Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 8-9 / 1985


Dokąd ty pójdziesz i ja pójdę; gdzie ty zamieszkasz i ja zamieszkam; lud twój - lud mój, a Bóg twój - Bóg mój. Gdzie ty umrzesz, tam i ja umrę i pochowana będę. Niech mi uczyni Pan, cokolwiek zechce, a jednak tylko śmierć odłączy mnie od ciebie.

Rut 1:16b.17

Słowa, na których mamy teraz skupić uwagę, wypowiedziała niegdyś Moabitka Rut do swej świekry, gdy ta po śmierci syna chciała, by jej synowa wróciła do swej rodziny i swojego ludu. Sądzę, że te piękne, dobre słowa powinniście wzajemnie do siebie kierować wy, nowożeńcy, którzy rozpoczynacie wspólną drogę życia.

"Dokąd ty pójdziesz, ja pójdę; gdzie ty zamieszkasz i ja zamieszkam..." Dotychczas każde z was kroczyło swoją drogą, zdobywało własne doświadczenia, wytyczało sobie różne cele życia. Odtąd ma być inaczej: przed obliczem Boga postanawiacie wasze drogi połączyć i teraz ma to być już jedna wspólna droga i jeden wspólny cel. Odtąd macie razem dzielić dole i niedole, szczęście i nieszczęście. Czy zdajecie sobie sprawę z tego, jak ważna jest to decyzja i jak wielka łączy się z nią odpowiedzialność? Niejednokrotnie, zwłaszcza młodym ludziom, wydaje się to rzeczą oczywistą: kochamy się, chcemy żyć razem, chcemy wspólnie budować swą przyszłość. Ale tego nie da się urzeczywistnić przez jedno uroczyste ślubowanie. Przed wami długie, wspólne życie, "póki śmierć nie rozłączy", życie, na które nie ma jakichś konkretnych i szczegółowych recept. Jest tylko jeden Boży nakaz, ale on wcale nie ułatwia sprawy: "miłujcie się wzajemnie". Niejednego młodego człowieka zaskakuje prawda, którą apostoł Paweł wyraża słowami: "miłość nie szuka swego, wszystkiego się spodziewa, wszystko znosi", zaskakuje prawda, że miłość oznacza przede wszystkim umiejętność niewysuwania siebie na pierwszy plan i pragnienie dobra dla drugiego człowieka: że nie idzie jej o to, żeby być kochanym, ale żeby kochać.

Jesteście tym odkryciem zaskoczeni, bo może wzrastaliście w atmosferze ślepej miłości rodzicielskiej, która sprawiała, że wy byliście najważniejsi, najukochańsi, że usuwało się każdy pyłek z waszej drogi. I oto nagle okazuje się, że ma być inaczej: już ani nie "ja", ani nie "ty", ale "my", już nie "moje" czy "twoje", lecz "nasze". Już nie ty jesteś dla mnie, ale ja dla ciebie. Ktoś, kto się tego nie nauczy, jak będzie mógł pielęgnować wspólnotę, którą stanowi małżeństwo?

Ks. Jerzy Stahl

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl