Drukuj

Nieść żywą wodę duchowego odrodzenia...

1/1991

Był luty 1989 r., wczesny niedzielny poranek. Wraz z moskiewskimi przyjaciółmi podjechaliśmy metrem do dworca Jarosławskiego. Wsiedliśmy do „elektriczki” relacji Moskwa-Zagorsk i po godzinie dojechaliśmy do miasta Puszkino. Potem jeszcze 10 minut autobusem, 5 minut pieszo, i byliśmy na miejscu – w cerkwi Ofiarowania Pańskiego w Nowej Dieriewni.

Kilkanaście starszych kobiet, okręconych wiejskimi chustkami, i kilkadziesiąt osób prosto z Moskwy wypełniło maleńką drewnianą świątynię. Ponad głowami unosił się kadzidlany dym. Liturgię sprawował ks. Aleksander Mień.

Po mszy, przed drzwiami pokoju ojca Aleksandra ustawiła się kolejka. Każdy chciał choć przez chwilę z nim porozmawiać, spytać o radę, poprosić o błogosławieństwo. Tak było co niedziela już od wielu lat.

Wszedłem do ciasnej niczym cela izby. Kanapa, maleńki stolik, krzesło i fotel wypełniały prawie całą przestrzeń. W rogu, pod sufitem, wisiały ikony. Na półce oparte o książki fotografie:

Jan Paweł II, ks. Jerzy Popiełuszko. „ – Musimy się od was jeszcze bardzo wielu rzeczy nauczyć” – powiedział ojciec Aleksander i uścisnął mi dłoń. Zrobiło mi się głupio: znałem wielu rosyjskich chrześcijan, wiedziałem, ile kosztowało ich przyznawanie się do Chrystusa, wiedziałem, jak potrafili być niezłomni mimo prześladowań. „– To ja tutaj wielu rzeczy się uczę” – odpowiedziałem.

Rok wcześniej władze po raz pierwszy zezwoliły ojcu Aleksandrowi na wyjazd z sowieckiego imperium. Wybrał Polskę. Przyjechał na dwa tygodnie wraz z żoną Natalią. Odwiedził wtedy dom rekolekcyjny w Wesołej koło Warszawy, wspólnotę neokatechumenalną u oo. Paulinów, kościół św. Marcina przy Piwnej i kilka zaprzyjaźnionych rodzin. Wielu ludzi już go znało, ale równie wielu, którzy dotąd tylko o nim słyszeli, gotowych było gościć go u siebie. Czekano na niego w Krakowie, w Lublinie, w Częstochowie, w Gorzowie. Miał różne adresy, telefony. Nie pojechał w końcu nigdzie, skrócił nawet swój pobyt w Warszawie, tak ciągnęło go z powrotem do Rosji.

Pytany później o wrażenia z Polski odpowiadał, że było wspaniale, że widział to, o czym zawsze marzył, by było w Rosji – księgarnie z literaturą religijną, różnorodne formy duszpasterstwa, aktywne wspólnoty modlitewne i ewangelizacyjne. Zapytany, dlaczego tak szybko z Polski wyjechał, odpowiedział: „ – To tak, jakby osłu pokazać różne przysmaki, że może zjeść i to i tamto, a on przecież wie, że musi wrócić do domu, gdzie będzie miał znowu tylko siano”. Nie jest to do końca prawda, raczej przejaw skromności ojca Aleksandra.

W Rosji panował terror, Kościół został skandalicznie ubezwłasnowolniony, ale nie oznacza to, że nie rozwijało się autentyczne życie religijne. Dowodem jest właśnie działalność ojca Aleksandra.

Kim był ojciec Aleksander Mień? Urodził się w Moskwie w 1935 r. w rodzinie żydowskiej. Ojciec jego był człowiekiem niewierzącym, matka zaś, jeszcze jako panna, nawróciła się na chrześcijaństwo. Pragnęła przyjąć chrzest, ale wśród księży, którzy nie trafili do łagrów i mogli oficjalnie pracować w Moskwie, nie znalazła człowieka mającego odwagę tego aktu dokonać. Gdy urodził się Aleksander, udało jej się dotrzeć do Cerkwi katakumbowej: w Zagorsku, w czyimś prywatnym mieszkaniu, przy zachowaniu pełnej konspiracji, ochrzczono i matkę, i jej ośmiomiesięcznego syna.

