstańcie, pasterze, Bóg się wam rodzi!” Bóg się wam rodzi... Czy można sobie wyobrazić bardziej ekscytujące słowa ? Dlaczego odpowiada im cisza, dlaczego nikt nie rusza się z miejsca, nikt nie biegnie ulicami, krzycząc: Ludzie, ludzie! Bóg się nam rodzi!!!

Jesteśmy letni, pomyślałam i otworzyłam Biblię na liście do zboru w Laodycei. Niedobrze jest być letnim. Niebezpiecznie. Przeczytajcie sami w Objawieniu 3:14-22.

Wanda Mlicka