Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

12 / 1998

MYŚLANE NOCĄ

Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi...

No cóż, wtedy jeszcze żywe i oczywiste było takie pojęcie, jak nocna cisza. Dziś spotyka się je przeważnie tylko na klatkach schodowych, na tablicach z wywieszonym regulaminem ludzkich zachowań: „cisza nocna obowiązuje od dwudziestej drugiej do szóstej rano”. Kogo obowiązuje – kogo nie, kto jeszcze przestrzega – kto nie, wie każdy mieszkaniec wieżowców, mrowiskowców, blokowisk. Nocna cisza na ziemi, nocne gwiazdy na niebie... Dziś, słysząc w nocy donośny głos za oknem, nie staralibyśmy się nawet zrozumieć, co woła. Pierwszą myślą byłoby: pijani pseudokibice idą!, pierwszym odruchem – zamknąć okno! A widząc na niebie coś jarzącego się mocniej niż latarnie uliczne i neony – co byśmy pomyśleli? UFO!

Niby żartuję sobie, ale tak naprawdę to jest mi smutno. Bo tak naprawdę to staliśmy się głusi i ślepi. Ogłupiani setkami błahych informacji, którym tak niebacznie użyczamy naszych oczu i uszu – czy umielibyśmy wyłowić tę jedną, tak skromną w formie, a tak brzemienną w treść: „...Bóg się wam rodzi”? Czy nie odebralibyśmy tej Nowiny jako jeszcze jednej reklamy? A jak zareagowałby dzisiejszy człowiek na wezwanie: „Wstańcie! (...) Czym prędzej się wybierajcie, do Betlejem pospieszajcie, przywitać Pana”? Do Betlejem? Absolutnie nie po drodze i strzelają! I kiedy mam się wybrać? Już? Wykluczone! Jutro spotkanie z prezesem, pojutrze konferencja. Do Nowo Narodzonego pospieszyłyby z radością i bez wykrętów tylko zwierzęta. Ci bezdomni, głodni, maltretowani mniejsi bracia człowieka z miasta i te wszystkie stworzenia, którym niszczy się i zatruwa naturalne środowisko, przed wiekami wieków wyznaczone im przez Boga na ich dom.

Skoro już mówimy o naturalnym środowisku, to wróćmy do ciszy. Stawiam tu przed Wami śmiałą tezę: cisza też jest naturalnym środowiskiem. Jest naturalnym środowiskiem myśli, a więc i myślącego człowieka. Modlitwa, medytacja, twórczy namysł – wszystko to, co pomaga człowiekowi zbliżyć się do Prawdy, wznieść się ponad swój czas i usłyszeć głos Boga – musi dziać się w ciszy. Szukał jej Jezus, gdy chciał rozmawiać z Ojcem. W Kazaniu na Górze powiedział: „Błogosławieni cisi, albowiem oni posiądą ziemię” (Mat. 5:5). Przykazał też: „Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych” (Mat. 11:29). Paweł, napominając Koryntian, czynił to „przez cichość i łagodność Chrystusową” (II Kor. 10:1), a Piotr w Pierwszym Liście (3:4) zwracając się do kobiet powiedział, że największą ich ozdobą powinien być „ukryty wewnętrzny człowiek z niezniszczalnym klejnotem łagodnego i cichego ducha, który jedynie ma wartość przed Bogiem”.

Koronnym argumentem na rzecz mojej tezy jest to, co przydarzyło się Eliaszowi, a opisane zostało w Pierwszej Księdze Królewskiej. Uciekając przed pogróżkami królowej Izebel, żony izraelskiego króla Achaba, doszedł do góry Bożej Horeb i schronił się na noc w pieczarze. Ale nie zdążył zasnąć, bo Pan chciał z nim mówić. Eliasz wstał, „a oto Pan przechodził, a wicher potężny i silny, wstrząsający górami i kruszący skały szedł przed Panem; lecz w tym wichrze nie było Pana. A po wichrze było trzęsienie ziemi, lecz w tym trzęsieniu ziemi nie było Pana. Po trzęsieniu ziemi był ogień, lecz w tym ogniu nie było Pana. A po ogniu cichy łagodny powiew. Gdy go Eliasz usłyszał, zakrył płaszczem swoją twarz, wyszedł i stanął u wejścia do pieczary, a wtedy doszedł go głos: co tu robisz, Eliaszu?” (I Król. 19:11-13).

Okazuje się więc, że Eliasz wiedział. Wiedział, że nadejście Pana poprzedzane bywa porażającymi słuch i wzrok zjawiskami, ale mówić Pan zaczyna dopiero, gdy zapanuje cisza, i mówi wtedy do tych, dla których naturalnym środowiskiem jest cisza.

Ale właśnie cisza stała się dziś towarem deficytowym. Świat nastawiony jest na produkcję hałasu. A im go więcej, tym musi być głośniejszy. I tak eskalujemy sobie beztrosko, a łagodny i cichy duch, „który jedynie ma wartość przed Bogiem”, ten niezniszczalny klejnot ludzkiej duszy, tonie coraz głębiej w gąszczu decybeli. A przecież „cichość i łagodność” nie darmo wymieniane są w Biblii łącznie. Hałas budzi niepokój, niepokój często przeradza się w lęk, lęk zmienia się w agresję. Wyjące tłumy młodych ludzi na stadionach, rozkrzyczane tłumy fanów histerycznych gwiazd ogłuszającej muzyki, tłumy nastolatków kiwające się w transie w rytm dyskotekowego łomotu – czy to nie daje do myślenia na tle alarmujących statystyk policyjnych i sądowych? Zastanowienie się nad sobą i światem, nad sensem życia i śmierci, zaduma nad wierszem Herberta, pochylenie się nad czyimś nieszczęściem – wymaga przede wszystkim ciszy. Czy młode pokolenia dojrzewające dziś w jazgocie zdołają dowiedzieć się tego, zanim będzie za późno?

Na szczęście wtedy, gdy przed dwoma tysiącami lat anioł Pański budził pasterzy, na świecie panowała jeszcze cisza. Dobra Nowina została usłyszana, a powtarzana przez wieki – dotrwała do dziś. I znów, jak co roku, śpiewamy: „Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi...”. Ale gdy miną te ciche święta, wejdziemy w przedostatni rok naszego stulecia i tysiąclecia, znów czyniąc okrutny zgiełk. Czy nie byłoby dobrze zachować choćby we własnej duszy niewielką enklawę ciszy? Bo myślę, że Bóg ma nam do powiedzenia jeszcze wiele ważnych rzeczy.

Wanda Mlicka