Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

4 / 1997

MYŚLANE NOCĄ

Pamiętaj o swoim Stwórcy w kwiecie swojego wieku, zanim nadejdą złe dni i zbliżą się lata, o których powiesz: nie podobają mi się.
Kazn. 12:1

No i rzeczywiście – nie podobają mi się. Nie podoba mi się ani to, że jestem stara, ani to, że robię się coraz starsza. I nic a nic nie jest mi lepiej, kiedy widzę, że moi rówieśnicy są równie starzy. A zresztą... w pewnym wieku przestaje się już mieć rówieśników.

Na ogól ludzie nie lubią w kwiecie wieku myśleć o swojej własnej starości jako takiej. Okazuje się jednak, że istnieją wyjątki. Ostatnio napotkałam wlepione we mnie poważne spojrzenie i usłyszałam: „Jak to jest, ciociu, być starym?”

Bardzo dobre pytanie. Ale jakże na nie odpowiedzieć? Jak to jest – być starym... Czy przypadkiem nie istnieje na to tyle odpowiedzi, ilu starych ludzi na świecie? Choćby jednak ktoś młody wysłuchał wszystkich, nic mu to nie da. Nie sposób przekazać niczego, co jest antycypacją doświadczenia. Jak napisał Milan Kundera: „ludzki świat jest planetą niedoświadczenia”. I rzeczywiście. Rodzimy się, wchodzimy w wiek młodzieńczy, zawieramy małżeństwo, zostajemy rodzicami, starzejemy się, umieramy – i czy cokolwiek, chociażby z czysto fizycznych doznań, możemy przekazać komuś, kto nie przeżył tego sam? Tak więc trudno odpowiedzieć młodej osobie, jak to jest być starym. Mając jednak w pamięci poważne spojrzenie, jakie towarzyszyło pytaniu, poczułam się jakoś zobligowana do odpowiedzi i odpowiadam: przede wszystkim i ogólnie rzecz biorąc, niezbyt dobrze jest być starym. A już bardzo trudno jest być starym w przyzwoity sposób.

I ja bym tu nawet pominęła tak trywialne i oczywiste sprawy, jak obniżenie się sprawności fizycznej, pogarszanie się pamięci czy złe samopoczucie od samego rana, choć to też, oczywiście, jest ważne dla osoby poddanej próbie starości. Ale z niemocą ciała można jednak walczyć, przynajmniej do czasu. Gorzej, gdy niemoc zaatakuje te ukryte i niewidzialne miejsca w człowieku, gdzie mieszkają radość, wesele i ufność w łaskę Bożą: „Daj, bym usłyszał radość i wesele, niech się rozradują kości, które skruszyłeś” (Ps. 1:10); „jestem jak oliwka zielona w domu Bożym; zaufałem łasce Bożej na wieki wieków” (Ps. 52:10). I oto właśnie chodzi, o tę radość skruszałych na starość kości i o to, by na przekór im do końca być tą zieloną oliwką w domu Bożym.

Bo wtedy, ale tylko wtedy, można tę starość jakoś zaakceptować, jakoś się w niej zadomowić i jakoś z sobą samym wytrzymać. Być starym to znaczy niekiedy stać na wysokim szczycie i patrząc wstecz na ścieżkę, jaką się człowiek tu wspiął, dziwić się, że tak była stroma i że tyle uskoków i przepaści mijało się po obu jej stronach, i że się noga nie omsknęła i człowiek nie spadł, i że dotarł aż pod samo niebo, skąd tak już blisko do Boga. Być starym znaczy też niekiedy przebywać na samym dnie czarnej dziury i nie widzieć nawet skrawka nieba, żadnego przebłysku światła, nie mieć żadnej nadziei na nic, żadnej ochoty na najmniejszy wysiłek i na pozorny powrót na powierzchnię życia.

Panuje przekonanie, że najbardziej burzliwym okresem w życiu jest wczesna młodość, kiedy człowiek targany jest sprzecznymi pragnieniami, kipią w nim nieokiełznane namiętności, a huśtawka uczuć przerzuca go z euforii do depresji. Ale wcale nie jestem pewna, czy to prawda, że taka niestabilność nastrojów jest cechą wyłącznie młodzieńczą. Myślę że bardzo często cierpią na nią ludzie starzy, tyle tylko, iż nie jest to już wtedy wina buzujących hormonów. A być starym w przyzwoity sposób to znaczy między innymi i przede wszystkim umieć nałożyć tłumik na swoje uczucia i nastroje.

„Nie odrzucaj mnie w czasie starości, gdy ustanie siła moja, nie opuszczaj mnie!” (Ps. 71:9). To bardzo ważna prośba, ale nie zdążę się z nią zwrócić na czas, jeśli nie będę pamiętała o swoim Stwórcy „w kwiecie swojego wieku”. Nie jest dobrze dla człowieka, gdy starość zaskoczy go nie przygotowanym. Będzie wtedy jak rozstrojony fortepian i niech się nie dziwi, że nikt nie zechce go słuchać. Skaże sam siebie na oglądanie telewizji dzień w dzień, od początku do końca emisji, by zagłuszyć w sobie wewnętrzną kakofonię i zabić głuchą ciszę wokół siebie.

Można więc powiedzieć, że bycie starym jest do zniesienia, jeżeli człowiek osiągnął stan harmonii, zestroił w sobie wszystkie sprzeczności, pogodził się z odgłosem skrzypienia swoich kości i szybko uczy się pokory. Bo pokora – pojęcie tak dziś pogardzane – jest staremu człowiekowi nieodzowna. Jakże inaczej mógłby znieść co rano swoją twarz w lustrze, swoje mięśnie odmawiające posłuszeństwa na stopniu autobusu, swoją zdeformowaną sylwetkę w szybie wystawowej? Psalmista skarży się na fałszywych i niegodziwych ludzi, prosi Boga o ratunek i ukojony mówi: „Czemu rozpaczasz, duszo moja, i czemu drżysz we mnie? Ufaj Bogu, gdyż jeszcze sławić Go będę: On jest zbawieniem moim i Bogiem moim!” (Ps. 43:5). Czy to bardzo źle, jeżeli ja niekiedy proszę Boga o coś tak w gruncie rzeczy błahego, o to, bym umiała pogodzić się ze zdradą ze strony własnego ciała, by Bóg zechciał nauczyć mnie pokory wobec Jego woli również w tym względzie?

Starość to także czas rozliczenia się z życia, co jest sprawą trudną i czasem zatrważającą, i czas pożegnań... No tak, mogłabym mówić jeszcze bardzo długo, ale zamilkłam. Zapanowała cisza. Spojrzenie, które skłoniło mnie do tych rozważań, nadal było poważne. Po chwili trochę schrypnięty glos powiedział: „Aha. A ja nie myślałem, że to jest aż tak. Ale przecież ty, ciociu, wiesz, co mówisz...”

Oj, wiem.

Wanda Mlicka