Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Nr 10 / 2001

Wiara na co dzień

„Mimozami jesień przypomina nieśmiertelnik żółty – październik” (J. Tuwim), miesiąc, w którym rozbrzmiewa, jak chce inny poeta, muzyka brązu, mosiądzu i miedzi. W tej jesiennej porze, jak nigdy dotąd, potrzebuję więcej słońca, ciepła, spokoju, poczucia bezpieczeństwa. Bo też nigdy jeszcze nie powiało takim chłodem, taką grozą. Na przestrzeni wieków każde pokolenie przeżywało tragedie noszące znamiona czasów eschatologicznych: wojny, rzezie, prześladowania, rewolucje, wojny światowe, Holocaust, totalitaryzmy.

I nam teraz przyszło zmierzyć się z Armagedonem.

Sięgam więc po Słowo Boże. Chcę się nim ogrzać, znaleźć wyciszenie. Otwieram je w miejscu, w którym ewangelista Mateusz zanotował tekst znany jako Kazanie Pana Jezusa na Górze. Jest to ramowy program chrześcijaństwa. Błogosławieństwa Zbawiciela wzbudzają radość i... zwątpienie. Bo jak poradzić sobie z przykazaniem miłości, gdy wokół panuje nienawiść? Jak można czynić pokój, gdy zewsząd słyszy się wieści wojenne? Jak nauczyć się przebaczać, gdy wokoło przemoc sieje spustoszenie? A jednak Pan Jezus wyraźnie naucza: „Błogosławieni pokój czyniący, albowiem oni synami Bożymi będą nazwani” (Mat. 5:9). Jak dobrze, że mamy Słowo Zbawiciela i oparcie w Tym, który jest Drogą, Prawdą i Życiem. Jak dobrze być blisko Chrystusa, który daje wskazówki, jak odnaleźć się w tym nieobliczalnym świecie. Nie ma innej drogi oprócz tej, oferowanej przez Jezusa, którą apostoł Paweł ubiera w słowa: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj” (Rzym. 12:21).

To bardzo trudne zadanie: miłować nieprzyjaciół, odpłacać dobrem za zło. W ośmiu błogosławieństwach z Kazania na Górze Pan Jezus odwraca zwykły ideał ludzkiego szczęścia. Wbrew powszechnej opinii prawdziwymi ludźmi sukcesu nie są ludzie twardzi i despotyczni. Naprawdę szczęśliwi i błogosławieni są ci, którzy uznają swe duchowe ubóstwo i uczą się polegać wyłącznie na Bogu. Wszystko inne jest konsekwencją takiej postawy. Ludzie pokorni, przebaczający, miłujący sprawiedliwość i wprowadzający pokój – oni wszyscy mogą być pewni swojej przyszłości. Właśnie oni, tu i teraz, nadają życiu smak, chronią je przed zepsuciem, oświetlają drogę. W swoich czynach, słowach i reakcjach są dla innych odbiciem Boga. Czy znajduję się w ich kręgu? Czy potrafię kochać tych, których tak naprawdę nie kocham? Miłość jest przykazaniem, a nie tylko uczuciem. Jest aktem woli, jedynym aktem naprawdę godnym człowieka, aktem, w którym wyraża się całe istnienie. Jeżeli będę nienawidzić nieprzyjaciół Kościoła, zamiast ich kochać, mogę łatwo stać się także jednym z wrogów Kościoła i Chrystusa.

Przeczytałam kiedyś zajmujące opowiadanie. Pewien człowiek chciał pozbyć się własnego cienia. Cokolwiek jednak czynił, kończyło się fiaskiem. Usiadł na podłodze, wskoczył do wody, biegł – bez skutku! Cień towarzyszył mu nieustannie. Ktoś, kto przysłuchiwał się tej historii, stwierdził: „Przecież to zupełnie proste. By pozbyć się własnego cienia, wystarczy stanąć pod rozłożystym drzewem”...

Troska, złe doświadczenia, paraliżujący strach, nienawiść zamiast miłości, przemoc zamiast pokoju – kładą się cieniem i na naszym życiu. Wystarczy jednak stanąć w cieniu Chrystusowego Krzyża, by to, co nas dotyka, zmieniło zabarwienie i ciężar gatunkowy. Im bliżej Zbawiciela, tym większa szansa na to, by trwać i żyć według Jego przykazań. Im bliżej Krzyża, tym łatwiej być miłością i świadectwem dla wielu.

Panie, znasz nas jak nikt inny, dopomóż, byśmy na przekór temu,
co chce wymusić w nas terroryzm z zewnątrz
czy nienawiść od wewnątrz –
stali się błogosławionymi,
którzy czynią pokój.
Amen.

Aleksandra Błahut-Kowalczyk
[Teolog luterański]