Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

6 / 1998

MYŚLANE NOCĄ

Czas jest nieskończony w twoim ręku, o panie. Twoich minut nikt nie oblicza.
Mijają dnie i noce, wieki zakwitają i więdną jak kwiaty. Ale ty umiesz czekać.
Twoje stulecia następują po sobie, ulepszając mały dziki kwiatuszek.

Rabindranath Tagore

 Czy człowiek współczesny, a więc my wszyscy czytający dziś te słowa jesteśmy zdolni je pojąć? Trwonić wieki całe na ulepszanie małego dzikiego kwiatuszka – cóż za niewiarygodne marnotrawstwo! No – powiecie – to przecież nie jest cytat z Biblii, może nie należy tych słów brać poważnie? Ja jednak chcę się nad nimi poważnie zastanowić.

Prawda, że przywykliśmy wyobrażać sobie Pana Boga jako Tego, który mocarną dłonią „rozdzielił morza”, sprawił, że „wytrysnęło źródło i potoki (...), osuszył rzeki potężne, (...) ustanowił światło i słońce...” (Ps. 74:13.15.16); jako Tego, który „wyznacza liczbę gwiazd, wszystkim nadaje imiona” (Ps. 147:4). Wiadomo też, że po stworzeniu całego świata przed wiekami wieków wciąż jeszcze w kosmosie się coś dzieje, stare gwiazdy gasną, rodzą się młode, niejedno z ciał niebieskich trafia do Wielkiego Warsztatu, gdzie może jest naprawiane, może ulepszane, a może nadaje mu się zupełnie inny kształt, by toczyło się po nowej orbicie – tego już oczywiście nie wiemy. Ale nawet nasze tak niedoskonałe i „cząstkowe”, jak mówi Paweł, poznanie, daje świadectwo temu, że Pan Wszechświata cały czas pracuje nad swoim dziełem. Jakże więc ma się do tych kosmicznych zajęć ziemski dziki kwiatuszek?

Nie wiem, czy kiedykolwiek przyjrzeliście się uważnie i z bliska takiemu maleństwu. Ileż starania włożono w upiększenie jego płatków: każdy w ciemniejszej obwódce, tu kropeczki, tam kreski, środek innego koloru niż reszta, delikatne pręciki – po prostu miniaturowe dzieło sztuki. Może to utalentowane plastycznie anioły wieczorami, po pracy, siedzą w swoich niebiańskich izdebkach i zabawiają się wymyślaniem coraz to innych wzorów? A może i Pan Bóg brał niekiedy do ręki... no, może coś większego od kwiatka, na przykład jakiegoś ziemskiego zwierzaka i – w dobrym humorze po wprowadzeniu na orbitę nowej, szczególnie udanej planety – dla odprężenia próbował, jak też wyglądałby on pomalowany w paski albo z głową osadzoną na długaśnej szyi? Czytając w Biblii, że wyznaczywszy liczbę gwiazd, „wszystkim nadaje imiona”, co też przecie jest zajęciem raczej relaksującym, wyobraziłam sobie, że zebra i żyrafa również mogły powstać w takiej cichej chwili zadowolenia Bożego z ciężkiej całodziennej pracy.

W każdym razie jednego jestem pewna, patrząc na harmonię i precyzję wszystkiego, co nas otacza, a nie zostało wytworzone przez człowieka, a więc wszystkiego, co żyje: ani Bóg, ani anioły nigdy się nie spieszą, a wszystko, co zastaliśmy na Ziemi, stworzone zostało z miłością. Rabindranath Tagore pisze dalej: „My nie mamy czasu do stracenia, a że go nie mamy, więc musimy gonić swe szczęście. Za ubodzy jesteśmy, aby się spóźniać”. Ale tu nie zgadzam się z wielkim myślicielem: właśnie goniąc za szczęściem, sami się zubażamy, bo przestajemy widzieć siebie nawzajem i to, co nas otacza. Nie zauważamy już „małych dzikich kwiatuszków”, nie umiemy cieszyć się ich pięknem, nie rozumiemy, co do nas mówią. Dziecko zrywa kwiatek, obrywa mu płatki i wyrzuca, nie dostrzegając jego cudowności. Ale któż miał je nauczyć spostrzegania? Ten Dorosły, który spiesząc dokądś rozdeptuje wszystko na swojej drodze i nawet nie domyśla się, co przed chwilą zniszczył? Powiedziałabym więc raczej, że za ubodzy jesteśmy, aby tak się spieszyć. Inna rzecz, że Tagore umarł w 1941 roku, nie dożył zatem czasu, gdy pośpiech stał się celem samym w sobie. Chodziło mu chyba o to, że człowiek – goniąc szczęście – miota się, darząc uwagą każdego, kto mu je przyrzeka, i traci kontakt z Bogiem: „I tak czas uchodzi, a ja go daję każdemu natrętowi, byle zażądał, a twój ołtarz pozostaje do końca próżny, bez ofiar”.

Dziś czasu żąda od nas nie drugi człowiek – bądź co bądź, nawet jeśli natręt, to jednak nasz bliźni – ale żąda go komputer, telewizor i społeczny przymus robienia dużych pieniędzy za wszelką cenę. Jakoś nie mogę zobaczyć w komputerze mojego bliźniego...

Coraz szybciej pracujące komputery tylko pozornie oszczędzają nasz czas, bo narzucając nam tempo, które nie jest tempem człowieka, zmuszają do podawania im coraz więcej strawy do przeżuwania. Człowiek stara się nadążyć – za czym? i po co właściwie? – i pozostawia gdzieś z boku swoje prawdziwe życie, a tych, którzy nie chcą albo nie mogą dotrzymać mu kroku – po prostu zostawia daleko za sobą.

Rabindranath Tagore, uważając, że brytyjski system oświaty w Indiach jest zły, w 1901 roku założył w swoich dobrach słynną szkołę Santiniketan. Młodzież mieszkała w internacie, a w programie szkolnym było etyczne kształtowanie charakteru, kontakt z przyrodą, praca ręczna i studiowanie przede wszystkim staroindyjskich tekstów religijno-filozoficznych. Sądzę, że tak chowane dzieci ceniły i szanowały życie wszystkiego, co żyje, i nie uważały, aby ulepszanie małego dzikiego kwiatuszka przez całe stulecia było marnowaniem czasu. Z uśmiechem politowania pytacie, czy myślę, że taki model nauczania i wychowania można by wprowadzić dziś w jakimkolwiek tak zwanym cywilizowanym kraju? Nie, wiem, że to niemożliwe, odeszliśmy już za daleko od istoty i sensu życia. Ale czy Wy, którzy pytacie, nie moglibyście spróbować – każdy na własną rękę – zwolnić trochę, przystanąć i spojrzeć wokół siebie? Jakże zdumiewające rzeczy ukazałyby się Waszym zmęczonym oczom: spojrzenie Waszych własnych dzieci, głodnych mimo frykasów, jakimi je karmicie, głodnych zainteresowania, chwili rozmowy, zrozumienia, miłości wyrażonej obecnością, a nie nową zabawką; siwe głowy Waszych własnych rodziców siedzących nieruchomo przed telewizorem i patrzących w milczeniu na migający w nim kolorowy świat ich dzieci, świat, którego nie rozumieją i który ich odrzucił. Zobaczylibyście może też, jak wygląda łąka, las, jezioro – krajobraz, który z okna pociągu pędzącego z szybkością dwustu, trzystu, a niezadługo już pięciuset kilometrów na godzinę widzicie jako rozmazaną smugę albo z okna odrzutowca nie widzicie w ogóle.

Gdybyśmy spróbowali i gdyby ta próba nam się udała, to może odchodząc moglibyśmy powiedzieć jak Rabindranath Tagore, poeta, który tak kończy swój wiersz: „U schyłku dnia pośpieszam, w trwodze, że bramy twoje będą zamknięte: ale okazuje się, że jeszcze nie jest za późno”.

Wanda Mlicka