Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

6 / 1999

WSPOMNIENIE W 50-LECIE ŚMIERCI

W dniu 16 czerwca br. minęła 50. rocznica śmierci ks. sen. Edwarda Wendego. Pamiętam ów dzień czerwcowy, kiedy odprowadziliśmy na warszawski cmentarz tego zasłużonego duchownego, z którym mnie i moją rodzinę łączyły szczególne więzi. On udzielał moim rodzicom ślubu, on ochrzcił mnie i mojego brata. Był teściem bliskiej kuzynki mojej matki. To wszystko, ale przede wszystkim to, że był człowiekiem głębokiej kultury i wiedzy, bardzo dobrym teologiem i kaznodzieją, przyjaźnie nastawionym do ludzi, sprawiało, że budził zaufanie jako duszpasterz, a ja osobiście zasięgałem często jego rady, o czym – nieco później.

Ks. Edward Wende urodził się 17 grudnia 1874 r. w Warszawie. Był synem znanego księgarza Edwarda Wendego. Imię Edward powtarzało się w tej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Nie wiem, czy ojciec Księdza był pierwszym Edwardem, ale to imię nosili i noszą również syn, znany kaliski adwokat, oraz wnuk, znany warszawski adwokat, senator i poseł Unii Wolności, obrońca w politycznych procesach oraz oskarżyciel posiłkowy z ramienia rodziców ks. Jerzego Popiełuszki w procesie przeciwko jego zabójcom.

O ile mi wiadomo, przodkowie ks. Edwarda Wendego wywodzili się z Łużyc, z Budziszyna. Kiedy – jako Serbołużyczanie – przybyli do Polski, znaleźli tu swoją drugą ojczyznę, która rychło stała się ich pierwszą i jedyną ojczyzną.

Ks. Edward Wende wyrastał w domu, w którym panowała wysoka kultura i głęboko rodzinna atmosfera. Spotykał tu zaprzyjaźnione z jego rodzicami osobistości: Ludwika Jenikego, redaktora „Tygodnika Ilustrowanego” i tłumacza dzieł Goethego na język polski, oraz Wojciecha Gersona, znanego artystę malarza.

Po zdaniu matury, czując powołanie do służby duchownego, Edward Wende udał się do Dorpatu w dzisiejszej Estonii (obecnie Tartu), na jedną z dwóch najważniejszych uczelni (obok wiedeńskiego Wydziału Teologii), w których kształcili się pastorzy pracujący potem w parafiach na ziemiach polskich, znajdujących się wówczas pod zaborami. Dopiero utworzenie Wydziału Teologii Ewangelickiej na Uniwersytecie Warszawskim po odzyskaniu niepodległości umożliwiło przyszłym pastorom odbywanie studiów w Polsce.

W 1900 r. uzyskał ks. Edward Wende dyplom uniwersytecki i wrócił do Warszawy, gdzie przez niespełna 3 lata pełnił funkcję wikariusza w miejscowej parafii ewangelicko-augsburskiej. Wtedy też poznał ks. Juliusza Burschego, późniejszego biskupa, z którym głęboko się zaprzyjaźnił. Wtedy też wstąpił w związek małżeński z Jadwigą Manitius, córką Superintendeta Generalnego, bliską krewną ks. Gustawa Manitiusa, mojego poznańskiego pastora sprzed wojny, który w 7 lutego 1940 r. został bestialsko zamordowany przez hitlerowców w VII forcie poznańskim na tzw. Cytadeli.

Z końcem 1902 r. ks. Edward Wende został delegowany do parafii w Kaliszu, w której pracował do 1939 r., do początku II wojny światowej, a więc przez 37 lat. Przez ten czas dał się poznać jako znakomity kaznodzieja, bardzo gruntownie przygotowujący się do kazań, dzięki czemu odznaczały się one nie tylko głębią, ale i ostrością spojrzenia na różne zagadnienia. Ponadto bardzo umiejętnie wiązał komentowanie tekstów biblijnych z wydarzeniami w kraju i na świecie oraz z problemami, jakie nurtowały społeczeństwo. Dał się też poznać jako głęboki i wnikliwie analizujący problemy rozmówców duszpasterz i nauczyciel młodego pokolenia ewangelików.