Aleksander miał w życiu dwie pasje: naukę i religię. Nigdy nie widział sprzeczności między tymi dwiema rzeczywistościami. Wprost przeciwnie – dostrzegał tu harmonię. Najpierw więc pragnął ukończyć studia biologiczne, później zaś – zostać księdzem. Jednak z biologii wyrzucono go tuż przed dyplomem, bo wprawdzie na egzaminie z filozofii odpowiadał świetnie, cytując obszernie „klasyków marksizmu”, to jednak, gdy zapytano go o własne zdanie, pozwolił sobie na szczerość. W czasie studiów zaprzyjaźnił się z Glebem Jakuninem, późniejszym księdzem, w latach siedemdziesiątych twórcą Komitetu Obrony Praw Wierzących, więźniem łagrów, dzisiaj członkiem Rady Najwyższej – parlamentu Rosji. Jako młodzi księża postanowili obaj, że będą siać Słowo Boże. Z tym postanowieniem pewnego dnia poszli do cerkwi i ujrzeli kilka starszych kobiet bijących pokłony. „ – No cóż – zatarł ręce ojciec Aleksander – będziemy pracować z babciami”.

Na początku były „babcie”, potem przyszli i inni: młodzież, dorośli, dzieci, moskiewska inteligencja, artyści. W jego domu znalazła schronienie, gdy już była starsza i schorowana, Nadieżda Mandelsztam, żona zamordowanego w łagrze wielkiego poety Osipa. Inny wybitny poeta, o-chrzczony przez niego, Aleksander Galicz (później zmuszony do emigracji), śpiewał w jednej ze swych ballad: „Kiedy powrócę, to pójdę do tego jedynego domu, gdzie z błękitem kopuł nie może się równać niebo, gdzie zapach kadzidła jest jak zapach kromki chleba podarowanej bezdomnemu”. Ten dom, to była cerkiew w Nowej Dieriewni.

Ojcu Aleksandrowi wciąż przybywało parafian, choć nikogo nie nakłaniał do przyjmowania chrztu. On tylko z ludźmi rozmawiał, służył radą, pociechą, i... czekał. Czekał, aż ziarno rzucone w duszę drugiego człowieka wy-kiełkuje. Chciał, aby decyzja o przyjęciu chrztu podejmowana była w pełni świadomie i całkowicie dobrowolnie. Natomiast, gdy już kogoś ochrzcił, dbał o jego dalszy rozwój duchowy. Zachęcał wiernych do tworzenia wspólnot modlitewnych, w których czytano by i rozważano Pismo Święte, i gdzie wszyscy pomagaliby sobie wzajemnie. Powstało kilkadziesiąt kilkunastoosobowych grup. Ich członkowie spotykali się raz w tygodniu w prywatnych mieszkaniach. Wyłączano wtedy telefon, zasłaniano okna, zapalano świece, modlono się, spożywano wspólną kolację-agapę.

Zajęty pracą duszpasterską ks. Mień znajdował jeszcze czas na pisanie książek. Pod pseudonimami Bogoliubow i Swietłow ukazywały się one na emigracji, a stamtąd przemycane były do Rosji. Pisał głównie na tematy biblijne: „Syn Człowieczy”, „Zagubiona drachma”, „U progu Nowego Testamentu”...

Jego aktywność nie uszła uwagi KGB. Na początku lat osiemdziesiątych wydawało się, że już przyszedł koniec. Wielokrotnie przesłuchiwano parafian i jego samego wzywano na Łubiankę. Mimo to wspólnota, którą stworzył, przetrwała.

