Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

6 / 1999

MYŚLANE NOCĄ

Nie odrzucaj mnie w czasie starości, gdy ustanie siła moja, nie opuszczaj mnie!
Ps. 71:9

Jaki on jest, ten „czas starości”? Patrząc, jak się do mnie zbliża, myślałam sobie: oto nadchodzi okres uciszenia, wewnętrznej harmonii, wszystkie gwałtowne uczucia i namiętności opadają z człowieka, tak jak w jesieni z drzew opadają liście. Można będzie z dystansem spojrzeć na swoje życie i na życie w ogóle... Ale w praktyce okazało się, że to wcale nie takie proste. I w końcu doszłam do wniosku, że miała słuszność moja przyszywana ciocia, ostrzegając mnie, gdy byłam jeszcze w wieku moich wnuczek: „Pamiętaj, dziecko, że starość to w życiu człowieka okres podwyższonego ryzyka”. I – jak to dopiero teraz zrozumiałam – nie chodziło jej o zwiększoną łamliwość kości, zachwianą równowagę chodzenia czy opóźniony refleks. Pułapki porozmieszczane są w psychice, a jest ich wielkie mnóstwo. I wielce są oczywiście, zróżnicowane, dla każdego z nas inne. Sądzę jednak, że mają też wiele cech wspólnych.

Drażliwą sprawą dla poddanego starości jest patrzenie w lustro. Jeżeli patrzy krytycznie, przyjmuje do wiadomości to, co widzi i wyciąga z tego wnioski – robi mu się wprawdzie przykro, ale za to być może uda mu się poza obrębem lustra uniknąć min, spojrzeń i zachowań z czasów młodości. Nie śmiejcie się, o ludzie, bo to wcale niełatwe zadanie mieć tyle lat, na ile się wygląda, i zachować się stosownie do tego, a nie do tego, na ile się człowiek czuje psychicznie. Ba, a jeżeli dodać tu jeszcze coraz większą rozbieżność pomiędzy zamiarami a możliwością wykonania większości z nich, to jasne się stanie, że do uciszenia i wewnętrznej harmonii droga jeszcze daleka. Znalazłam jednak antidotum na smuteczki przed lustrem, antidotum bardzo skuteczne, bo pochodzące prosto z Biblii. Otóż w wierszu dwunastym Psalmu trzydziestego dziewiątego, który jest „modlitwą ciężko utrapionego”, przeczytałam krótkie zdanie, na które – nie wiem, jakim sposobem – nigdy dotąd nie zwróciłam uwagi: „Karami za winę karcisz człowieka i niweczysz jak mól urok jego”. Zaniemówiłam z zachwytu. „Jak mól...”! Ileż śmiałości i fantazji w tym porównaniu. Czy komukolwiek z wierzących przyszłoby dziś na myśl takie skojarzenie? A gdyby nawet, to czy odważyłby się powiedzieć to głośno? Ten drobny przykład ukazuje zresztą, jak bardzo Bóg był obecny w codziennym życiu ludzi Starego Testamentu i jak ci ludzie umieli połączyć bojaźń Bożą i świadomość wielkości i mocy Pana z dziecięcą swobodą obcowania z groźnym, ale kochającym i wyrozumiałym Ojcem. W każdym razie odczułam te słowa jako kojący, miodowy balsam, co prawda, z odrobiną dziegciu, bo wyszła tu na jaw moja próżność, gdy okazało się, że nie jest mi obojętne, kto jest tym Molem niweczącym mój urok... No, to oczywiście było spojrzenie z ukosa, pół żartem, pół serio, czas więc podejść do sprawy poważniej.

Dużym psychicznym kłopotem wydaje mi się konieczność przestawienia w pewnej chwili zwrotnicy. Nie można przewidzieć tej chwili z góry. Po prostu człowiek nagle zauważa, że przestaje mu być po drodze z młodszymi. Uświadamia też sobie, że wszystko, co dziś się zaczyna z myślą o przyszłości, wszystko, co zostaje posiane, zasadzone, zaprojektowane, każdy zamysł i marzenie – przyniesie owoce w czasie, gdy jego już tu nie będzie. Jest to myśl niewiarygodna i nie do pojęcia, i ociekająca goryczą. Przez całe życie człowiek był cząstką tego świata, zajmował w nim swoje własne miejsce i z niego patrzył na świat, a świat patrzył na niego – będącego zawsze na swoim własnym miejscu. I nagle ten stabilny i przecież nie do ruszenia układ rozlatuje się. Miejsce człowieka chyba nadal jest, ale chyba puste, lecz widzi to tylko świat, bo ten, którego już na jego własnym miejscu nie ma – nie widzi ani miejsca, ani tego, że jest ono puste... Chyba niewielu dana jest łaska tak wielkiej pokory, że mogą aż do dna serca pogodzić się z myślą o swoim nie byciu na tym świecie. Stary człowiek też ma kłopoty z zewleczeniem z siebie starego człowieka i obleczeniem się w nowego (Ef. 4). I dlatego tak ważne jest we właściwej chwili przestawić zwrotnicę w taki sposób, by nie pędzić już ani naprzód, ani w lewo, ani w prawo. Droga moja prowadzi odtąd w głąb i wiele mam jeszcze w różnych zakamarkach do zrobienia, zanim zupełnie szczerze będę mogła powiedzieć za Psalmistą: „Choćbym nawet szedł ciemną doliną, zła się nie ulęknę, boś Ty ze mną...” (Ps. 23:4).

Niewdzięczna to robota tam, w głębi. Podobną pracę musieliśmy wykonać w naszej piwnicy, gdzie od lat gromadziło się wszelkie rupiecie, bo „a nuż to się jeszcze przyda!”, a tu nagle zaczęto wymieniać rury w całym budynku i piwnicę trzeba było uprzątnąć. W duchowym wnętrzu człowieka też zalega mnóstwo niepotrzebnych emocji, spleśniałe urazy, zwietrzałe gniewy, zawiści, pożądanie przedmiotów i takie tam różne inne, do których nawet wstyd się przyznać. A ze sprzątaniem trzeba się spieszyć, bo nikt nie wie, jaka jest miara jego dni.

Ale może będę miała szczęście i zdążę, i usiądę na progu mojego domu, i podniosę oczy na niebo pełne gwiazd, i powiem: „Wysłuchaj, Panie, modlitwy mojej, i nastaw uszu na wołanie moje! Nie milcz na łzy moje! Gdyż jestem tylko przychodniem u ciebie, wędrowcem jak wszyscy ojcowie moi. Odwróć ode mnie surowe spojrzenie swoje, abym odetchnął, zanim odejdę i nie będzie mnie!” (Ps. 39:13.14).

Wanda Mlicka