Był znany także jako ofiarny działacz społeczny. W latach 1915-1924 był członkiem i przewodniczącym Rady Miejskiej w Kaliszu. Wykazywał się zawsze obywatelską i patriotyczną postawą, która zjednywała mu szacunek – nawet ze strony wrogów. Ale ta jego postawa powodowała w pewnych okresach również bardzo trudne dlań sytuacje. Po zajęciu Polski przez hitlerowców niemiecka część parafii w Kaliszu dążyła do tego, aby ich pastorem został Niemiec. Ks. Edward Wende przeciwstawił się tym dążeniom, wskutek czego został pozbawiony urzędu i musiał opuścić Kalisz. Ostrzeżono go, że grozi mu poważne niebezpieczeństwo, i nakłoniono do wyjazdu z Kalisza. Pomógł mu niemiecki przedsiębiorca z Kalisza, Hugo Müller, który swoją ciężarówką przewiózł go do Warszawy, gdzie od tej pory zamieszkał.

Podczas wojny ks. Wende nie pracował w żadnej parafii, ale brał udział w tajnym kształceniu młodych teologów. Współpracował również z Kościołem Metodystycznym w Warszawie, w którym wygłaszał kazania. Po wojnie nieraz słyszałem opinię: „Szkoda, że ks. Edward Wende nie został zaangażowany na Wydziale Teologii UW jako wykładowca. Należało lepiej wykorzystać jego wiedzę”. Po zakończeniu wojny na krótko wrócił do Kalisza, gdzie chciał na nowo podjąć pracę, ale sytuacja okazała się dla niego niekorzystna. Siedemdziesięciojednoletniemu wówczas duchownemu brakowało sił, aby wszystko zaczynać od nowa w bardzo zmienionych warunkach, tym bardziej że kościół, w którym przez dziesiątki lat działał, został siłą przejęty przez parafię katolicką, a plebania zarekwirowana przez władze miejskie. (Dopiero po wielu latach zwrócono ją prawowitym właścicielom). Powrócił więc do Warszawy.

W 1947 r. zmarła jego żona, a on sam tam, gdzie mógł, służył pomocą jako kaznodzieja lub prelegent. Podczas choroby ks. sup. Stefana Skierskiego został poproszony o pomoc w opiece duszpasterskiej nad naszą parafią w Warszawie, którą chętnie zgodził się pełnić. Wykonywał tę służbę także po śmierci ks. Skierskiego aż do powrotu z Czechosłowacji ks. Jana Niewieczerzała. W ostatnim okresie swojego życia znajdował się pod opieką córki, Lidii Reinsteinowej, w której domu zakończył życie.

Ks. Edward Wende opublikował przed wojną dwa tomy kazań: Sursum corda i Lux in tenebris oraz Historię Kościoła, podręcznik dla szkół średnich autorstwa Pawła Sieberta, który przetłumaczył na język polski we współpracy z ks. Adolfem Rondthalerem. Po wojnie został wydany jeszcze jeden tom jego kazań pt. Pokój wam. On sam opowiedział mi kiedyś, jak doszło do wydania pierwszych tomów. Na prośbę ks. Waldemara Preissa, ówczesnego redaktora „Przeglądu Ewangelickiego”, zaczął drukować w tym miesięczniku swoje kazania. Ponieważ reakcja czytelników okazała się bardzo przychylna, ks. Preiss nakłonił go do wydania najpierw jednego, a potem i drugiego tomu kazań. Ze zbiorów tych korzystano często w parafiach, gdzie odbywały się tzw. czytane nabożeństwa. Na przykład z inicjatywy ks. Włodzimierza Missola odbywały się one w Radomiu w te niedziele, kiedy on wyjeżdżał do innych parafii, którymi się opiekował. Byłem jednym z lektorów prowadzących te nabożeństwa, a moja matka uczyła mnie odpowiedniego odczytywania tych kazań.

Pamiętam ks. Edwarda Wendego z okresu wojny, z majątku Pokrzywna k. Rawy Mazowieckiej, gdzie często bywał u państwa Romockich – właścicieli majątku. Pani Janina Romocka była siostrą synowej Księdza. Ks. Edward Wende bardzo dobrze czuł się w tym domu, dobrze tam odpoczywał i mógł jeździć konno, do czego żywił prawdziwe zamiłowanie. Liczni zawsze w tym domu goście zapytywali go o różne sprawy związane z ewangelicyzmem, a także o różnice pomiędzy poszczególnymi wyznaniami. Pamiętam, kiedyś zapytano go o różnice między dwoma podstawowymi wyznaniami ewangelickimi: augsburskim i reformowanym, co mnie jako młodego szesnasto- lub siedemnastoletniego członka Kościoła reformowanego bardzo interesowało. Ks. Edward Wende zaczął odpowiedź od słów: „Różnice są bardzo subtelne i delikatne, ale istotne”. I bardzo rzeczowo różnice te przedstawiał i wyjaśniał. Już wtedy mogłem wyczuć, jak głęboko ekumeniczna była jego postawa wobec nas – ewangelików reformowanych. Zapewne dlatego Kolegium Kościelne parafii ewangelicko-reformowanej w Warszawie właśnie do niego zwróciło się o pomoc w bardzo trudnej sytuacji zboru. Zapewne także ze względu na swój ekumenizm miał możność zamieszkać po wojnie w domu Kościoła Metodystycznego w Warszawie.