Gdy nadeszła pieriestrojka, ojciec Aleksander rozpoczął ewangelizację na szeroką skalę – poszedł do szkół i na wyższe uczelnie, zasiadł przed mikrofonami radia i kamerami telewizji, występował w domach kultury przy publiczności wypełniającej widownię do ostatniego miejsca. Był niezwykłym erudytą, miał ogromną wiedzę w wielu dziedzinach, zwłaszcza w filozofii i literaturze. Był synem Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego, doskonale znał tradycję wschodniego chrześcijaństwa, cenił ją i pielęgnował, ale znał również prace zachodnich teologów i jego świadectwo o Chrystusie nosiło znamiona dużej wrażliwości ekumenicznej. „– Zaznajomiwszy się ze współczesnym katolicyzmem – powiedział w jednym z wywiadów – przekonałem się o jego ogromnej przewadze. Nigdy jednak nie pomyślałem o odejściu od prawosławia, gdyż uważam, że Kościół jest jeden”. Nieraz podkreślał, że ceni ducha Vaticanum II. „– Kościół – powiedział kiedyś – jak nigdy dotąd wyszedł na spotkanie światu, na spotkanie inaczej wierzącym. To jest gwarancja jego przyszłości”. Podczas jednego z odczytów zapytano go, co sądzi o baptystach. Pytanie mogło być prowokacyjne, ponieważ w niektórych środowiskach prawosławnych w Rosji uważa się, że baptyści to nóż wbity w plecy prawosławia. Ojciec Aleksander odpowiedział krótko: „– Odnoszę się do nich z miłością i szacunkiem – są to nasi bracia w Chrystusie”. Ta postawa otwartości, zapał ewangelizacyjny i umiejętność ukazywania zateizowanemu społeczeństwu atrakcyjności chrześcijaństwa zyskiwały ojcu Aleksandrowi sławę i sympatię.

Niestety, nie wszędzie i nie u wszystkich. Byli tacy, którzy widzieli w nim symbol ekspansywności Kościoła, inni znów Żyda, który ośmielił się wtargnąć do serca rosyjskiej Cerkwi i chce ją zniszczyć od wewnątrz. Rozpowszechniano nawet tekst, w którym analizowano wszystkie „herezje” ks. Mienia. Tekst ten kończył się słowami z Ewangelii św. Mateusza: „Już siekiera do korzeni drzew jest przyłożona. Każde więc drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone” (Mat. 3:10). Nikt z jego bliskich nie przypuszczał jednak, że „siekiera” nie jest w tym wypadku słowem użytym metaforycznie.

9 września 1990 r., w niedzielny poranek, ojciec Aleksander wyszedł ze swego domu w Siemchozie pod Zagorskiem, by pojechać do odległej o 30 km cerkwi w Nowej Dieriewni. W drodze na stację kolejową znienacka, z tyłu, został uderzony siekierą w głowę. Zmarł kilka minut później.

Pogrzeb odbył się, jak każe stara tradycja, trzeciego dnia po śmierci ojca Aleksandra, akurat wtedy, kiedy Kościół prawosławny obchodzi Święto Ścięcia Głowy Świętego Jana Chrzciciela... Nad otwartą trumną stanęli: żona i brat – syn nie zdążył dojechać z zagranicy, córce nie zezwolono na przyjazd. Przyjechały jednak tysiące ludzi – wszyscy, którzy go kochali, podziwiali i tak wiele mu zawdzięczali. Oprócz najbliższych – parafian, wspólnot modlitewnych – przybyli także chrześcijanie innych wyznań, grupa deputowanych do parlamentu Rosji z ojcem Glebem Jakuninem, a egzekwie żałobne odprawił metropolita Juwenalij, biskup, bezpośredni zwierzchnik ojca Aleksandra.

Ja do Nowej Dieriewni przyjechałem dopiero dziewiątego dnia po śmierci ks. Mienia. Tradycja wschodniego chrześcijaństwa właśnie ten dzień każe szczególnie poświęcić pamięci zmarłego. Mała cerkiewka była szczelnie wypełniona. Głośny śpiew dudnił o niski strop świątyni. Później, z zapalonymi świecami, wierni opuścili cerkiew i otoczyli mogiłę z prostym drewnianym krzyżem. Od ołtarza, przy którym ojciec Aleksander odprawiał nabożeństwa przez ostatnie dwadzieścia lat, miejsce to dzieli zaledwie dziesięć metrów.

„– Nowa sytuacja w społeczeństwie sprzyja religijnemu odrodzeniu” – powiedział nie tak dawno ojciec Aleksander. „– Ono już się zaczęło. Ale jeśli razem z żywą wodą duchowego odrodzenia będziemy nieśli ludziom jad nienawiści, czy nie odwróci to od chrześcijaństwa wielu dobrych i uczciwych ludzi?” Ksiądz Aleksander Mień poniósł męczeńską śmierć – znak Bożego wybraństwa. Pozostanie on znakiem jedności i wyzwaniem rzuconym chrześcijanom na rosyjskiej ziemi. Pozostanie wyzwaniem dla rozdartego chrześcijaństwa.