Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 1-2 / 2011

Rodzina Najmanów

Nastały długie i ciężkie dni okupacji. Koza, którą wieźliśmy z Kiejsz, okazała się doskonałą żywicielką naszej wielodzietnej rodziny: Blanki, Sławeny, nowonarodzonej Lilki i nas dwojga. W domu nauczycielskim mieszkaliśmy do kwietnia 1940 roku. Życzliwi znajomi ostrzegli mnie, bym umykał z Dąbia, gdyż grozi mi aresztowanie ze strony okupanta. Gremialnie bowiem aresztowano polską inteligencję. Zaaresztowano naszego lekarza dr. Zapendowskiego, farmaceutę Gogelę, księdza katechetę, dyrektora szkoły i – o rozpaczy – dotarła do nas wieść, że w Kiejszach mój teść, Wacław Łaszkiewicz wraz z dwoma synami, braćmi mej żony (Tadeuszem i Zdzisławem) zabrani zostali przez SS w nieznanym kierunku.

Straszne czasy wojny odbiły się głęboko w psychice każdego Polaka. Ja, polski nauczyciel, ostrzeżony przed aresztowaniem, przypomniałem sobie, że moim najbezpieczniejszym schronieniem może być Zelów, moje rodzinne miasto! W sierpniu 1940 roku wynająłem fraktę i potajemnie w nocy przewiozłem cześć mebli z Dąbia do Zelowa.

Po drodze patrole niemieckie zatrzymywały nas i dopytywały, dokąd się wyprowadzamy. Gdyby nie moja znajomość języka niemieckiego, miałbym duże kłopoty z dotarciem na miejsce. Całą drogę z Dąbia do Zelowa prze­szedłem pieszo, prowadząc obok siebie rower.

Po kilku dniach pobytu w Zelowie wyruszyłem do Koła po żonę Irenę z trojgiem dzieci. Mój znajomy z Dąbia (luteranin, pochodzenia niemieckiego) Adolf Woltman, postarał się o przepustkę dla mnie, bez której nie mógłbym podróżować. Autobus kursował wtedy z Koła do Łasku, zaś dalej pojechaliśmy karetą konną do Zelowa. Tu zamieszkaliśmy u mojej siostry Elżbiety przy ulicy Piotrkowskiej 12. Mieliśmy dwa pokoje z kuchnią na parterze. Dom mojej siostry otoczony był dużym ogrodem – co dla małych dzieci było radością.

Przez pewien czas nie miałem pracy zarobkowej, aż wreszcie znalazłem ją w sklepie bławatnym Ericha Engla – syna Jarosława i matki pochodzenia niemieckiego. Młodego Engla wezwano do wojska, do Wermachtu. Ja zaś sprowadzałem do sklepu materiały wełniane i bawełniane oraz galanterię z fabryk w Pabianicach i Łodzi. Miałem także obowiązek prowadzenia buchalterii. Wszystkie materiały były na kartki. Te na bieliznę i odzież wydawał dla wszystkich mieszkańców Zelowa i okolicy Landratsamt w Łasku.

Mieliśmy częste kontrole policji. Wszystko musiało być zgodne z kartoteką. Najwięcej w tej pracy pomagał mi Karol Fryd, a później Mirosława Windyga i Berta Niewieczerzał. W sklepie byłem zajęty codziennie od godz. 9-tej do 18-tej z dwugodzinną przerwą obiadową. Była to praca mozolna, ale dawałem sobie z nią radę. Kazano nam mówić wyłącznie po niemiecku, ale jak Niemcy wychodzili ze sklepu, wracaliśmy do ojczystego języka.

W każdą niedzielę prowadziłem moje trzy córeczki: Blankę, Sławenę i malutką Lilkę, do kościoła ewangelicko-reformowanego, do tzw. „szkółki niedzielnej”. Pastorem w tym czasie był Jarosław Niewieczerzał. (Dodam tutaj, że pastor miał synka, niemal rówieśnika moich córek, stąd zaproszono je na urodziny Jareczka. Wróciły do domu zachwycone recytacją wiersza: Pewna żaba była słaba, więc przychodzi do doktora i powiada, że jest chora...) Po powrocie z tej wizyty trzeba było poszukać przedwojennego wydania książeczki Brzechwy, by dziewczynki mogły recytować ów zachwycający wierszyk – tak jak Jareczek. Oto co znaczy dobry przykład!)

W Zelowie mieliśmy sporo znajomych i dobrych przyjaciół. Bywaliśmy często u państwa Gąsiorowskich. Organizowaliśmy tam spotkania towarzyskie o charakterze patriotycznym, także artystycznym, podczas tradycyjnych uroczystości bożonarodzeniowych czy wielkanocnych. Krewna pp. Gąsiorowskich, prof. Janina Keppe, pisywała dla naszych zelowskich dzieci m.in. „Jasełka”, które z radością dzieci teatralnie przedstawiały. Recytowały wiersze znanych poetów i śpiewały kolędy oraz muzykowały wraz z dorosłymi (Blanka 9-cio letnia grała na fortepianie). Pamiętam, jak w listopadowy wieczór w 1942 roku zagrałem z moją żoną Ireną w duecie na skrzypcach „Warszawiankę” Kurpińskiego wraz z chóralnym śpiewem zebranych w salonie u państwa Gąsiorowskich.(Gdyby przechodzący obok domu niemieccy policjanci usłyszeli nasze patriotyczne pieśni, mielibyśmy prawdziwe kłopoty. Nikt z nas o tym wówczas nie myślał).

Nasi znajomi i przyjaciele, zachowani w naszej miłej pamięci z okresu okupacji, to Pastorostwo Niewieczerzałowie wraz z dziećmi, państwo Pospiszyłowie i Gąsiorowscy, Zaunarowie, Englowie, Swobodowie, Jersakowie, Hajkowie, Slamowie, oraz moja najbliższa rodzina: siostry Elżbieta, Amalia, oraz bracia Emil, Bedrich i Mirek – na czele z naszymi rodzicami Amalią i Pawłem. Wszyscy wspomagaliśmy się wzajemnie. W naszym domu ukrywaliśmy młodszą siostrę mojej żony, Krystynę, która była bez zameldowania po wysiedleniu z Kiejsz w 1939 roku, gdy SS zaaresztowało ojca Wacława oraz dwóch braci Krystyny i Ireny. Dodać należy, że brak meldunku to groźba tzw. lagru.

Wilhelm Najman i Blanka Najman-Kaczorkowa

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl

 

Czytaj też: