Drukuj

8 / 1994

Wspomnienie o Ojcu i Bracie piszę z okazji 50. rocznicy Powstania Warszawskiego. Uwypuklam fakty naświetlające ich rolę w walce z okupantem, a także pewne wątki osobiste, natomiast staram się ograniczyć do minimum informacje znane już z różnych innych publikacji.*

Mój Ojciec, Tadeusz Semadeni, urodził się 4 czerwca 1902 r. w Kaliszu. Był synem księdza Władysława Semadeniego, późniejszego su-perintendenta Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w Polsce, i Heleny z domu Haberkant, córki Adama, pastora ewangelicko-augsburskiego, zesłanego na Syberię za udział w powstaniu 1863 r. Helena Semadeni prowadziła w Kaliszu znaną pensję. Jedną z jej uczennic była Maria Dąbrowska, która nakreśliła żywy wizerunek swoich wychowawców na kartach Nocy i dni (gdzie występują jako Wenordenowie).

Ks. Władysław Semadeni został proboszczem zboru warszawskiego w 1908 r. i po jakimś czasie reszta rodziny przeniosła się do Warszawy. Od 1913 r. Tadeusz uczęszczał do gimnazjum E. Konopczyńskiego a następnie przez rok uczył się w College Classique Cantonal w Lozannie. Na wieść o wybuchu wojny postanowił opuścić Szwajcarię i jak najszybciej dotrzeć do Polski. Zachowany z tego okresu jego paszport szwajcarski z licznymi wizami i stemplami ukazuje cały dramat skomplikowanej, 5-miesię-cznej podróży chłopca przez objętą wojną Europę. Do Warszawy dotarł pod koniec 1915 r., co poświadcza w tym paszporcie data zameldowania – 17 grudnia.

Podjął naukę najpierw w gimnazjum Konopczyńskiego, a potem (klasy VI-VIII) w gimnazjum im. Jana Zamojskiego. Temat jego pracy maturalnej (czerwiec 1920) z języka polskiego brzmiał: Czy Polska należy do kultury łacińskiej czy wschodniej?

Zarówno mój Dziad, ksiądz Władysław (urodzony w 1865 r. w Warszawie), jak i Ojciec, Tadeusz, zmienili w latach dwudziestych swe szwajcarskie obywatelstwo na polskie. W przeciwieństwie do cukierników Semadenich ze słynnej kawiarni „Pod Filarami”, ci dwaj zawsze czuli się Polakami. Władysław nosił czysto polskie imię. Nadał mu je jego ojciec, Józef, który – urodzony w 1812 r. w Poschiavo jako Giuseppe Semadeni i przybyły do Polski ok. roku 1835 – sam nie potrafił wymówić prawidłowo tego „Władysław”. Tadeusz mógł w czasie okupacji wykorzystać swoje byłe obywatelstwo szwajcarskie, ale nie chciał tego uczynić.

Uniknął regularnej służby wojskowej, trzykrotnie jednak zaciągał się do wojska jako ochotnik: w roku 1920, 1939 i 1944, zawsze w randze szeregowca. W czasie wojny z bolszewikami służył od lipca do listopada 1920 r. w 9. dywizjonie artylerii konnej.

Studiował na Wydziale Prawa (dyplom 1924), potem na Wydziale Filozoficznym. Od 1929 r. był sędzią grodzkim w Łodzi, następnie sędzią w Sądzie Okręgowym w Warszawie, od 1937 r. kierownikiem referatu wyszkoleniowego w Ministerstwie Sprawiedliwości, a od wiosny 1939 r. – wiceprokuratorem Sądu Apelacyjnego w Warszawie. Miał ścisły, analityczny umysł i świetnie znał prawo; adwokaci narzekali, że trudno go było zwieść prawnymi sztuczkami.

Napisał książkę Prawo o ustroju adwokatury. Komentarz-orzecznictwo, wydaną w 1938 r. W przedmowie do tej książki Mieczysław Siewierski, prokurator Sądu Najwyższego, napisał m.in., że autor „był niejako świadkiem aktu narodzin nowego prawa i to we wszystkich jego stadiach”. Gdy czytam teraz tę książkę, to chociaż dotyczy dziedziny dla mnie obcej, dostrzegam, że wszystko jest w niej jasne, głęboko humanistyczne, pisane precyzyjną polszczyzną.

Tadeusz Semadeni najbardziej znany jest ze swoich pasji sportowych i uważany za głównego organizatora sportu pływackiego w Polsce. Był pierwszym rekordzistą Polski w pływaniu na 100 metrów stylem dowolnym (pływano wtedy głównie żabką; kraula pokazano w Polsce po raz pierwszy ok. 1925 r.). Był też sędzią na Olimpiadzie w Berlinie. Grywał dużo w piłkę wodną, a ponadto był bardzo aktywnym dziennikarzem sportowym i autorem książki Pływanie. Podręcznik techniki; statut, regulamin i przepisy Polskiego Związku Pływackiego (Ossolineum 1928), rozpoczętej wspólnie z A. Zaleskim, zmarłym we wczesnym stadium pracy nad tym dziełem.

W 1927 r. Tadeusz Semadeni poślubił Irenę Konopacką, chirurga-stomatologa, katoliczkę. W domu naszym (podobnie jak na pensji Heleny Semadeni w Kaliszu) panowała atmosfera tolerancji religijnej.

We wrześniu 1939 r. Ojciec, wzięty do niewoli bolszewickiej, udawał skutecznie chłopa z Wołynia (znał dobrze Stawki k. Lubomia, gdzie wielokrotnie spędzał wakacje u krewnych Matki) i dzięki temu udało mu się wydostać na wolność.

W czasie okupacji ciężar utrzymania naszej rodziny spadł na Matkę, prowadzącą gabinet dentystyczny. Mieszkaliśmy przy ul. Noakowskiego 20 m. 3. Oboje rodzice brali udział w konspiracji. Matka była „ciotką cichociemnych”. Ojciec od początku 1940 r. wchodził w skład prezydium organizacji „Znak”. Potem razem ze „Znakiem” wszedł do Konfederacji Narodu, a w utworzonej w styczniu 1941 r. Konfederacji Zbrojnej został kierownikiem sekcji sprawiedliwości w Oddziale IV Sztabu Głównego. W 1944 r. został wiceprezesem Rady Programowej Stronnictwa Pracy.

Zarazem przez całą okupację był sędzią Wojskowego Sądu Specjalnego AK, a także współpracował z Departamentem Likwidacji Skutków Wojny i Departamentem Sprawiedliwości Delegatury Rządu na Kraj.

Opracowywał propozycje rozwiązań prawnych dla niepodległej Polski. Szczególnie ważne było unormowanie sytuacji powstałej w wyniku wojny i okupacji. Materiały te przetrwały, zakopane w butelkach w ogrodzie mego wuja inżyniera Edmunda Dunina w Otrę-busach k. Warszawy, i zostały po wojnie wykorzystane przez wspomnianego już Mieczysława Siewierskiego w artykule O właściwe zasady odpowiedzialności nieletnich („Państwo i Prawo”, luty 1948), który napisał: „...autor niniejszego artykułu miał szczęśliwą możność skorzystania z notatek zawierających ostateczne wyniki pracy grona osób dobrej woli – znawców przedmiotu, którzy w latach okupacji z myślą o lepszej przyszłości dążyli do ustalenia nowych zasad zwalczania zjawiska przestępczości nieletnich w Polsce Wyzwolonej. Były to czasy, gdy praca nawet tak bardzo humanitarna prowadzona musiała być w ścisłej konspiracji, a w razie ujawnienia groziła obozem i śmiercią. [...] Pracy tej przewodził prawnik o twórczym umyśle, niezapomniany Kolega śp. Tadeusz Semadeni. Żył nadzieją, że będzie jednym z budowniczych nowego sądownictwa, lepszego i doskonalszego. Zginął w Powstaniu Warszawskim śmiercią żołnierza, odpierając atak niemiecki na Politechnikę w dniu 19 sierpnia 1944 r.”.

Ojciec był przede wszystkim humanistą o szerokiej wiedzy z literatury i historii, miłośnikiem starożytnej Grecji i Rzymu, starych mebli, perskich dywanów. Interesowała go też praktyczna strona życia. W czasie okupacji jeździł z interesami do cukrowni w Ciechanowie, w domu mełł zboże ręcznym młynkiem, na wsi z zapałem rąbał drzewo. Pamiętam Ojca, jak wieczorami przy biurku rysował czarnym tuszem i sepią szczegółowe plany architektoniczne naszej willi, którą mieliśmy zbudować kiedyś po wojnie, a także ślicznie ją rysował w perspektywie. Towarzyszyłem mu też w układaniu pasjansów.

W czasie okupacji Ojciec przyjął taktykę wytwornego ubierania się. Chodził w meloniku i nienagannym ubraniu. Tak było bezpieczniej. Ale mimo to pewien szpicel poprosił go do bramy, by sprawdzić, czy jest aryjczykiem.

Stanisław Jankowski („Agaton”) w swej książce Z fałszywym Ausweisem w prawdziwej Warszawie opisuje głośną historię ucieczki Zofii Rapp (pracującej dla wywiadu AK pod pseudonimem „Marie Springer”) z rąk Gestapo we Lwowie i przywiezienia jej przez mojego Ojca ze Lwowa do Warszawy. Podróż tę, ogromnie niebezpieczną, odbywali w ostatnich dniach ciąży Zofii. Ojciec w pociągu czule tulił się do niej i powtarzał: „Zosiu, poczekaj. Jeszcze nie ródź. Poczekaj jeszcze”.

Mój Brat, Allan Andrzej, urodził się 17 kwietnia 1928 r. Był starszy ode mnie o 6 lat. Po szwajcarskich przodkach odziedziczył czarne kręcone włosy. W rodzinie mówiono nań Alik (lub Ali), a koledzy zwali go Jędrek lub Bomba, ze względu na temperament i roznoszącą go energię. Nie potrafił schodzić po schodach, zawsze zbiegał. Zawsze był czymś zajęty. Jak coś robił, to z wielkim oddaniem. W czasie okupacji uczył się na tajnych kompletach, odbywających się m.in. w naszym mieszkaniu. Miał wielki talent inżynierski, a także umiejętności manualne. Zmieniał zainteresowania – w jednym roku entuzjazmował się fotografiką (znały go wówczas wszystkie zakłady fotograficzne Warszawy, gdzie zbierał nowinki techniczne), w innym mechaniką czy raczej ślusarstwem. Skupywał pordzewiałe części na Kercelaku, czyścił je, a w końcu zmontował z nich tokarkę, uruchomił i używał jej później w Zawoi.

Był członkiem Szarych Szeregów. Przyrzeczenie harcerskie składał w pokoju wyłożonym hitlerowskimi flagami, zerwanymi z niemieckich budynków. W czasie Powstania miał 16 lat. Najpierw działał w grupie gaszącej pożary na strychach w okolicy ul. Noakowskiego. Potem zaprzysiężono go i został żołnierzem AK w batalionie Golskiego. Pewnego dnia z dumą mi powiedział, że awansował do obsługi karabinu maszynowego broniącego Politechniki. Pamiętam, że wcześniej, w czasie okupacji, pomimo moich gorących protestów dorobił magazynek do mojego drewnianego karabinu-zabawki i przerobił go na pistolet automatyczny; w czasie Powstania przyznał mi jednak, że karabin jest znacznie lepszą bronią.

W lipcu 1944 r. przebywałem na wakacjach u mego wuja Dunina w Otrębusach. W przeddzień Powstania mój Ojciec powiedział do Brata: „Jutro o 5 po południu wybuchnie Powstanie. To będzie historyczny dzień. Dzieci będą się o tym uczyć w szkołach. Powstanie potrwa jakieś trzy dni. Szkoda, by mój syn nie był świadkiem tych wydarzeń. Ali, jedź do Otrębus i przywieź Zbyszka”. Takie nastroje panowały w rodzinie współpracownika Delegatury Rządu na Kraj, mającego lepszy niż inni dostęp do informacji.

Od 1 sierpnia 1944 r. Tadeusz Semadeni (kolejnym pseudonimem był „Witold”) kierował Komisją Sądową badającą odpowiedzialność schwytanych folksdojczów i kolaborantów. 19 sierpnia 1944 r. przed godz. 4 rano Niemcy zaatakowali Politechnikę (od strony al. Niepodległości i Pola Mokotowskiego). Według relacji z powstańczej „Rzeczypospolitej” widziano mego Ojca, jak z butelką benzyny atakował niemiecki czołg i poległ. Matka moja po wojnie bezskutecznie próbowała dotrzeć do jakiegokolwiek świadka tego wydarzenia. Bezskutecznie szukała też ciała Ojca, biorąc udział w licznych ekshumacjach w okolicach Pola Mokotowskiego. Jako stomatolog wiedziała, że rozpozna po zębach nawet spalone szczątki. W kilka lat po wojnie zebrała do urny ziemię z różnych miejsc z okolic Politechniki i zakopała ją wśród grobów rodziny na cmentarzu na Żytniej. Napis na pomniku jest symboliczny.

Alik przeżył Ojca o kilka godzin. 19 sierpnia o godz. 5 po południu, gdy stał obok swego przyjaciela Antka Mączaka (dziś profesora historii na UW), z którym kiedyś wcześniej podpisał pakt braterstwa, został trafiony serią kul dum-dum z karabinu maszynowego. Przeniesiono go do szpitala na Lwowską. Zmarł na stole operacyjnym. Operował go dr Zbigniew S. Lewicki, bliski przyjaciel Ojca z AZS, świadek na ślubie naszych rodziców. Alika pochowano na jednym z podwórek przy Lwowskiej, a po wojnie ekshumowano na Żytnią.

W trzy dni później moja Matka przyszła nocą i zabrała mnie na Czerniaków do swego powstańczego szpitala przy ul. Okrąg. Dopiero tam powiedziała mi, że Tatuś i Alik zginęli.

Gdy mój Ojciec był młodzieńcem, Cyganka przepowiedziała mu, że w czterdziestym drugim roku zginie na wojnie albo w pojedynku. W 1939 r. zaniepokoił się tą przepowiednią, a 31 grudnia 1942 r. odczuł ulgę. Zginął mając 42 lata.

Według powstańczych informacji Ojciec został pośmiertnie odznaczony krzyżem Virtuti Militari, a Brat – Krzyżem Walecznych. Krzyże te Matka poleciła wyryć na nagrobku na Żytniej. Kilka lat temu A. K. Kunert pokazał mi fotokopię wniosku (datowanego 30 VIII 1944 r., podpisanego przez kpt. Golskiego) o odznaczenie Krzyżem VM V klasy śp. prokuratora Semadeniego, stopień strzelec, pseudonim Alan. Pomylono pseudonim Ojca z imieniem Alika. W uzasadnieniu czytamy: „Prokurator Sądu Specj. w dn. 19.8.44 zgłosił się na ochotnika do akcji zwalczania czołgów w czasie natarcia na Politechn. Brał udział w 4 wypadach na czołgi, roznosił amunicję i brał udział w przeciwuderzeniu, gdzie zginął od ognia ckm. Wykazał niezwykłą odwagę porywając za sobą innych”. Na wniosku, pisanym na maszynie, różnymi charakterami pisma dopisano adnotacje: „K.W.”, „Zgoda 11 /9 44. Radwan”, „Załatw”. Pułkownik „Radwan” był dowódcą Obwodu Śródmieście.

Matka moja przez wiele lat rozmyślała, jak potoczyłyby się nasze losy, gdyby Ojciec i Brat nie zginęli owego feralnego 19 sierpnia. Były to właściwie jedyne poważne walki w tym rejonie Warszawy. Matka zwracała też uwagę na to, że obaj polegli jeszcze w szczęśliwym okresie Powstania, gdy powstańcy w Śródmieściu atakowali Niemców (np. „Pastę” zdobyto 20 sierpnia).

Nie ulegało też dla niej wątpliwości, że gdyby Ojciec żył po wojnie w Polsce, to jako aktywny uczestnik konspiracji związanej z AK byłby aresztowany przez UB i skazany. Jego bliski przyjaciel, dwukrotnie wspomniany już Mieczysław Siewierski, pełnił wprawdzie zaraz po wojnie funkcję pierwszego prokuratora Sądu Najwyższego, a potem był oskarżycielem w głośnych procesach dygnitarzy niemieckich, jednak później został aresztowany i skazany na śmierć (wyrok ten zamieniono na dożywotnie więzienie; po 1956 r. Siewierski został oficjalnie zrehabilitowany). Stalinowski prokurator oskarżył go m.in. o napisanie przedmowy do książki Tadeusza Semadeniego Prawo o ustroju adwokatury.

Zbigniew Semadeni

* Najważniejsze źródła: hasło Tadeusz Semadeni w I tomie Słownika biograficznego konspiracji warszawskiej 1939-1944 Andrzeja Krzysztofa Kunerta (skąd zaczerpnąłem wiele danych) oraz rozdział Nadwiślańscy Szwajcarzy w III tomie Sag warszawskich Olgierda Budrewicza, który pozbierał wiele informacji o rodzinie Semadenich. W publikacjach tych można znaleźć dość obszerną bibliografię.