Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

9 / 1998

MYŚLANE NOCĄ

Bóg miarkuje wichry według wełny jagnięcia.

Nie pamiętam tytułu książki, nie pamiętam nazwiska autora. Przez kilkanaście – być może nawet parę dziesiątków lat – towarzyszyło mi to jedno zdanie, reszta zawieruszyła się gdzieś w zakamarkach pamięci. Przez pewien czas sądziłam nawet, że może podobną myśl znajdę w Psalmach. Ale nie. Mimo to właśnie te słowa powracały do mnie niekiedy w trudnych chwilach, gdy musiałam przetrwać coś, co wydawało mi się niemożliwe do wytrzymania, i działać w sytuacjach, które nie tylko z mojego subiektywnego punktu widzenia były ponad moje siły.

Wydaje mi się – wybaczcie, jeśli niesłusznie! – że słowa te nie są sprzeczne z tym, czego o Bogu naucza nas Pismo. „Wszystkich, których miłuję, karcę i smagam; bądź tedy gorliwy i upamiętaj się” (Obj. 3:19). Ten, kogo Bóg smaga, musi więc być w stanie to wytrzymać, by móc się potem upamiętać. Sądzę, że autor słów o wichrze i wełnie jagnięcia miał na myśli właśnie takie dostosowanie doświadczeń i prób, na które Bóg nas wystawia, do możliwości każdej z Bożych owieczek.

W ciągu wielu bezsennych ostatnio nocy rozmyślałam więc czasem o tym jagnięciu, w które uderza nagle lodowaty podmuch wichru. Czy wełna tego jagnięcia wzmacnia się pod wpływem takiego ataku i gęstnieje, czy też wypada po troszku, znacząc małymi kłaczkami drogę życia tego stworzenia? I czy każde nowo narodzone jagnię wyposażone jest w potencjalną możliwość wyhodowania ze swojego delikatnego, dziecięcego futerka – gęstej i odpornej na wichury wełny? A jeżeli tak, to od czego zależy, że jednemu to się udaje, a drugiemu nie? Może o wszystkim decyduje pokarm? „Ja jestem chlebem żywota” – powiedział Jezus (Jn 6:48).

Tak sobie myślę i myślę, i nic mądrego z tego nie wynika. Może w ogóle nie trzeba myśleć? Może wystarczy czytać Biblię i pogodzić się z tym, co mówi Psalmista: „Żadna kość moja nie była ukryta przed Tobą, choć powstałem w ukryciu, utkany w głębinach ziemi. Oczy Twoje widziały czyny moje, w księdze Twej zapisane były wszystkie dni przyszłe, gdy jeszcze żadnego z nich nie było” (Ps. 139:15.16). Wszystkie dni przyszłe... Po cóż więc walczyć, starać się zmienić bieg wydarzeń, na co zda się wierzyć i błagać o zmiłowanie? Ale przecież u Jeremiasza czytam, że o ludu judzkiego Pan posyłał proroka z napomnieniem: Nawróćcie się, każdy ze swojej złej drogi i swoich złych uczynków, a będziecie mogli mieszkać w ziemi, którą Pan dał wam i waszym ojcom od wieków na wieki” (Jer. 25:5). A więc, oczywiście, jest nam dana możliwość wyboru między dobrem a złem. Można zejść ze złej drogi i Bóg powstrzyma karzącą dłoń. Czy mnie też ostrzegał, a ja nie rozumiałam, nie dosłyszałam, nie zwróciłam uwagi?

I znowu myślę zamiast słuchać... Wracam więc do Biblii i szukam Księgi Hioba, którego rozumiem dziś lepiej, niż kiedykolwiek rozumiałam. On też wiele w swoim bólu myślał. Myślał i mówił. A Bóg długo i cierpliwie słuchał i długa była Jego odpowiedź, i wiele w niej było pytań do Hioba. A między innymi powiedział tak:

„Czy dotarłeś aż do źródeł morza i przechadzałeś się po dnie toni? Czy otworzyły się przed tobą bramy śmierci i widziałeś bramy mroków? Czy ogarnąłeś rozumem rozmiary ziemi? Powiedz, jeżeli to wszystko wiesz! Którędy prowadzi droga tam, gdzie przebywa światłość, a gdzie jest miejsce ciemności, abyś ją zaprowadził do jej obszaru i mógł rozpoznać ścieżki do jej domu? Ty to wiesz, bo urodziłeś się wtedy i wielka jest liczba twoich dni” (Hb 38:16-21).

Liczba moich dni też jest już niemała, ale nie przysporzyła mi mądrości – pomyślałam – i wróciłam do czytania: „Kto wyrąbał chodnik dla ulewy i wyznaczył drogę piorunowi, aby zesłać deszcz na ziemię nie zamieszkaną, na pustynię bezludną, aby obficie nawodnić miejsca puste i opuszczone i rozkrzewić zieloną trawę? Czy deszcz ma ojca, a kto zrodził krople rosy?” (Hb 38:25-28).

Tak mówił Pan do Hioba „spośród zawieruchy” i „spośród nawałnicy”. A Hiob wysłuchał wszystkiego i powiedział: „Któż jest w stanie zaciemnić Twój zamysł nierozsądną mową? Aleć to ja mówiłem nierozumnie (...). Słuchaj, proszę. I ja chcę mówić; będę Cię pytał, a Ty racz mię pouczyć! (...) Przeto odwołuję moje słowa i kajam się w prochu i popiele” (Hb 42:3.4.6).

Być może przykład Hioba czegoś mnie nauczył. W każdym razie jedno zrozumiałam: wszystko, co mówił Hiob, wadząc się z Bogiem, wszystko, co ja myślałam, w milczeniu krzycząc do Boga, byłoby niepotrzebne, gdyby człowiek zdołał nie tylko ustami, ale i w sercu powiedzieć słowa, które wyrzekł Hiob, gdy Bóg poddał go pierwszej próbie, to jest wówczas, gdy stracił Hiob swoich synów i córki: „Pan dał, Pan wziął, niech będzie imię Pańskie błogosławione” (Hb 1:21).

Idę ciemną doliną i powtarzam, wciąż powtarzam te słowa. Ale one – zamiast wzbić się do nieba – opadają na kamienną ścieżkę przede mną. Dźwięk ich brzmi fałszywie i słyszę to sama, gdy dotkną bruku. Idę więc dalej i ufając, czekam na dzień, w którym odezwą się wreszcie czystym tonem i odlecą ode mnie do stóp Boga.

Wanda Mlicka