Moi rodzice bardzo cenili ks. Edwarda Wendego. Korespondował on z wieloma osobami, które zwracały się do niego o porady duszpasterskie. Do tych osób należała moja matka, stąd wiem, że bardzo wnikliwie i obszernie udzielał odpowiedzi i wskazówek. Ojciec zaś w różnych sytuacjach wspominał o mądrości i duszpasterskej wnikliwości tego księdza. Od wnuka ks. Wendego, Jerzego Reinsteina, wiem, że podczas wojny w bliskim kontakcie z jego dziadkiem był Jan Nowak-Jeziorański, który miał kiedyś powiedzieć, że ks. Wende stanowił dla niego duchowe oparcie.

Ja osobiście często traktowałem go jak swojego powiernika. W 1947 r., po maturze, rozpocząłem studia na Politechnice Wrocławskiej. Po roku wszakże, podczas praktyki wakacyjnej, odczułem bardzo intensywnie potrzebę zmiany kierunku studiów i postanowiłem studiować teologię. Gdy wracałem z praktyki w Gdańsku do Radomia, gdzie wówczas mieszkałem, wstąpiłem w Warszawie właśnie do ks. Edwarda Wendego, któremu opowiedziałem o moich przeżyciach i zamiarach oraz okolicznościach, które do nich doprowadziły. Ks. Wende bardzo uważnie mnie wysłuchał, zadał wiele pytań – długo wówczas rozmawialiśmy – i zaakceptował moje plany. Na koniec powiedział: „No, to ucieszą się z tego warszawscy reformowani. Są tacy biedni po śmierci ks. Stefana Skierskiego, nie mają swojego duchownego. Zaraz im zakomunikuję tę dobrą nowinę”.

Potem, gdy byłem już studentem, nie tylko chętnie słuchałem kazań ks. Edwarda Wendego w naszym kościele, ale także – gdy sam stawiałem pierwsze kroki jako kaznodzieja – chodziłem do ks. Wendego radzić się, czytałem mu swoje kazania, a on je oceniał, nie szczędząc przy tym uwag i wskazówek. Pamiętam, gdy wypadło mi kiedyś w Radomiu wygłosić kazanie w Wielki Piątek, poszedłem już po nabożeństwie podzielić się z nim swoim osiągnięciem. Ks. Edward Wende wysłuchał mnie, jak zawsze poczynił odpowiednie uwagi, ale na wskazówki było już za późno. Powiedział mi wówczas, że jestem bardzo odważny. On bowiem zawsze czuł ogromny respekt przed kazaniami wielkopiątkowymi, przed zwiastowaniem o tajemnicy śmierci i ofiary Chrystusa i zawsze do tych kazań przygotowywał się wyjątkowo gruntownie i dogłębnie.

Ks. sen. Edward Wende był człowiekiem bardzo poważnym, twarz jego przybierała często nawet wyraz pewnej surowości, ale lubił się uśmiechać, śmiać, miał duże poczucie humoru. Z jego kręgów rodzinnych znam następującą anegdotę. Ks. Edward Wende przyjaźnił się z ks. Leonem Sachsem z Turku. Wybrał się kiedyś w podróż bryczką, a w drodze powrotnej postanowił zatrzymać się u ks. Sachsa, któremu wysłał następujący telegram: „Przyjeżdżam wtedy i wtedy, przygotuj ćwiartkę owsa”. Gdy dotarł na miejsce, okazało się, że owsa nie było. Ks. Sachs powiedział: „Myślałem, że to żart”, a ks. Wende na to: „Ależ mój drogi, przecież to nie było pismo urzędowe”.

Gdy ks. Edward Wende zakończył swoje życie w 1949 r., odczułem bardzo jego odejście, zabrakło mi bowiem mądrego doradcy i powiernika.

Ks. bp Zdzisław Tranda