Drukuj

2 / 1995

W 50. ROCZNICĘ ŚMIERCI KS. LUDWIKA ZAUNARA

Miłość niech będzie nieobłudna.
Brzydźcie się złem, trzymajcie się dobrego.
Miłością braterską jedni drugich miłujcie,
wyprzedzajcie się wzajemnie w okazywaniu szacunku.
W gorliwości nie ustawając, płomienni duchem, służcie Panu.
W nadziei radośni,
w ucisku cierpliwi, w modlitwie wytrwali.
Wspierajcie świętych w potrzebach, okazujcie gościnność.
Błogosławcie tych, którzy was prześladują,
błogosławcie, a nie przeklinajcie.
Weselcie się z weselącymi, płaczcie z płaczącymi.
Bądźcie wobec siebie jednakowo usposobieni;
nie bądźcie wyniośli, lecz się do niskich skłaniajcie;
nie uważajcie sami siebie za mądrych.
Nikomu złem za złe nie oddawajcie, starajcie się o to,
co jest dobre w oczach wszystkich ludzi.
Jeśli można, o ile to od was zależy,
ze wszystkimi ludźmi pokój miejcie.

        Rzym. 12:9-18

Ojciec mój żył zaledwie 49 lat. Był duchownym przez 24 lata. Ordynowany w 1922 r. w kilkanaście miesięcy później został duszpasterzem zboru łódzkiego. Kiedy zastanawiałem się nad tym, co było źródłem Jego siły, wracałem myślą do tych wczesnych łódzkich lat. W lutowym numerze „Jednoty” z 1926 r. znalazłem taki Jego tekst, który w prosty i jasny sposób daje odpowiedź na stojące przed każdym człowiekiem pytanie: Jakie ma być moje życie? „...Religia jest zasadniczym, podstawowym i niezbędnym czynnikiem twórczego i szczęśliwego zarazem życia, [...] od jasnego uregulowania stosunku swego do Boga zależy przede wszystkim jasny stosunek do codziennego, realnego życia”.

A więc wiara w Boga objawionego w Chrystusie była kamieniem węgielnym pracy pastorskiej Ojca. Czy tak było już wcześniej? Źródła pisane milczą. Jego rodzona siostra Natalia [Zawadzka] wspominała: „Ojciec nasz, Jan, pochodził z Zelowa. W poszukiwaniu pracy przeniósł się do Żyrardowa i wreszcie osiadł w Częstochowie. Rodzina Zaunarów była w tym mieście jedyną rodziną ewangelicko-reformowaną. W domu odbywały się nabożeństwa prowadzone przez ojca, który posługiwał się czeskim kancjonałem. Ludwik wcześnie powziął postanowienie zostania duchownym. Już od 16. roku życia zaczął prowadzić nabożeństwa domowe”. Czy w opowieści o rodzinie, która sama umie zorganizować sobie posługę religijną, a ojciec i najstarszy syn prowadzą nabożeństwa niedzielne, nie brzmi echo tułaczki braci czeskich wygnanych z ojczyzny przez katolickie Cesarstwo Austriackie, wędrujących przez Śląsk i znajdujących wreszcie schronienie w gościnnej polskiej ziemi? Nie zawsze mając w swym gronie pastora, za rzecz zwyczajną uważali modlić się w rodzinnym kręgu i nie dopuszczali myśli, aby dzień niedzielny nie był uświęcony nabożeństwem. Taka tradycja i wychowanie ukształtowały osobowość Ludwika Zaunara.

W nadziei radośni

Wiara jest źródłem siły – to rozumiemy wszyscy, ale czy i źródłem radości? Tak, oczywiście – odpowiemy pamiętając, że Ewangelia to Dobra Nowina. Nie wszyscy jednakże są przekonani

0 związku słów: wiara i radość, sądząc po tylu bogobojnych i zarazem stale zasępionych ludziach. W liście z Noveho Mesta w Czechach Amelie Pospiśikwa tak do mnie po polsku pisała (zachowuję jej stylistykę): „...A tych małych herbatek i wieczorów urządzanych dla młodzieży, z przymową Księdza Zaunara, w lokalach mieszkalnych naszych ofiarnych zamożniejszych parafian lub w przyrodzie takie bajeczne pikniki, gdzie babcie i dziadkowie zapomnieli na swoją starość i cieszyli się jak dzieci, a co tych dziecinnych wycieczek”. Karol Matys z kolei opowiadał mi: „Ojciec pana brał udział w urządzanych przez Koło Młodzieży Zboru Łódzkiego wycieczkach do Okręglika. Organizowano je szczególnie w dni świąteczne z okazji Bożego Ciała, Piotra i Pawła itd. Każdy brał prowiant. Spotykano się na przystanku tramwajowym, dojazd do Helenówka i dalej pieszo 4-5 km do Okręglika. Był wspólny posiłek, sport, łódki, serso, gry towarzyskie. Zupełne odprężenie”.

Z tych świadectw wyłania się obraz człowieka przepełnionego radością życia. Czy i wcześniej tak było? Spójrzmy na fotografię kilkunastoletniego Ludwika Zaunara z dwoma kolegami. Wszyscy w mundurkach gimnazjum rosyjskiego w Częstochowie, grający na mandolinach.

W gorliwości nie ustawając, płomienni duchem, służcie Panu

Fakty są znane. Na początku była Łódź, gdzie, jak zauważa Natalia Małachowska w „Jednocie” 4/93, „dziełem życia ks. Ludwika Zaunara było wybudowanie kościoła. [...] Kilkusetosobowy zbór łódzki nie był zbyt zamożny – tylko niektórzy parafianie dysponowali sporym majątkiem własnym. Sytuację utrudniał dodatkowo kryzys ekonomiczny i bezrobocie. Jednak niespożyta energia, inicjatywa i zabiegi ks. Ludwika Zaunara (który w tym okresie zrezygnował częściowo z pensji) oraz usilne starania wielu współpracujących z nim parafian zostały uwieńczone sukcesem”. Budowę kościoła poprzedzało żarliwe przygotowanie duszpasterskie. Z listu Amelii Pospiśilovej: „W lecie, przy dobrej pogodzie, odprawiał [ks. Zaunar] w niedzielę jeszcze popołudniowe nabożeństwa na cmentarzu ew.-reformowanym, tak zwanym czeskim, gdzie się parafianie chętnie schodzili. Wtedy ofiarność na rzecz Kościoła była wielka i przy takim bezrobociu ludzie od ust odjęli, a dali dar co największy. Ksiądz Zaunar miał tak wielką inicjatywę, że potrafił wyczuć stosowną chwilę i swoją wymową także od zamożnych parafian wydostać godną dań na budowę kościoła, tak że z pomocą Bożą wkrótce budowa Domu Bożego zaczęła [się] sławnie i skończyła sławnie”.

Zacytuję jeszcze fragmenty listu Mileny Urbańskiej z Łodzi: „W akcji tej ks. Ludwik Zaunar poniósł niemałe zasługi, okazał się świetnym organizatorem, był pełnym inicjatywy i dobrym, pracowitym gospodarzem. [...] W tym też okresie nastąpił największy rozkwit życia w naszym zborze. [...] Nic więc dziwnego, że ludzie mówili, a teraz może już nieliczni wspominają, bo nie ma tych ludzi, że nie było to jak za ks. Zaunara – zbór łódzki wtedy żył duchowo i kulturalnie. Często też Ojciec mój, który szczerze oddany był dla zboru, w rozmowie wspominał, że ks. Zaunar był bardzo poważany przez ówczesne władze polskie, że był życzliwy, że umiał sobie zjednać ludzi, a kazania Jego były przemyślane, mądre, trafiały do duszy, serca, że niejeden profesor by Mu nie dorównał”. I jeszcze słowa z listu Marty Hart, łódzkiej parafianki: „Ks. L. Zaunar cieszył się dużą popularnością wśród zborowian, dowodem czego była duża frekwencja na nabożeństwach i innych uroczystościach przez niego prowadzonych. Umiał on też swoją osobowością zjednywać sobie ludzi. Członkowie Kościoła, którzy dawniej obojętnie odnosili się do życia zborowego, pod wpływem Księdza garnęli się do pracy zborowej”.

Dalej Warszawa – jeszcze przedwojenna. Mamy tu kilka wątków. W 1936 r. ks. Ludwik Zaunar zostaje wybrany na II pastora zboru, a 27 kwietnia 1937 r. Zgromadzenie Członków Zboru jednomyślnie uchwaliło dla Niego wokację i instrukcję. Ks. Jerzy Stahl z okazji 200-lecia parafii warszawskiej napisał w nr 7-8 „Jednoty” z 1976 r., że „w listopadzie 1936 r. odbywa się I koncert religijny w świątyni warszawskiej, którego inicjatorem i organizatorem jest ks. L. Zaunar. W latach następnych akcja ta będzie powtarzana [...] przynosząc pokaźne dochody na rzecz parafialnych instytucji dobroczynnych. [...] Ciekawą inicjatywą było zorganizowanie w końcu 1938 r. » Zboru Szkolnego« – pod opieką księży Ludwika Zaunara i Romana Mazierskiego – wyznaniowej organizacji młodzieży gimnazjalnej i licealnej, w celu przygotowania jej do pracy dla Kościoła”. Trochę to wszystko brzmi sucho, być może dlatego, że nie udało mi się dostatecznie wcześnie dotrzeć do zborowników warszawskich, którzy Ojca dobrze pamiętali z tego okresu. Ja sam pamiętam niewiele – w 1939 r. miałem 9 lat. Przypominam sobie tylko, że Ojciec nieraz zafrasowany był tym, że Jego inicjatywy zmian w zborze warszawskim nie spotykają się ze zrozumieniem. Miało się to zmienić w okresie okupacji.

Drugi wątek dotyczy czasopisma „Jednota”, którego redaktorem naczelnym został Ojciec w 1937 r. Tak wspominał Go znany publicysta Czesław Lechicki: „Ks. Zaunar był o dwadzieścia lat młodszy od ks. Skierskiego [...] i to nie pozostawało bez wpływu na ton i barwę pisma. Swoista jego dynamizacja pociągnęła za sobą dodatnie i ujemne skutki. Samowystarczalności nie osiągnięto, choć zwiększono liczbę i zasięg stałych czytelników. Pismo stało się głośniejsze i zaczęto się z nim liczyć. Jednym się podobało, inni bywali niezadowoleni. Ks. Zaunar nie miał żadnego przygotowania, ale z czasem nabrał doświadczenia redakcyjnego. Zostawiał swobodę współpracownikom w doborze tematyki, wciągał do współpracy postronnych, do wymiany poglądów, do wiązania wiary z życiem. Uczynił »Jednotę« bardziej przystępną i łatwiejszą w odbiorze, bez obniżania poziomu. Wykazał temperament dziennikarski przy dbałości o wszechstronną informację wewnątrzkościelną i międzykościelną. Nie bał się polemik i pisał to, co myślał” („Jednota” 1976, nr1).

Trzeci wątek to działalność na niwie ogólnokościelnej. Czesław Lechicki [tamże] pisał: „W styczniu 1939 r. zawiązała się z inicjatywy Władysława Ludwika Everta [...] świecka organizacja polityczna pod nazwą Federacja Ewangelików Polskich. Poparł ją z miejsca energicznie ks. Zaunar, wszedł do jej władz naczelnych, spowodował utworzenie w jej obrębie osobnej sekcji ewangelicko-reformowanej, drukował jej komunikaty i apelowało czynne poparcie”,

I wreszcie – praca jako radcy duchownego w Konsystorzu. Konsystorz pełnił wówczas m.in. funkcję sądu orzekającego rozwody. Doświadczenie z tej pracy pomogło, jak sądzę, Ojcu w wyrobieniu sobie poglądu na temat praktyki udzielania rozwodów w Jednocie Wileńskiej.

Brzydźcie się złem, trzymajcie się dobrego

W nr 13 „Jednoty” z 1937 r. umieścił Ojciec pełne oburzenia słowa: „Postępowanie Konsystorza Wileńskiego z ulicy Zawalnej oraz jego duchownych przy przyjmowaniu innowierców do naszego wyznania i ferowaniu następnie rozwodów masowych jest podeptaniem godności Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w Polsce, a jest dyktowane i powodowane chciwością pieniędzy i łatwego zysku”. Nie był w tym oburzeniu osamotniony – Synod Jednoty Warszawskiej w 1937 r. potępił metody postępowania Wilna. W przytoczonym artykule Lechicki pisze: „Rok 1938 rozpoczął się ogłoszeniem oświadczenia Kolegium Kościelnego w obronie ks. Zaunara, zaatakowanego przez Hulkę-Laskowskiego personalnie w »Szlakiem Reformacji« [organ Jednoty Wileńskiej – przyp. aut.] [...]. Tłem wszystkiego był krytyczny stosunek ks. Zaunara do praktyk rozwodowych prowadzonych przez władze Jednoty Wileńskiej”.

Wiara wymaga mówienia prawdy – w obronie Kościoła. Tak uważał mój Ojciec. Wspominała Zofia Szczepańska (zapis mój): „Ks. Ludwik Zaunar był człowiekiem tak głęboko wierzącym, że nie miał żadnych wątpliwości. Patrzyło się na Niego jak na przezroczysty przedmiot, wszystko się w Nim widziało. W rozmowie zawsze mówił prawdę, bo czuł się odpowiedzialny za rozmówcę i chciał mu pomóc poprzez prawdę”. Tyle Z. Szczepańska, która znała Ojca mojego głównie z okresu wojny w Warszawie. Ale tak było zawsze. Relacja Karola Matysa z Łodzi: „Czasami Ojciec pański wybuchał. Mówił zawsze prawdę, nawet przykrą”.

Jeśli można, o ile to od was zależy, ze wszystkimi ludźmi pokój miejcie

Ojciec nie ograniczał się jedynie do krytyki Kościoła wileńskiego. W artykule redakcyjnym zamieszczonym w nr 20/1937 „Jednoty” rozwinął myśl o konieczności i sposobach pokojowego współżycia obu organizacji kościelnych i ich unii, w wyniku której powstałby jeden Kościół Ewangelicko-Reformowany w Polsce, przy czym „winien się on składać z obu dotychczasowych Jednot: Warszawskiej i Wileńskiej, jako autonomicznych dystryktów”. Stwierdzając, że pokój ze współwyznawcami zorganizowanymi w innym Kościele zależy głównie od władz tych Kościołów, Ojciec powołując się na ks. prof. Rudolfa Kesselringa przypominał, że „Reformacja XVI wieku [...] w Polsce [...] upadła głównie z powodu braku silnej, spoistej organizacji i zgody jej kościelnych przywódców”.

W okresie okupacji dążenia do jak najbliższej współpracy chrześcijan przybrały nowy wymiar. Ks. Stahl w cytowanym już artykule pisze: „Okupacja hitlerowska mobilizuje też protestantów do zacieśnienia braterskich więzów. Ks. L. Zaunar jest z ramienia Kościoła reformowanego sygnatariuszem powstałej w 1942 r., w warunkach konspiracyjnych, Tymczasowej Rady Ekumenicznej”.

Najważniejsza była sprawa maksymalnego zacieśnienia współpracy z Kościołem Ewangelicko-Augsburskim – z jego polską częścią. W napisanym przez Ojca w 1942 r. artykule, a opublikowanym po wojnie tylko w języku angielskim (!) w „The Polish Ecumenical Review”, nr 2/1965, znajdujemy takie zdania [w moim tłumaczeniu – przyp. aut.] : „Można powiedzieć, że – wbrew dążeniom do podsycania antagonizmu niemiecko-polskiego [mającym na celu już przed wojną rozpad Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego na dwie części, niemiecką i polską, i prowadzącym do dalszego rozdrobnienia ewangelicyzmu – przyp. aut.], to wojna skłoniła Kościoły Ewangelicko-Augsburski i Ewangelicko-Reformowany do ściślejszej współpracy i nałożyła na nie odpowiedzialność za utworzenie Polskiego Kościoła Ewangelickiego [...] stosownie do sytuacji, która się rozwinie po wojnie”. W załączonym do artykułu projekcie Prawa wewnętrznego czytamy, że „Kościoły i grupy wyznaniowe zintegrowane w Polskim Kościele Ewangelickim są autonomicznymi Jednotami wewnątrz Kościoła”.

A jak było wcześniej? Czy postawa ekumeniczna Ojca narodziła się dopiero w stolicy? Odwołam się do listu Amelie Pospiśilovej: „Zorganizował [ks. Zaunar] mały zespół muzyczny, dyrygował z początku chór[em] mieszany[m], uczył śpiewu dzieci, potem założył chór męski, do których to chórów dołączyli się obywatele katolickiej konfesji, także augsburskiej, baptyści, prawosławni; śpiewali z nami pieśni czeskie, a gdy było trzeba przetłumaczyć czeską pieśń na polski lub odwrotnie, ksiądz Zaunar to robił pierwszorzędnie, z talentem”.

Miłością braterską jedni drugich miłujcie, wyprzedzajcie się wzajemnie w okazywaniu szacunku

Swój wzruszający list Amelie Pospiśilova rozpoczyna słowami: „Opowiem to panu tak, jak mali ludzie naszej parafii oceniali pracę swego Duchownego. [...] Ksiądz L Zaunar odwiedzał wszystkie rodziny należące do parafii, pobudzał do słuchania Słowa Bożego, dawał wskazówki, jak się chwycić pracy czy jak kształcić dzieci, nigdy się nie wywyższał nad swoimi współwyznawcami, rad pobył ze starymi robotnikami na wesołej pogawędce, a starzy ojcowie czcili go jako swojaka.

Niedzielną szkółkę długo wyuczał sam, potem kilka konfirmantek nauczał, jak mają pomagać przy wyuczaniu dzieci, a to bardzo przyjaznym podejściem i wskazówkami nie narzucającymi się, ale dając możność własnej inicjatywy, którą zawsze witał. [...] Nigdy nie zaniedbał nabożeństw ani swej duszpasterskiej służby chorym, umierającym, rodzinom umarłych, potrzebującym pomocy. Wspierał w wierze podług swojej ludzkiej możliwości i w zgromadzeniach modlitewnych starszych pań i był im pomocą w ich problemach”. Anna Jelinek z Łodzi tak napisała o mym Ojcu: „Był dobrym i uczynnym w stosunku do środowiska, nie tylko kościelnego. Starał się umilać życie ludzkie. Pomagał w trudnych chwilach życiowych osamotnionym i pozbawionym pomocy wdowom i sierotom. [...] W sercach parafian zawsze pozostanie tym skromnym i uczciwym człowiekiem, chętnym do pomocy bliźniemu swemu”.

Weselcie się z weselącymi, płaczcie z płaczącymi

Solidarność w dniach radości i w dniach smutku wymaga nie tylko miłości, ale i zaangażowania. O Ojcu moim w radosnym, łódzkim okresie mówił Karol Matys: „Nigdy nie odmówił ani nie skracał rozmowy”.

Mroczna noc okupacji. Słowa Zofii Szczepańskiej: „Ojciec twój wystawiał Żydom fałszywe metryki urodzenia i akty fikcyjnych ślubów. Pomagał też ukrywającym się w wynajdywaniu mieszkań mogących dać bezpieczne schronienie. Uratował wielu ludzi”.

Antoni Marianowicz w 'Tygodniku Powszechnym” z 24 kwietnia 1988 r. opisuje śmierć w getcie warszawskim i pogrzeb swego ojca: „Matka nawiązała tymczasem telefoniczny kontakt ze Zborem ewangelicko-reformowanym, prosząc o pomoc w pochowaniu ojca na cmentarzu przy ul. Żytniej. Była to sprawa niezmiernie trudna, prawie niemożliwa do załatwienia. Jednakże zacny ksiądz Zaunar spowodował interwencję Zboru u polskiego prezydenta Warszawy, Juliana Kulskiego. Kiedy nazajutrz dowiedzieliśmy się o pomyślnej decyzji, uznaliśmy to za wydarzenie graniczące z cudem: zezwolenie na pochowanie ojca na cmentarzu ewangelicko-reformowanym i co więcej na wzięcie udziału w pogrzebie po stronie »aryjskiej«. Nie znam podobnych przypadków w dziejach getta, choć nie mogę wykluczyć, że się zdarzały. Tak czy inaczej, był to przejaw niezwykłej życzliwości ze strony Zboru i prezydenta Kulskiego, życzliwości szczególnie godnej upamiętnienia na tle ówczesnej sytuacji”. Nie trzeba chyba dodawać, że pochówku na naszym cmentarzu dokonał mój Ojciec.

Różne były rodzaje działalności konspiracyjnej. Ks. Emil Jelinek w artykule „Moje Leszno” („Jednota” 7-8/1976) wspominał: „Ks. Zaunar pewnego dnia okrężną drogą zapytał, czy bym się nie zaciągnął do podziemia. Na moją twierdzącą odpowiedź odparł znienacka: »No, to podnieś dwa palce i przysięgaj!”„. Na temat powiązań Ojca z władzami cywilnymi oraz wojskowymi Polski Podziemnej nie wiem nic pewnego. Nie zdziwi się temu nikt, kto zna reguły prawdziwej konspiracji. Pamiętam, że do gabinetu Ojca bardzo często przychodzili jacyś mężczyźni – na pewno spoza Kościoła. Jakby komentarzem do niektórych wizyt były Jego słowa do Mamy o wielkiej roli, jaką Kościół ewangelicko-reformowany ma szansę odegrać w odrodzonej Polsce. Każde z nas w domu żyło od pewnego momentu swoim konspiracyjnym życiem. Rodzice nie pytali też mojej siostry Marychny ani mnie, kto i skąd przychodzi na zbiórki do mieszkania nr 3 przy ulicy Leszno 20.

Ojciec rozumiał potrzebę solidarności nie tylko z tymi, którzy walczą, i z tymi, którzy giną, lecz i z tymi, którzy zwyczajnie się boją i szukają wsparcia. Pamiętam dobrze, że już na początku okupacji mówił nieraz, że konieczne jest wzmożenie pracy duszpasterskiej, a szczególnie kaznodziejskiej. Chodziło Mu nie tylko o przyciągnięcie ludzi do Kościoła, ale i o uczynienie z parafialnego ośrodka na Lesznie moralnego oparcia dla tych, którzy nie chcą się pogodzić z okupacją Polski. Ojciec przeforsował umieszczenie dużego krzyża w centralnej części ambony w prezbiterium. Uważał, że katolicy, przychodzący teraz licznie, powinni jasno wiedzieć, że są w świątyni chrześcijańskiej. Utworzył specjalny zespół zajmujący się opracowaniem metod zmierzających do zwiększenia frekwencji na nabożeństwach niedzielnych. Pamiętam, że bardzo czynny w tym zespole był Mieczysław Włodkowski, który później zginął w Mauthausen. Ojciec za najważniejsze uważał staranne przygotowanie kazań. O ich treści świadczy taki fakt. Organista Wilhelm Rechtsiegel, Volksdeutsch, powiedział raz do Ojca: „W czasie kazań Księdza ja wychodzę z kościoła; lepiej żebym nie słyszał, co Ksiądz mówi”. Każde kazanie w okresie okupacji Ojciec kończył słowami apostoła Pawła: „Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam!”.

Było w postawie Ojca coś takiego, czego nie umiem zdefiniować, a co budziło mój ogromny podziw. Może czasami wystarczy jedno usłyszane słowo? Pamiętam – były to chyba urodziny Ojca 15 maja 1943 czy 1944 roku. Przyszło wiele osób. Kręciłem się po salonie i w pewnej chwili usłyszałem, jak jeden z działaczy kościelnych powiedział wskazując na solenizanta: „Oto człowiek!”.

Najmocniej wrył mi się w pamięć obraz Ojca z tego właśnie okupacyjnego okresu. Był ciągle zaabsorbowany sprawami ludzkimi i sprawami Kościoła. W rozmowach, które prowadził przy stole z Mamą, nastrój zatroskania związany z ludzkim nieszczęściem przeplatał się z pełnymi przekonania wypowiedziami o tym, co trzeba zrobić, aby przekonać wątpiących o Bożym miłosierdziu.

Były w tym okresie Jego życia i chwile rozrywki: muzyczna kawiarnia Wojtowicza na Nowym Świecie, gdzie występowało często znakomite trio: Irena Dubiska, Kazimierz i Maria Wiłkomirscy, partie brydża u pp. Włodkowskich. Ja najprzyjemniej wspominam wakacje w Milanówku w 1943 r., może dlatego, że Ojciec często był z nami, pogodny i odprężony. Kojarzy mi się to z innymi wakacjami – w Makowie Podhalańskim w 1939 r. Szliśmy wtedy w trójkę, Ojciec, Marychna i ja, Doliną Białej Wody na Polanę pod Wysoką. Wiatr rozgonił trochę chmury i obok zamglonego jeszcze Gerlacha zobaczyliśmy postrzępioną grań Batyżowieckiego Szczytu. – Chciałbym wejść na tę górę – powiedziałem. – Jesteś na to za mały – uśmiechnął się Tatuś. – Byłem na tym szczycie -dodał – i, wierz mi, trudno nań się wspiąć.

Nikomu złem za złe nie oddawajcie

Powstanie Warszawskie. 5 sierpnia w Banku Polskim na Bielańskiej ginie sanitariuszka batalionu „Dzik” Marychna Zaunarówna. Ojciec grzebie ją własnymi rękami. 13 sierpnia Niemcy wkraczają na podwórze domu na Lesznie. Zapamiętałem krótką relację mojej Matki: „Kiedy Niemcy ustawili mieszkańców domu parafialnego, padł zachęcający rozkaz: Kto jest narodowości innej niż polska, niech wystąpi! Wśród grupki, która wystąpiła, nie było Tatusia”. A przecież w Jego ojcowskim domu język czeski był nie rzadziej używany niż język polski. Zmarł w Konzentrationslager Dachau 21 lutego 1945 r. Był zarejestrowany pod numerem 136837 i przydzielony do bloku 28.

18 sierpnia 1945 r. Matka moja po powrocie z Konzentrationslager Ravensbruck wzięła udział w pierwszym po wojnie zebraniu Kolegium Kościelnego. W czasie przeszukiwania budynku kościelnego na Lesznie ktoś (Jan Burmajster?) natrafił na kartkę papieru, którą oddał mojej Matce. Był to testament ks. Ludwika Zaunara. Przytoczę pierwszą jego część:

„Iruchno moja najukochańsza. Piszę po dojrzałym i gruntownym namyśle, po gorącej modlitwie i w przekonaniu, że jestem winien tobie i dzieciom naszym to, co poniżej wyłożyć pragnę. Z woli Bożej przeżywamy jako naród i jako jednostki bardzo ciężki czas doświadczenia i krzyża; kładzie się on ciężarem wielkim na nasze życie, przygina nas do ziemi i niejednokrotnie budzi w naszej słabej ludzkiej możności ducha powątpiewania w sprawiedliwość Bożą i niewiarę w Jego ku nam miłosierdzie i miłość. Jednocześnie wzbudza w nas złe myśli i uczucia, wzmaga nienawiść i pragnienie jakiejś zemsty za wszystko, co jako wielką i – jak sądzimy – niczym nie zasłużoną krzywdę odczuwamy. [...] Ja – dla siebie – nie zapominałem nigdy słów Psalmu, że życie ludzkie tu na ziemi to tylko chwilka, oraz słów apostoła Pawła, że nie mamy tu na ziemi mieszkania trwałego, ale szukamy owego wiecznego w niebie”.

Jan Zaunar