Drukuj

4 / 1997

PAMIĘCI KS. JERZEGO STAHLA

Niedziela 16 lutego wstała słoneczna i niemalże wiosenna. W wiosennym więc nastroju powoli przybywali do warszawskiego kościoła ewangelicko-reformowanego nieliczni na razie wierni, bo zostało jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia nabożeństwa. Mający je prowadzić ks. Jerzy Stahl, także w wiosennym nastroju, był już w zakrystii – jak zwykle wcześniej, by się w spokoju przygotować. Był sam, więc gdy poczuł się źle i przysiadł na kanapce, upłynęła dłuższa chwila, nim ktoś spostrzegł, że w zakrystii dzieje się coś niedobrego.

Przestrach, zamieszanie, ktoś pobiegł do telefonu, by wezwać pogotowie. Zanim jednak nadjechała karetka, do kościoła weszła nikomu nie znana młoda kobieta. Okazała się lekarzem kardiologiem i gdy stwierdziła, że stan Księdza jest dramatyczny, najpierw sama, a następnie kierując ochotnikami, poprowadziła akcję reanimacyjną. Jak się wydawało – z powodzeniem.

Wkrótce walkę o życie Księdza przejęli lekarze z pogotowia. W pewnym momencie uznali, że jego stan jest na tyle zadowalający, iż pozwala na transport do szpitala. Środkiem kościoła, wśród zamarłych z przerażenia ludzi, przejechały nosze z podłączonym do medycznej aparatury Księdzem Jerzym. Po odjeździe ambulansu wikariusz, ks. Tadeusz Jelinek, sam stanął do służby Bożej i modlitwą o zdrowie Księdza rozpoczął nabożeństwo. Nieśmiała nadzieja wstąpiła w serca. Rozglądano się za dzielną, nieznajomą lekarką, ale ona, nie czekając niczyich podziękowań, zniknęła tak nagle, jak nagle się przedtem pojawiła.

Nikt ze zgromadzonych wówczas w kościele ludzi nie miał już jednak ujrzeć Księdza Jerzego żywym. Nie zobaczyli go nawet najbliżsi. Gdy w szpitalu żona Księdza zaproponowała nieśmiało: „Może mogłabym w czymś pomóc? Może mój głos...”, lekarze odparli: „Dziękujemy, na razie nie”. Ale ani ich fachowe umiejętności, ani dobra wola i samozaparcie, z jakim starali się przywrócić go do życia, nie zdołały Księdza Jerzego zatrzymać.

„Na początku okresu pasyjnego ważne jest podkreślenie, że całe życie Zbawcy było pełne cierpień i zmagania ze sobą, z przyjętym człowieczeństwem. To ciągła odpowiedź na pytanie: moja czy Twoja wola ma się stać?” – napisał ks. Jerzy Stahl w konspekcie kazania, które zamierzał wygłosić tej pierwszej niedzieli pasyjnej.

Ks. Jerzy Stahl urodził się w Warszawie w przededniu wojny, 13 czerwca 1939 r. Bardzo wcześnie stracił ojca Leopolda, który zaginął bez wieści podczas Powstania Warszawskiego. Mimo gorliwych poszukiwań żony Anny nigdy nie udało się trafić na jego ślad. Mały Jerzyk wraz z matką przeszedł przez obóz w Pruszkowie, skąd oboje zostali wywiezieni do obozu pracy w Sudetach, gdzie ich rozdzielono. Po wojennej tułaczce szczęśliwie wrócili do Warszawy. Matka, ewangeliczka reformowana całym sercem oddana swemu Kościołowi i przez wszystkich zwana Mamą Anią, mimo trudnych warunków ofiarnie wychowywała jedynaka.

Po ukończeniu gimnazjum im. Wojciecha Górskiego Ksiądz Jerzy studiował na Politechnice Warszawskiej, ale tuż przed końcem studiów postanowił obrać inną drogę i rozpoczął studia w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, mieszczącej się wówczas w podwarszawskich Chylicach. Po ich ukończeniu w 1970 r. został ordynowany na duchownego Kościoła Ewangelicko-Reformowanego i podjął służbę wikariusza w stołecznym zborze. Już wcześniej, jeszcze jako student pierwszego roku teologii, włączył się w pracę kościelną. Przez wiele lat, wraz z matką, a potem z żoną Barbarą prowadził obozy młodzieży ewangelickiej. Opiekował się też parafią w Żychlinie, a od swej ordynacji był jej administratorem.

W 1974 r., po śmierci ks. Jarosława Niewieczerzała, objął placówkę w Łodzi, gdzie wraz z żoną prowadził niebywale owocną pracę. Stworzył tam – niemal od podstaw – żywy i prężny zbór, do którego garnęli się chętnie także ludzie spoza Kościoła. Regularnie dojeżdżając do parafii w Żychlinie, pomagał też kolegom w duszpasterskiej obsłudze reformowanych zborów w Kucowie i Zelowie.

Dwukrotnie – w latach 1972 i 1983 – uczestniczył w letnich kursach w Instytucie Ekumenicznym w Bossey k. Genewy, a w roku 1980 przez kilka tygodni pracował w prezbiteriańskiej parafii w Poland (Ohio, USA) w ramach specjalnego programu dla duchownych z Europy Wschodniej.

Groźny zawał serca w 1985 r. oraz poważna choroba i operacje, które później przeszedł, zmusiły go do rezygnacji z normalnej pracy pastorskiej. W lipcu 1986 r. wrócił więc na stałe do rodzinnej Warszawy, pozostając jednak (z krótką przerwą) administratorem zboru łódzkiego i opiekunem ks. Semka Korozy, wówczas stażysty. W miarę swych sił nadal wykonywał służbę duchownego i pomagał kolegom w pracy duszpasterskiej.

Przez pięć kolejnych kadencji (1980-1995) był radcą duchownym Konsystorza. Przez kilka lat wraz z dr Dorotą Niewieczerzał1 reprezentował Kościół Ewangelicko-Reformowany w komisji współpracy z Kościołami luterańskim i metodystycznym, a ostatnio w Komisji międzykościelnej, do której należą przedstawiciele Konsystorzy trzech polskich Kościołów ewangelickich. Na Synodzie w 1995 r. został wybrany na urząd notariusza.

Od 1 lipca tego roku był redaktorem naczelnym „Jednoty”. Ma na swoim koncie wiele kazań i artykułów, jest też współautorem – wraz z nieżyjącym ks. Bogdanem Trandą – opracowania części ewangelicko-reformowanej w fundamentalnym Porównaniu wyznań. Nie zdążył już dokończyć haseł o Kalwinie i kalwinizmie dla Encyklopedii katolickiej...

W niespełna tydzień po tym tragicznym wydarzeniu, w sobotę 22 lutego, warszawski kościół wypełnił się przyjaciółmi, którzy przyszli pożegnać Księdza Jerzego. Przyjaciółmi, bo ten pogrzeb nie miał w sobie nic z oficjalnej uroczystości, sztywnej celebry. Ta prosta trumna wśród kwiatów wydawała się i tym razem, podobnie jak w chwili pogrzebu ks. Bogdana Trandy, czymś

dziwnie obcym, nie pasującym, przypadkowym. Wszyscy jeszcze mieli przecież w oczach Księdza żywego, sprawującego przy tym ołtarzu liturgię, mówiącego z tej ambony mądre słowa. Kolegów duchownych zjechało się tylu, że nie wszyscy zmieścili się w prezbiterium. Niektórzy przyjechali z bardzo daleka, jak ks. Mirosław Danyç z niemieckiego Detmold. „Już nas tylko trzech zostało...” – westchnął ks. Andrzej Hauptmann, luterański duchowny z Zabrza, kolega ks. Jerzego Stahla z jednego roku studiów w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej.

Pięknym kazaniem pożegnał Księdza Jerzego ks. bp Zdzisław Tranda. Głęboko wzruszony, rozpoczął od pytań, jakie niewątpliwie zadawało sobie wiele osób: „Może należało o rozmaitych sprawach jeszcze porozmawiać? Może należało to i owo wyjaśnić? Może za coś przeprosić?” [...] Te dwa zgony [ks. Bogdana Trandy i ks. Jerzego Stahla – red.] to bolesne i trudne doświadczenie, to wielka wyrwa dla Kościoła, to ogromna strata. Czy to nie jest jakiś znak dla naszego Kościoła i dla nas – duchownych, kolegów, którzy pozostaliśmy?...” Na niektóre pytania nigdy już nie dostaniemy odpowiedzi, na inne może Bóg odpowie w swoim czasie.

Kazanie Księdza Biskupa – rzecz chyba nie znana kronikom kościelnym – było rozwinięciem konspektu kazania, którego Ksiądz Jerzy już nie wygłosił. Jego tematem było zaufanie Bogu – zawsze i wszędzie – a tekstem przewodnim opis kuszenia Jezusa (Mat. 4:1-11). „Sens odpowiedzi Jezusa kusicielowi na pustyni – nauczyć się polegać na Bogu. Nie można eksperymentować, gdy mamy do czynienia ze zbawczą mocą Bożą. Trzeba Mu zaufać na co dzień. Zbyt często polegamy na własnych siłach, zamiast zawierzyć Temu, który wszystko może. Bronić się i zwyciężyć [możemy] dzięki Bożemu Słowu, dzięki zawierzeniu Bogu i dzięki służbie Jezusowi”. Te zdania kaznodziei, które wobec śmierci nabrały wagi duchowego testamentu ks. Jerzego Stahla – zarówno dla jego najbliższych, jak i dla całej wspólnoty ewangelicko-reformowanej – podkreślił ks. bp Zdzisław Tranda – są jednocześnie dla nas wszystkich słowami wspaniałej pociechy. „Pamiętajmy – Jezus zwyciężył. W Nim, przez Niego i z Nim my możemy zwyciężyć.”

Równie przejmujący, osobisty ton miały wszystkie pożegnalne wystąpienia. Jako pierwszy zabrał głos ks. Andrzej Hauptman, który wspominał swego kolegę ze studiów i przekazał Rodzinie i całemu Kościołowi wyrazy żalu i współczucia w imieniu ks. bp. Jana Szarka i Synodu Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego. Odczytał też serdeczny list ks. bp. Michała Warczyńskiego: „Chylę czoła przed wolą Najwyższego, ale jako zwykły śmiertelnik wyznaję, że jest mi niezmiernie trudno pogodzić się z myślą, że nie ma Cię wśród nas, żywych. [...] Byłeś zawsze radosny, dobry, pełen optymizmu, mądrości, przyjazny wobec wszystkich ludzi. Miałeś wspaniały kontakt z dziećmi. [...] Dzień po Twoim odejściu, przeglądając poniedziałkową prasę, przeczytałem: »odszedł człowiek wielkiego serca i wielkiej delikatności«. To prawda. Takim byłeś i takim na zawsze pozostaniesz w moim sercu”.

Ks. sup. Zbigniew Kamiński mówił o współpracy z Księdzem Jerzym w metodystyczno-reformowanej komisji dialogu kościelnego, a ks. rektor Andrzej Gałka z zasłużonego dla ekumenii rzymskokatolickiego kościoła św. Marcina w Warszawie, w imieniu własnym i ks. bp. Władysława Miziołka, skierował do Najbliższych i do całej społeczności ewangelicko-reformowanej prawdziwie braterskie słowa ewangelicznej pociechy. W pełnych nie skrywanego wzruszenia i wdzięczności słowach pożegnali swego Przyjaciela dr Witold Brodziński z Łodzi, prezes Synodu Kościoła Ewangelicko-Reformowanego, i senator Marcin Tyrna z „Solidarności” Podbeskidzia. Nie zabrakło też, co zostało z uznaniem przyjęte przez duchownych katolickich, głosów kobiecych: Biruty Pachnik, prezesa Konsystorza, i red. Krystyny Lindenberg z „Jednoty”.

Do stworzenia nastroju pobożnego skupienia i zawierzenia Bogu, na czym tak bardzo zawsze zależało Księdzu Jerzemu, przyczynił się również klimat muzyczny: zarówno repertuar organowy i skrzypcowy przygotowany przez panie Mariettę Kruzel-Sosnowską i jej córkę Jolantę, jak i pieśni w wykonaniu Chóru Kameralnego warszawskiej parafii ewangelicko-reformowanej.

Nad grobem już tylko Słowem Bożym bracia w urzędzie żegnali Zmarłego. Kilka serdecznych słów wspomnienia dorzucił jeszcze ks. Mateusz Werner z łódzkiej parafii luterańskiej. Niestety, ponieważ nie było nagłośnienia, do wielu z obecnych na cmentarzu ewangelicko-reformowanym osób nie dotarły słowa przyjaciółki pastorostwa Stahlów, Hanny Dominikowej z Bielska-Białej. Nie mogła powstrzymać łez kierując do Księdza Jerzego ostatnie już słowa: „Nie bacząc na piętrzące się trudności, krok po kroku wypełniałeś swą misję: pocieszając cierpiących, wyciszając niejedno zbuntowane serce, niosąc pomoc materialną. [...] Drogi Jerzyku, w imieniu wszystkich obdarowanych i bliskich żegnamy Cię z żalem i smutkiem. Długo będzie nam Ciebie brakowało. Ty już jesteś tym, czym my będziemy...” – i kładąc na trumnie gałązkę jedliny dodała: – Ta symboliczna gałązeczka to pożegnanie jodły, w cieniu której nierzadko odpoczywałeś... Do widzenia...”

Wolą Rodziny było, by zamiast kwiatów na grób przyjaciele złożyli ofiarę na „Jednotę”. Pieniędzy tych zebrano bardzo dużo, ale i grób Księdza Jerzego został wprost zasypany kwiatami. A wśród nich znalazła się również mała – i jak on prosta – gałązka jedliny...

Redakcja

____________

1 Wspomnienie Doroty Niewieczerzał zamieszczamy na s. 8. Zdjęcia w obu wspomnieniach oraz fotografia na okładce pochodzą, jeśli nie zaznaczono inaczej, ze zbiorów rodzinnych

Na ręce Żony ks. Jerzego Stahla, Konsystorza i redakcji „Jednoty” nadeszło również bardzo wiele listów i telegramów kondolencyjnych od przyjaciół z Polski i zagranicy, m.in. od Zarządu Zrzeszenia Ewangelików Polaków w Wielkiej Brytanii. Wszystkim ich Autorom jesteśmy bardzo wdzięczni za pamięć i modlitwę.