Drukuj

7-8 / 1998

MYŚLANE NOCĄ

...cząstkowa jest nasza wiedza i cząstkowe prorokowanie; lecz gdy nastanie doskonałość, to, co cząstkowe, przeminie.
[...] Teraz bowiem widzimy jakby przez zwierciadło i niby w zagadce, ale wówczas twarzą w twarz.

I Kor. 13:9.10.12

Pewnego dnia, grzebiąc w szpargałach zalegających moje szuflady, wyciągnęłam świstek krzywo wycięty z jakiejś gazety. Wiersz, który zaraz z niego przepiszę, nie miał tytułu, brakowało też jakiejkolwiek informacji o autorze czy choćby o gazecie. Nic. Po drugiej stronie było przecięte w połowie ogłoszenie niewiadomej firmy optycznej, reklamującej okulary. Przeszukanie własnej pamięci też nie pomogło. Świstek wziął się znikąd i po prostu był.

A oto wiersz: „I co też z tym światem będzie, / kiedy mnie już na tym świecie nie będzie? / Odejdę i tego nikt nie zauważy / (oprócz grabarzy). / A przecież razem ze mną zniknie taki świat, / Jaki ja, i tylko ja, widziałem w ciągu lat. / Ten obraz umrze ze mną. / I tego  –  też nikt nie zauważy / (i nie ma co tu liczyć nawet na grabarzy)”.

Tak, trochę to gorzkie. A czy zauważyliście, że ja tak autorytatywnie uznałam za awers świstka tę stronę, na której jest wiersz, a za rewers  –  tę z ogłoszeniem? Właściwie dlaczego? Bo ogłoszenie było niepełne? A skąd wiadomo, że ta strofka to cały wiersz? Może tylko początek? Albo koniec? No właśnie. Cząstkowa wiedza. Cząstkowe poznanie. I zadufana pewność siebie, z którą tak chętnie stosujemy zabieg „pars pro toto”, czyli przyjmowania części za całość, co zresztą bywa niekiedy nader wygodne. A dochodzi tu jeszcze to, o czym mowa w wierszu  –  subiektywny ogląd świata.

Autor wiersza wydaje się być pewny, że o świecie nie można powiedzieć: świat, jaki jest  –  każdy widzi. Bo każdy widzi co innego. W gruncie rzeczy światów są miliardy, tyle ich jest, ilu ludzi. Tych, którzy byli, są i będą. A obraz świata w oczach zwierząt? A czy każdy z nas nie widzi świata zupełnie inaczej w różnych okresach swojego życia? Mówimy też, że świat się zmienia. Czy jednak te zmiany, spowodowane tym, co nazywa się postępem, istnieją rzeczywiście? Może dotykamy myślą i widzeniem zaledwie naskórka spraw, które wcale nie są istotą świata? A świat taki, jaki jest naprawdę, istnieje może niezmieniony, począwszy od zamysłu Boga aż do dziś, i pozostanie niezmieniony aż do przewidzianego przez Boga końca...

Wielka jest pycha człowiecza i jego niezachwiana pewność, że oto zmienia i poprawia twór Boży, że ma do tego prawo i że swoim rozumem i działaniem może wymusić na Panu Stworzenia zgodę na współuczestniczenie człowieka w tym, co Bóg zamierzył.

Pierwsze próby nasze były skromne i nieśmiałe. Weźmy taki księżyc. Kiedyś ośmieliliśmy się umieścić na nim pana Twardowskiego. Z ostrożnym zastrzeżeniem, że to baśń tylko, ot, fantazja na użytek marzycieli i dzieci. No, a skończyło się  –  na razie  –  na tym, że człowiek tam wylądował. A już myśli się o utworzeniu kolonii ziemskich na tej czy owej planecie. Zachłanność myśli człowieczej nie ma granic. Sklonowaliśmy owcę. I tylko patrzeć, jak  –  mimo sprzeciwów co przytomniejszych ludzi  –  ktoś sklonuje człowieka. Po cóż nam jeszcze Bóg? Prawdopodobnie ci, którzy mają tak dalekosiężne plany ingerencji, pewni są też, że zdołają w swój twór tchnąć ducha... Ale po co komu będzie dusza?

Świat taki, jaki jest, postrzegany wprawdzie przez każdego z nas inaczej, ale zawsze na bazie tego zastanego, przestał człowiekowi wystarczać. Na nieśmiertelność proponowaną przez Boga trzeba zbyt długo, bo aż do końca życia, czekać. A ileż trudności trzeba po drodze zwalczyć, jakich lubych pokus unikać, jak wielkiej pracy dokonać, by wreszcie zwlec z siebie tego „starego człowieka” z jego tak miłymi dlań wadami. Mamy więc już w zamian wirtualną rzeczywistość, w której nie trzeba się wysilać. Nie trzeba, na przykład, kochać bliźniego, bo można go po prostu wyeliminować, czyli zabić. A jak kto umie w to grać, to załatwi sobie kilka żyć i może gwizdać na wszystko, nawet jeśli noga mu się powinie i ktoś inny go ubiegnie, i zabije.

I tak oto sobie żyjemy. I nierzeczywiści nam się wydają ci, którzy naprawdę umierają, zabijani przez innych ludzi; ci, których oglądamy w telewizyjnych dziennikach, bo jak dziennik się skończy  –  umarli na pewno wstaną i pójdą sobie do domu, bo chyba nie byli tak głupi, żeby nie załatwić sobie kilku żyć. A jeśli nawet, to śmierć frajerom; nie zasłużyli na to, aby żyć.

A co na to Pan Bóg? Patrzy. Patrzy i widzi, co robi człowiek, jak się puszy i nadyma, i pozwala sobie na coraz to więcej, jak zmienia wszystko wokół siebie, a nic w samym sobie. Myślę, że może Bogu jest smutno, bo przecież każdy, kto tworzy coś dla innych, odczuwa smutek, gdy widzi, jak oni bezmyślnie niszczą jego dzieło. A dla kogo Bóg stworzył świat, i po co? Chyba dla ludzi, i nie po to, by Jego dzieło zniszczyli.

Ale to jest nasze widzenie świata, którego obraz jest trochę inny dla każdego z nas, a żaden z tych obrazów nie jest naprawdę prawdziwy. Ten prawdziwy obraz, samą jego istotę, zna tylko Bóg. Nasze widzenie, nasza wiedza jest tylko cząstkowa, widzimy „jakby przez zwierciadło” i można się domyślać, że jest to zwierciadło krzywe. A prawdziwy obraz ujrzymy dopiero kiedyś, gdy staniemy „twarzą w twarz”.

Wanda Mlicka