Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

4 / 1998

MYŚLANE NOCĄ

Lecz słowa te wydały im się niczym baśnie i nie dawali im wiary.
Łuk. 24:11

Tak sobie myślę, że właściwie trwanie wiary chrześcijańskiej przez prawie dwa tysiące lat jest nieustającym cudem. Bo jakże to było z pierwszymi uczniami Jezusa, którzy przecież obcowali z Nim na co dzień, słyszeli Słowo z Jego ust i przez Niego samego przygotowani zostali na to, że po śmierci krzyżowej trzeciego dnia zmartwychwstanie? Żaden z nich, gdy się to już stało – w pierwszej chwili nie uwierzył. Nie uwierzyły też kobiety z Jego otoczenia, które przyszły do grobu z wonnościami, aby namaścić ciało Tego, który umarł. Nie miały wątpliwości, że umarł, bo przypatrywały się z daleka, gdy Jezus „zawołał donośnym głosem i oddał ducha” (Mk 15:37). Gdy nie znalazły Jezusa w grobie, zatrwożyły się i zdumiały, i dopiero dwaj mężowie w lśniących szatach przywiedli im na pamięć to, co wiedziały od dawna: „Wspomnijcie, jak mówił wam, będąc jeszcze w Galilei, że Syn Człowieczy musi być wydany w ręce grzesznych ludzi i musi być ukrzyżowany, a dnia trzeciego powstać” (Łuk. 24:6.7). Dopiero wtedy „wspomniały na Jego słowa”. Poszły więc opowiedzieć apostołom, co się stało, „lecz słowa te wydały im się niczym baśnie i nie dawali im wiary”. A jak przyjął tę wiadomość Piotr? „...wstawszy, pobiegł do grobu i nachyliwszy się, ujrzał jedynie leżące prześcieradła, i odszedł do siebie, dziwiąc się temu, co się stało” (Łuk. 24:12).

A więc i on się dziwił, mimo że Jezus pouczał swoich uczniów i „mówił o tym otwarcie”, „że Syn Człowieczy (...) musi być zabity, a po trzech dniach zmartwychwstać” (Mk 8:31). A więc nawet ci, którzy słyszeli to od Niego samego, gdy jeszcze przebywał na ziemi, którzy towarzyszyli Mu w dzień i w nocy, byli świadkami cudów, jakie czynił, a na pytanie Jezusa: „A wy za kogo mnie uważacie?” – wyznali spontanicznie przez spieszącego z odpowiedzią Piotra: „Tyś jest Chrystus” (Mk 8:29), nawet oni wszyscy nie mogli, nie byli w stanie uwierzyć w cud Zmartwychwstania: „A powstawszy z martwych wczesnym rankiem, w pierwszy dzień tygodnia, ukazał się najpierw Marii Magdalenie (...). Ona poszła i oznajmiła to tym, którzy z Nim przebywali, a którzy się smucili i płakali. Lecz oni, gdy usłyszeli, że żyje i że się jej ukazał, nie uwierzyli” (Mk 16:9-11).

A dwaj uczniowie idący do Emaus? Nie poznali Jezusa w wędrowcu, który się do nich przyłączył, bo „oczy ich były zasłonięte, tak że Go poznać nie mogli” (Łuk. 24:16). Oni też słyszeli od niewiast, że widziały pusty grób i „miały widzenie aniołów, powiadających, że On żyje” (Łuk. 24:23). A jednak zwątpienie tak ich zaślepiło, że dopiero gdy Jezus „wziąwszy chleb pobłogosławił i rozłamawszy podawał im”, dopiero wtedy „otworzyły się ich oczy i poznali Go (...)”. I zapewne ogromnie się tej swojej niedowiary zawstydzili, bo chyba sami przed sobą chcieli się usprawiedliwić, mówiąc do siebie: „czyż serce nasze nie pałało w nas, gdy mówił do nas w drodze...?” (Łuk. 24:30,31,32).

I tak sobie myślę... czy nie dlatego tak źle dzieje się ze światem tu i teraz, teraz i wszędzie, że coś z tej niewydolności wiary pozostało w nas do dziś? Z gorejącym sercem słuchamy w tych dniach świątecznych Słowa głoszącego w Kościołach chwałę Pana Zmartwychwstałego, śpiewamy z żarliwą radością „Alleluja! Jezus żyje!”, po czym wracamy w nasz dzień powszedni... i cóż dzieje się z tym pałającym sercem, z tą żarliwą radością? Stygną. I wiara, choć w sercu nadal szczera i prawdziwa, traci swoją moc przekonywania innych, że Jezus prawdziwie zmartwychwstał i żyje.

Wiele spraw mamy chyba do przemyślenia szczególnie teraz, gdy przez ostatnie tygodnie rozpamiętywaliśmy Mękę Pańską, śpiewając ze ściśniętym sercem: „O głowo krwią zbroczona, oplwana, pełna ran, o głowo, której wieniec bolesnej wzgardy dan...”, by w Wielką Niedzielę wznieść pod niebiosa radosną pieśń: „Triumfuje dziś Król chwały, nasz Zbawiciel zmartwychwstały! Niechże cześć Mu będzie dana: chwalcie, chwalcie, chwalcie Pana!” Czytam właśnie u Marka, jak bardzo niezadowolony był Jezus ze swoich uczniów, ukazując się im, siedzącym sobie spokojnie przy stole, omawiającym to, co się było wydarzyło, ale wciąż jeszcze wątpiącym i nie dowierzającym: „...ganił ich niewiarę i zatwardziałość serca, że nie uwierzyli tym, którzy Go widzieli zmartwychwstałego” (Mk 16:14). Nie sądzę, by coś innego zechciał powiedzieć nam dzisiaj, gdyby zjawił się nagle przy naszym świątecznym stole. Wprawdzie z całą mocą, ze szczerego serca i z pełnym przekonaniem wraz z naszymi siostrami i braćmi daliśmy przed chwilą w kościele świadectwo, powtarzając Wyznanie Wiary. I wprawdzie nie podajemy w wątpliwość słów śpiewanej przed chwilą triumfalnej pieśni. Ale czy może to być usprawiedliwieniem tego, że chodząc po świecie nie jarzymy się rozświetleni wiarą, że Chrystus zmartwychwstał i żyje?

Tamtym swoim uczniom Jezus, zganiwszy ich najpierw, powiedział: „Idąc na cały świat, głoście ewangelię wszystkiemu stworzeniu” (Mk 16:15). I oni poszli, i głosili, cierpiąc prześladowania i umierając męczeńską śmiercią. Co po słowach nagany usłyszeliby od Jezusa dzisiejsi Jego uczniowie? Czy nie byłoby to jedno krótkie pytanie: jak wypełniacie to, co wam nakazałem? Wy, którzy „jesteście światłością świata”?

I dlatego tak sobie myślę, że może właśnie przez tę naszą nieudolność, letniość, lenistwo serc – trwanie wiary chrześcijańskiej przez prawie dwa tysiące lat jest nieustającym cudem.

Wanda Mlicka