Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

12 / 1994

MYŚLANE NOCĄ

A Słowo ciałem się stało i mieszkało między nami...

Jakim dziwnym stworzeniem jest człowiek. Dziwniejszym nawet od żyrafy. No, bo pomyślcie tylko. Wszelkie zwierzę na ziemi jest, jakie jest. Dopóki żyje, postępuje tak, jak mu to niegdyś Pan Bóg przykazał. Buduje swoje domy już to na drzewie, już to w ziemi, drąży norę w skale albo pod wodą, albo – jak pająk – mieszka w powietrzu. Każde zgodnie z tym, jak mu od początku przeznaczono. Jada tylko to, co zostało dla niego na pożywienie pomyślane, rozmnaża się we właściwym dla swego rodzaju czasie, a w chwilach odpoczynku cieszy się słońcem, cieniem, wodą, śniegiem, ciszą. Żyje całym sobą, każdym włoskiem, piórkiem, łuską albo czym tam jeszcze jest odziane, i nieustannie samym swoim istnieniem chwali Pana i dziękuje Mu za to, że żyje. Jeżeli walczy, to po to, by przeżyć, zachować gatunek, obronić swoje małe. Żadna samiczka nie żąda od swego samca, by zabił, aby zdobyć dla niej futerko innego stworzenia. A gdy zwierzę czuje zbliżającą się śmierć, zaszywa się w jakimś kątku i cicho, z godnością, umiera.

Cóż natomiast wyprawia człowiek? Nie będę sięgała do początków rodzaju ludzkiego, znanych z Biblii. To jest historia, coś, co działo się w zamierzchłej przeszłości, o czym można powiedzieć: „ Tak było kiedyś, taki był człowiek wtedy...” A jaki jest dzisiaj? Czy postępuje tak, jak mu niegdyś Pan Bóg przykazał? Jak mieszka? Co jada? Jak rozmnaża się i jak traktuje seks? Jak odpoczywa? Kiedy i dlaczego walczy? Jak żyje? I jak umiera?

Można na te wszystkie pytania odpowiedzieć krótko: postępuje wbrew przykazaniom Bożym, mieszka i jada wbrew naturze, rozmnaża się nieodpowiedzialnie i równie nieodpowiedzialnie traktuje seks, odpoczywać wśród przyrody nie umie, walczy z każdym, kto myśli inaczej, niszczy i zatruwa całą ziemię, żyje i umiera brzydko i bez godności. Czy zawsze i każdy? Oczywiście nie. Nic nie dzieje się zawsze i nie istnieje nikt, kto byłby „każdym”. Wszyscy jednak jesteśmy w jakiś sposób i w jakiejś mierze uwikłani w obecny styl i narzucone konieczności bytowania. Dlaczego ten fakt ze szczególną natarczywością zaatakował moją świadomość teraz, w tym miesiącu, w którym obchodzimy święto Narodzin Jezusa? Dlaczego odczuwam to tak ostro właśnie teraz? Chyba dlatego, że dokoła aż kipi od przedświątecznej krzątaniny. Tylko w kościele panuje takie skupienie i uciszenie, jakie przystoi okresowi Adwentu.

Prawdę mówiąc, to ze wszystkiego udaje nam się zrobić jarmark. Żyjemy tak jakoś po wierzchu, wśród wiecznej wrzawy, atakowani informacjami i hałasem, w pośpiechu, otoczeni tanimi błyskotkami. Tak sobie myślę, że coś niedobrego dzieje się z nami. Czy poza kościołem, gdzie Słowo Boże przygotowuje nas na przyjęcie najbardziej wzruszającego daru Boga, oddającego w ręce świata umiłowanego Syna, by świat ten, ukrzyżowawszy Go, mógł zostać zbawiony, czy poza kościołem myślimy w tym okresie naprawdę o tym, co zdarzyło się w ową cichą, świętą noc? Nasze myśli zajęte są karpiem, zupą grzybową, makową struclą, bombkami i prezentami. Skromne, zielone piękno choinki znika pod złotem i srebrem ozdób, mała stajenka z Dzieciątkiem niknie wśród stosu kolorowych prezentów, nasze serca trudno odnaleźć pod zwałami jadła. W ten sposób zagubiliśmy sens tego, że Jezus urodził się w kamiennej grocie, że leżał w zbitym z sękatych desek żłobie na sianie pachnącym letnią łąką, że grzały Go oddechy naszych młodszych braci – bydlątek, i że źródłem świetności i blasku była tam wtedy tylko zapalona dłonią Boga gwiazda płonąca na niebie.

Cóż, i my, jak wszelkie stworzenie na ziemi, jesteśmy, jacy jesteśmy. Tyle tylko, że zostaliśmy obdarowani rozumem i wolną wolą. Nieczęsto jednak używamy tych narzędzi zgodnie z ich przeznaczeniem. Nie zawsze rozum idzie w parze z mądrością, a wolna wola – z silną wolą. Żyjąc w stadzie, nazbyt potulnie i bezmyślnie idziemy, kędy nas wiodą ci, którzy krzyczą najgłośniej, obiecując szczęście w zapomnieniu. Zapomnieniu o czym? Czy nie o tym, że zostaliśmy stworzeni przez Boga i nasze ziemskie pielgrzymowanie ma nas doprowadzić przed Jego oblicze?

Mieszkamy w bezdusznym betonie, w klatkach ustawionych jedna nad drugą, wysoko, coraz wyżej, coraz dalej od ziemi, co nie znaczy, że bliżej nieba. Zamiast gwiazd widzimy światła latarni i neonów, zamiast głosów Bożego stworzenia otaczają nas dźwięki wydawane i wytwarzane przez błądzącego w pustce człowieka. Nienawidzimy zamiast kochać, walczymy zamiast pomagać, zgarniamy ku sobie zamiast dawać. Biedny jest człowiek wpatrzony w zwodniczy blichtr, a nie w światłość.

Apostoł Jezusa Chrystusa, Piotr, napisał w swoim pierwszym liście: „... wszelkie ciało jest jak trawa, a wszelka chwała jego jak kwiat trawy. Uschła trawa, i kwiat opadł, ale Słowo Pana trwa na wieki. A jest to Słowo, które wam zostało zwiastowane” (I Ptr. 1:24).

Jest to Słowo, które dwa tysiące lat temu ciałem się stało i odtąd zamieszkało pośród nas. Tak bardzo chciałabym odnaleźć je w swoim sercu w noc wigilijną dziś, w dwa tysiące lat później.

Wanda Mlicka