Drukuj

NR 8-9 / 1985

Temat - rzeka, a tytuł nieostry. Można zająć się w jego obrębie całością zagadnienia i będzie tego na opasły tom; można poruszyć jeden aspekt tej odpowiedzialności i wtedy powstaje kwestia wyboru. Interesujący wydał mi się ten głęboko ukryty, nie uzewnętrzniany słowem, na ogół pomijany w rozważaniach punkt widzenia, który w moim pojęciu powinien stanowić fundament wszelkich poczynań rodzicielskich: odpowiedzialność za własne myśli, uczucia, odruchy, marzenia - za całą sferę wewnętrznego życia człowieka.

Mówi się i pisze o koniecznej zgodności słów z postępowaniem przed oczyma dziecka. I słusznie. Ale nie sięgając głębiej albo zakłada się przy tym a priori zgodność tych słów i postępowania z zawartością naczynia zwanego w Biblii sercem, albo staje się na stanowisku, że można hodować złe myśli i zdrożne marzenia, jeśli ma się sprawne hamulce moralne oraz rozeznanie, w którym momencie trzeba ich użyć. Sądzę, że u podstaw obu założeń leży błąd.

Zacznijmy od rozważenia drugiego. Przyjmując, że żaden gorszy składnik wewnętrznej sfery życia człowieka nie przedostaje się na zewnątrz, tzn. pozornie nie wpływa na słowa, postępowanie i ich wzajemną zgodność, skłonni jesteśmy uznać, że wszystko jest w porządku. Dziecko widzi i słyszy monolit. I jedno tylko wymknęło się z pola naszej uwagi: oszustwo. Stwarzając na użytek dziecka dobry przykład własnej osoby, która czyni tak jak mówi, a mówi zgodnie z normami etycznymi, trzymam jednocześnie w szczelnym zamknięciu niezgodną z tym wewnętrzną zawartość. Czy mam prawo mniemać, że odpowiedzialnie wychowuję moje dziecko? W naskórkowej warstwie tak. W tej warstwie, której w Biblii nie ceni się wysoko. Cokolwiek bowiem mówimy i czynimy, musi pochodzić z serca. Inaczej jest kłamstwem. Wystarczy przypomnieć, co mówił Jezus do faryzeuszów: "Dobrze prorokował o was Izajasz w słowach: Lud ten czci mnie wargami, ale serce ich daleko jest ode mnie" (Mat. 15:7.8). I nie podobało się to Panu.

Dziecko nie tylko słyszy i widzi. Nasiąka również atmosferą domu. A cóż to jest ta "atmosfera"? Nic, czego by można dotknąć, zobaczyć ani na co można by się zasadnie powołać. Nawet opisać trudno. A jednak jest, i często mówimy: "Lubię tam chodzić, bo w tym domu jest miła atmosfera". Nie tworzą jej same słowa gospodarzy ani smacznie zastawiany stół. Jest to coś, co emanuje z żyjących w tym domu ludzi. Czy nie nasuwa się przypuszczenie, iż ma to związek z zapisem dokonanym "na tablicach serc ludzkich" (II Kor. 3:3)?

Wanda Mlicka

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl