Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

1 / 1997

Po raz pierwszy, chyba w połowie lal osiemdziesiątych, spotkałem Księdza Bogdana w naszej łódzkiej parafii. Wcześniej wielokrotnie słyszałem o interesujących kazaniach Księdza i o jego zaangażowaniu na rzecz tych, którzy doznawali represji z rąk ówczesnych władz. Sam też ponosił tego konsekwencje w postaci pozbawienia paszportu, co dla duchownego, który z zagranicznych kontaktów i spotkań czerpał wiele wewnętrznej inspiracji, musiało być dokuczliwością wyjątkowo przykrą.

W początkach obecnej dekady miałem przyjemność współpracować z Księdzem Bogdanem przy redagowaniu zmian w Prawie wewnętrznym. Wtedy chyba najsilniej utrwaliły się w mojej pamięci te cechy charakteru Księdza, które zrodziły mój głęboki szacunek dla niego. Przede wszystkim był człowiekiem niezwykle kompetentnym w sprawach, w których się wypowiadał, i dlatego wręcz nie znosił pustej gadaniny; uważał to za marnotrawienie czasu, który został nam darowany tutaj i teraz przez naszego Pana. Uznawał racje innych, jeżeli umiano go do nich przekonać. Ileż razy wspierał mnie swoim autorytetem i mądrą życzliwością, kiedy zabierałem głos na temat tej czy innej zmiany Prawa!

Nie można przy tym bynajmniej powiedzieć, że hołdował zasadzie fachowości samej w sobie – raczej starał się wspierać tych, których wiedza czy doświadczenie mogły zostać wykorzystane z pożytkiem dla wspólnoty ewangelików reformowanych. Właśnie dlatego wespół z Witoldem Benderem podczas Synodu w Żychlinie w 1992 roku namawiał mnie do ubiegania się o funkcję prezesa Synodu. Powiedział mi wtedy wprost, że moja wiedza prawnicza może zostać wykorzystana dla dobra naszego Kościoła.

W latach następnych pracowaliśmy obaj wraz z ks. bp. Zdzisławem Trandą oraz prezesem Konsystorza, prof. Jarosławem Świderskim, nad tekstem ustawy o zasadach wzajemnych stosunków między naszym Kościołem a państwem. Ksiądz Bogdan chciał przygotowania ustawy zwięzłej, innymi słowy – nie przegadanej, i bardzo pragnął, żeby nie była ona powielaniem wcześniej uchwalonej ustawy o stosunku państwa do Kościoła rzymskokatolickiego. Jeżeli udało się to zamierzenie zrealizować, jest to bezsprzecznie przede wszystkim jego zasługą.

Przyszło mi następnie pracować z Księdzem Bogdanem we wspólnej Podkomisji Polskiej Rady Ekumenicznej i Kościoła Rzymskokatolickiego ds. Dialogu Ekumenicznego. Dodam, że nie byłem oficjalnie oddelegowany przez nasz Kościół do prac w tej komisji, a kiedy zapytałem Księdza Bogdana, czy mogę brać udział w pracach tego gremium nie będąc jego członkiem, odparł twierdząco i dodał, że dla niego liczy się to, iż jako prawnik mogę pomóc w przygotowywaniu postulatów konstytucyjnych Podkomisji, a nie jakieś formalności.

Wiedziałem już wtedy, że Ksiądz Bogdan, ceniąc sobie porządek, nie cierpi jednak rutyny i wszelkiego sformalizowania wzajemnych kontaktów między poszczególnymi Kościołami. Dlatego zbiurokratyzowanie działalności Polskiej Rady Ekumenicznej budziło u niego tak żywy sprzeciw. Pamiętam, jak w 1993 r. podczas Walnego Zgromadzenia PRE przewodniczący zebrania, który bardzo lekko traktował zasady cywilizowanej procedury, odebrał Księdzu Bogdanowi głos. Ponieważ rozmawiałem z Księdzem przed rozpoczęciem zebrania, wiedziałem, że chciał przedstawić swój program naprawczy dla Rady. Wykluczenie go z dyskusji i on, i my – pozostali delegaci naszego Kościoła – odczuwaliśmy jako nie zasłużoną krzywdę. Kiedy jednak kilka miesięcy później przystąpiono do prac nad nowym statutem PRE, Ksiądz Bogdan poświęcił wiele swego cennego czasu na przygotowanie takiego projektu, który odpowiadałby standardom demokratycznym. Niestety, niewiele z jego propozycji uwzględniono i niebawem powrócono do „dobrych”, wypróbowanych wcześniej rozwiązań proceduralnych. Jestem jednak przekonany, że gdyby był zdrowy w czasie, gdy statut przybierał swój ostateczny kształt i gdyby możliwe okazało się opracowanie naprawdę nowego statutu, nie szczędziłby sił dla zrealizowania takiego zamierzenia.

Był i pozostanie dla mnie ekumenistą nie tylko z definicji i stażu, ale z serca i z racji wielkiego zaangażowania na rzecz pojednania chrześcijan. Uważał jednak przy tym, że reforma jest potrzebna przede wszystkim naszej wspólnocie – ewangelikom reformowanym. Dlatego przy każdej okazji mówił o Kościele, który zawsze potrzebuje dzieła reformy w duchu Słowa Bożego. Powinniśmy to traktować jako swoisty duchowy testament naszego Brata.

Witold Brodziński
[Dr praw, pracuje na Uniwersytecie Łódzkim, od 1992 r. jest prezesem Synodu Kościoła Ewangelicko-Reformowanego]