Drukuj

3 / 1994

MYŚLANE NOCĄ

Ziemio, ziemio, ziemio, słuchaj Słowa Pańskiego!
Jer. 22:29

Co roku, gdy zbliża się dzień Męki Pańskiej, ogarnia mnie wielki wstyd. Wstyd za tę część ludzkości, do której sama należę, za chrześcijan. Przecież nie jest nas tak mało. Czy można porównać tę rzeszę żyjącą dziś na świecie z garstką pierwszych chrześcijan, z których się wywodzimy? Czy można w ogóle porównać to, czego tamci dokonali, z tym, co nam się udaje dokonać? Czy bylibyśmy w stanie przechować i rozkrzewić naukę Jezusa tak, jak oni to zrobili? Czy udało Wam się spotkać na swojej drodze kogoś, o kim można by powiedzieć: patrzcie, taki był zapewne Jan, Piotr, Łukasz, Mateusz...? (Tylko o współczesnego Judasza łatwiej.)

Ale nie sięgajmy aż tak wysoko, do samych apostołów, wybranych przez Jezusa, obcujących z Nim codziennie i słuchających nauki z Jego ust. Myślę raczej o tych, których podówczas „z każdym dniem przybywało", o zwykłych ludziach różniących się od siebie urodzeniem, wykształceniem, zawodem, którzy stawali się chrześcijanami pod wpływem pierwszych uczniów Jezusa i uczniów tych uczniów. Co powodowało, że przyciągali do zborów coraz to nowych członków i czym promieniowały te zbory na otoczenie?

Ówczesny świat był nie mniej świecki niż dzisiejszy; ludzie pozornie bliżsi pogaństwu – pozornie, bo chyba tylko nazwy bogów były inne, inaczej i inne składano im ofiary; tłum i wtedy żądał chleba i igrzysk, bogacze i możni pogardzali plebsem, uciskani nienawidzili władców, i zawsze gdzieś toczyła się wojna. Słowem – substancja i kondycja naczelnego ssaka była i pozostała taka sama, a świat zmienił się jedynie w tym sensie, że coraz łatwiej go zdewastować, spustoszyć i zniszczyć, razem ze wszystkim, co na nim żyje. I zmienili się chrześcijanie. Bo to oni, to my, mieliśmy być „solą ziemi" i „światłością świata". Czy jesteśmy?

Mam takie wrażenie, że niezmiernie mało chrześcijan myśli dziś o odpowiedzialności, jaka na nich spoczywa z tej racji, że zostali ochrzczeni i wychowani w nauce Jezusa. Nie mówię tu o tych, którzy żądają, by nadal nazywać ich Jego uczniami, mimo że ich życie, postępowanie, mowa i uczynki z Jego nauką nie mają nic wspólnego, albo wręcz są jej zaprzeczeniem. Mówię o tych, którzy uważają się za prawdziwie wierzących, żyją zgodnie z przykazaniami i pragną nastania Królestwa Bożego. Czy w naszych czasach ci ludzie promieniują na otoczenie tak, by swoim przykładem przyciągać do zborów innych ludzi? Bardzo, bardzo rzadko...

Długo myślałam nad tym, dlaczego tak się dzieje. Właściwie nic nie mamy na swoje usprawiedliwienie. Pierwsi chrześcijanie też w większości byli zwykłymi ludźmi, mieli rodziny, mieli troski, kłopoty i ciężko pracowali na życie. Z wielu stron groziły im niebezpieczeństwa, musieli się kryć ze swoją wiarą, za którą groziły srogie kary, a u władz byli najczęściej bardzo źle notowani. A mimo to, nawet ta ukrywana wiara była w nich światłością i świat ją widział. Cóż dzieje się w naszych czasach? Nie ukrywamy przed światem, że jesteśmy chrześcijanami, ale nic z tego nie wynika. Świat słyszy deklaracje, albo widzi jakichś porządnych, przyzwoitych, życzliwych i dobrych ludzi, ale niekoniecznie mu się oni kojarzą z nauką Jezusa. Wielu jest bowiem porządnych, przyzwoitych, życzliwych i dobrych ludzi również wśród niewierzących. Wygląda więc na to, że gdzieś w sobie nosimy tę grudkę soli, ale po wierzchu zwietrzałą i niezdolną już nasolić niczego poza swoim nosicielem. A jeśli jesteśmy zapaloną świecą, to świecimy „pod korcem", a nie na świeczniku. Nie wiem, dlaczego tak się stało. Ale nie znając przyczyny – widzę skutki. Nauki społeczne gorliwie zajmują się tymi skutkami, a raczej ich najdrastyczniejszymi przejawami w obrębie poszczególnych społeczeństw. Istnieje wiele teorii tłumaczących przyczyny wzrostu przestępczości, agresji, okrucieństwa itd. Ale wydaje się, że to, co te teorie biorą za przyczyny, nadal jest tylko skutkiem.

„Ziemio, ziemio, ziemio, słuchaj Słowa Pańskiego!" – woła! Jeremiasz, i jest to wezwanie dramatyczne, unoszące się nad ziemią od wieków, a jego prawdziwy sens od wieków dociera tylko do niewielu. Bo chyba nie o to tylko chodzi prorokowi, by Słowa tego słuchać, ale by je usłyszeć

całym sobą, by trafiało do serca i było zarzewiem rozpalającym ową światłość, o której mówi Jezus w Kazaniu na Górze: „Tak niechaj świeci wasza światłość przed ludźmi, aby widzie/i... „ Ale nie widzą. Jesteśmy jacyś zszarzali z zewnątrz, przykurzeni, nie promieniujemy mocą, która zdolna by była zmienić to, co nas otacza.

Gdy po zmartwychwstaniu Jezus ukazał się w Galilei jedenastu uczniom – „niektórzy powątpiewali". Nie mogli uwierzyć, że widzą żywego Pana, który był umarł. My dzisiaj wierzymy w Jego zmartwychwstanie, ale być może powątpiewamy w skuteczność działania za naszym pośrednictwem tej mocy, o której powiedział, że dana Mu jest „na niebie i na ziemi", i dodał: „Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody, [...] ucząc je przestrzegać wszystkiego, co wam przykazałem" (Mat 28:16-20).

Nie wierzę, że gdyby każdy chrześcijanin miał głębokie przekonanie, iż od niego zależy cząstka kształtu życia na świecie, gdyby na swoim, choć by najskromniejszym, miejscu na ziemi żył tak, by świecić „wszystkim, którzy są w domu" – nie wierzę, by nie zdołał po pewnym czasie odmieni

ludzi ze swego otoczenia. Nie wierzę, że gdyby chrześcijanie piastujący wysokie stanowiska w międzynarodowych gremiach i ci, którzy zasiadają w rządach swoich krajów, mieli wewnętrzną potrzebę i odwagę publicznego przeciwstawienia się światowym grupom nacisków, reprezentującym wszelkie możliwe „interesy" z wyjątkiem interesu matki umierającego z głodu dziecka, żony torturowanego w więzieniu męża, ojca, któremu syna zawleczono do obozu śmierci – nie wierzę, by nasz wiek stal się wtedy tym, czym jest: wiekiem hańby. Hańby głodu, pogardy dla człowieka, zagłady.

Ale większość chrześcijan jest dziś chrześcijanami na swój prywatny użytek.

Wanda Mlicka