Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

11 / 1992

CI, KTÓRZY ZGINĘLI

Bardzo blisko zachodniej fasady warszawskiego kościoła ewangelicko-reformowanego, w odległości około 10 metrów od tylnych schodów do zakrystii, w kwietniu br. w trakcie prac ziemnych nad doprowadzeniem nowego ciepłociągu odkopano ludzkie szczątki. Do kogo należały? Wedle świadectw warszawskich parafian sekretarz parafii, Stefan Bretsch, zginął w czasie Powstania na schodach wiodących do zakrystii i gdzieś w pobliżu został pochowany. Nigdy nie odnaleziono jego zwłok. Wspomniane odkrycie na nowo przywołało jego postać przed moje oczy.

Pamiętam jego bardzo pogodną twarz. Pamiętam może dlatego, że był sekretarzem parafii ewangelicko-reformowanej w Warszawie przez długi okres, aż do pamiętnego 7 sierpnia 1944 roku. Ja od roku 1965 tę samą funkcję pełniłam też wiele lat. Nieraz myślałam o nim i wydawało mi się, że mnie gani za moją inność. Trudno, starałam się utrzymać porządek w parafialnych papierkach, ale zawsze bardziej niż papierki interesowali mnie żywi ludzie. Cóż, dzieliło nas całe pokolenie i diametralnie zmienione warunki pracy w kraju, a również i w naszym Kościele.

Stanisław Bretsch urodził się... Tak należałoby zacząć, ale niestety daty urodzenia brak. Trzeba więc postawić znak zapytania. Stanisław Bretsch był synem... Tu sprawa ma się o wiele lepiej. Cierpliwy i usłużny kamień nagrobny na parafialnym cmentarzu podpowiada, że jego matka miała na imię Maria (zmarła 13 X 1936 r., a żyła lat 72), a ojciec – Edward (zmarł 21 VII 1917 r., żył lat 59). Edwarda Bretscha wymienia historyk uniwersytetu w Zurychu, Roman Bühler, w swoim studium do pracy o mieszkańcach kantonu Gryzonia (Graubünden) w Szwajcarii, którzy w XVIII i XIX wieku emigrowali również i na tereny polskie. Nazwisko Edwarda Bretscha figurowało na końcu spisu kilkuset nazwisk emigrantów, uporządkowanych według ich rodzinnych miejscowości i miast osiedlenia. Bretsch znalazł się wśród osób o nie ustalonym miejscu zamieszkania w Szwajcarii, ale wśród miast będących celem emigrantów wymieniona była również Warszawa.

W Bibliotece Synodu leży opasła teczka gromadząca materiały o tych, którzy zginęli. W krótkiej notatce o Stanisławie Bretschu z 6 X 1968 r. Irena Jeleń podaje, że jego ojciec był organistą w warszawskiej parafii. Mnie natomiast ciągle stoi przed oczyma grupowa fotografia chłopców z nauczycielem na tle ceglanego, zniszczonego muru. To mało estetyczne miejsce jest tłem kilku zdjęć dzieci ze szkoły parafialnej mieszczącej się w Pałacu Działyńskich. Na pierwszej fotografii, wykonanej po roku 1910, jest ks. Stefan Skierski, na drugiej, z 1920 roku, chłopcy stoją prawdopodobnie z kierownikiem szkoły, Karolem Markiem, a na trzeciej... Jej wtórną odbitkę otrzymałam od Kazimierza Brańskiego, ucznia tej szkoły w latach 1911 -1914. W załączonej notatce wymienia on wśród nauczycieli i pana Bretscha. Z fotografii patrzy starszy pan, tęgawy, o dość okrągłej twarzy, z siwymi wąsami, bardzo podobny do człowieka, którego znałam – Stanisława Bretscha. Edward Bretsch mógłby swobodnie łączyć funkcję parafialnego organisty z pracą w parafialnej szkole. Ale skoro przybył ze Szwajcarii, to czyżby zdołał już tak dobrze opanować język polski, aby móc w nim wykładać? A może z Gryzonii emigrował inny Edward Bretsch, np. dziad Stanisława? Mamy tu więc drugi znak zapytania.

Najstarsi warszawscy parafianie, których nagabuję ostatnio na temat Stanisława Bretscha, opisują go tak samo: tęgawy, łysy, o okrągłej i bardzo pogodnej twarzy, zawsze w ciemnym garniturze. Widać go było często na terenach kościelnych, a przede wszystkim w biurze.

– Ukończył gimnazjum rosyjskie, miał wielkie zdolności aktorskie – uzupełnia Irena Jeleń.

– Miał wielkie zdolności aktorskie i jakieś w tym kierunku wykształcenie – dodaje Marzena Łosiakowska. – I urocze spojrzenie, którego nie przesłaniały okulary.

I zaraz wspominamy, jak to po kilku stopniach wchodziło się do budynku starego kościoła i, zostawiając po lewej ręce pomieszczenia sierocińca, dochodziło się do I piętra i, na prawo, do dużego pokoju z drewnianą, niewysoką balustradą. To za nią pracowali Stanisław Bretsch i Julia Justówna.

Przymykając oczy wyobrażam sobie dzisiaj, jak to siedząc za swoim biurkiem, za ową staroświecką przegrodą, dzielącą bezdusznie interesanta od urzędnika, któregoś dnia podpisał leżący właśnie przede mną dokument. Bo dziś na moim biurku w Bibliotece Synodu leży strzęp kalki kreślarskiej z częścią rysunku grobowca. Obok widnieje data 4 V 1926 oraz podpisy ks. Władysława Semadeniego oraz Stanisława Bretscha, zatwierdzające jego budowę. Dzięki tej wzruszającej pamiątce, znalezionej po Powstaniu przez p. Celinę Borową na cmentarzu, nauczyłam się rozpoznawać na dokumentach kościelnych podpis sekretarza parafii. „Drugą urzędową osobą, z którą zetknąłem się wnet po zameldowaniu na Lesznie (rok 1926 – A.S.) – pisze w swoich studenckich wspomnieniach przechowywanych w Bibliotece Synodu ks. Emil Jelinek – była persona grata kancelarii parafialnej, p. Stanisław Bretsch. Nie byle co! Szedłem mu się przedstawić mając duszę na ramieniu. Zgoła zbytecznie. Mało spotkałem w życiu ludzi tak miłych, uprzejmych, łaskawych i wiecznie uśmiechniętych. Pana Bretscha nigdy nie widziałem w złym humorze. Zawsze był nienagannie ubrany w czarną marynarkę ze spodniami w paski. Na jego głowie nigdy też nie widziałem innego nakrycia tylko melonik. Robił dobre wrażenie, prawdziwy filar Kościoła. Prawą jego ręką w kancelarii była panna Julia Justówna. W kancelarii konsystorskiej w Alejach Ujazdowskich nr 37 siłą kancelaryjną była znowu panna Zofia Bretsch, siostra sekretarza. [...] Panna Bretsch oraz panna Wala, siostra pani Bretschowej, mieszkały u państwa Bretschów”.

Niestety, byłam tak młoda za życia pana Bretscha, że właściwie nie mam o nim własnych wspomnień. Chociaż jedno znalazłoby się. Otóż wczesną wiosną 1944 roku mieszkałam przez kilka tygodni u mego dziadka, ks. sup. Stefana Skierskiego. W tym czasie na jego polecenie zdarzało mi się nosić egzemplarz konspiracyjnego „Biuletynu Informacyjnego” do mieszkania państwa Bretschów. Wchodziłam od kuchni przez drzwi usytuowane w miejscu, gdzie front budynku Leszno 20 stykał się z prawą oficyną. Stanisław Bretsch i jego żona Helena nie mieli dzieci, z którymi mogłabym się bawić czy kolegować. Moje wspomnienia ograniczają się więc do tych krótkich wizyt z podziemną gazetką.

Pora więc powrócić do osoby samego Stanisława Bretscha. Z archiwalnej teczki wyjmuję teraz „Protokuł” (sic!), który był ostatnio pokazywany na poświęconej ewangelikom warszawskim wystawie w Muzeum Woli. Jego odbitkę publikowała „Jednota” w numerze poświęconym historii parafii warszawskiej (7-8/76). Oto jego treść:

„Warszawa, dnia 9 sierpnia 1944 r., dziewiąty dzień Powstania. Działo się w Kościele na Lesznie. Obecni: ks. ks. Skierski, Jelinek, Zaunar oraz p. Julia Justówna. Wymienieni przejrzeli wspólnie zawartość teczek doręczonych Ks. Zaunarowi przez p. Helenę Bretschową dnia 7 VIII 1944 po tragicznej śmierci ś. p. Stanisława Bretscha i ustalili, że ilość gotówki w tych teczkach, oprócz różnych walorów, których nie ustalono ani przeglądano, wynosi zł. 34 327 gr. 20 (trzydzieści cztery tysiące i trzysta dwadzieścia siedem złotych i 20 gr.) [...] /-/ Ks. L. Zaunar, Ks. St. Skierski, Ks. Dr Emil Jelinek, J. Just”

A Anna Stahlowa dodała następującą uwagę: „...został zastrzelony na schodach kościoła od zakrystii (możliwym jest, że tam gdzieś został pochowany)”.

Po zakończeniu wojny warszawska parafia nie zapomniała o swoim wieloletnim sekretarzu. Jeszcze w 1948 roku trwały poszukiwania jego zwłok. Odpowiedź Polskiego Czerwonego Krzyża na list skierowany przez Irenę Zaunarową zawierała informację o ekshumowaniu z terenu przykościelnego szczątków dwóch osób, które zidentyfikowano, oraz stwierdzenie, że dalszymi poszukiwaniami należy zająć się samodzielnie.

Na tym urywa się ślad sprawy Stanisława Bretscha w kościelnych aktach. Ktoś położył na grobie jego rodziców typową natrumienną tabliczkę, w której podał, że zabity miał 55 lat. Tak więc zdawałoby się, że trzeci znak zapytania należy postawić po zdaniu: Gdzie znajdują się obecnie doczesne szczątki tego zasłużonego pracownika Kościoła?

Może to one właśnie zostały znalezione pół roku temu przy kościelnych schodach? Na skutek interwencji pracownika Kościoła zostały przewiezione do Zakładu Medycyny Sądowej, ale po tylu latach nie można już jednoznacznie ustalić, do kogo należały. Nie można też jednak wykluczyć, że są to kości pochowanego pospiesznie w czasie Powstanie sekretarza parafii.

Aleksandra Sękowska