Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 3-4 / 2011

     Było to mniej więcej 10 lat temu. Pracowałam wtedy w Pomorskiej Akademii Pedagogicznej w Słupsku. U kilkuletniej siostrzenicy jednej z moich koleżanek z uczelni rozpoznano białaczkę. Skierowano ją na leczenie do Kliniki Hematologii Dziecięcej w Gdańsku. Zrozpaczeni rodzice, wiedząc o tym, że mieszkam we Wrocławiu i mam trochę znajomości w środowisku medycznym, zaczęli mnie błagać o pomoc w umieszczeniu chorej córeczki we wrocławskiej klinice, która uchodziła już wówczas za najlepszą w naszym kraju. Nie miałam wątpliwości, kogo mogę poprosić o pomoc: zatelefonowałam do Pana Profesora Jana Pellara.
      Profesor cierpliwie wysłuchał mojej relacji (wcześniej dowiedziałam się od rodziców wielu szczegółów), po czym odpowiedział:


     Pani Joanno, bardzo dobrze znam gdańską klinikę, tam pracują świetni hematolodzy, można mieć do nich pełne zaufanie. Warunki socjalne (stare budownictwo, ograniczona liczba łazienek) są tam mniej komfortowe niż we Wrocławiu, ale myślę, że transport dziecka w tym stanie do Wrocławia może tylko pogorszyć sprawę, zwłaszcza że mamy sezon grypowy (było to wczesną wiosną). Leki i większość sprzętu w Gdańsku są takie same jak we Wrocławiu. W Gdańsku co prawda nie robią przeszczepów szpiku (w tym czasie przeszczepy u dzieci przeprowadzały trzy ośrodki: we Wrocławiu, Warszawie i Poznaniu), ale jeśli przeszczep będzie konieczny, to każde potrzebujące dziecko trafia na listę do ministerstwa i jest kierowane do tego ośrodka, w którym w danym momencie jest najkrótsza kolejka. Przeszczepy szpiku u dzieci są w całości finansowane przez ministerstwo, nie ma żadnej potrzeby zbierania pieniędzy (zdesperowani rodzice już byli gotowi podjąć taką akcję), zresztą sądzę, że skoro jest to białaczka limfoblastyczna, to przeszczep prawdopodobnie nie będzie potrzebny. A jeżeli rodzice będą chcieli jeszcze ze mną porozmawiać, to proszę dać im mój numer telefonu.
     Nie wiem do dziś, czy wtedy rodzice jeszcze do Niego zadzwonili, ale bez żadnej zwłoki zawieźli małą Karolinkę do gdańskiej kliniki. Spędziła tam, wraz ze swoją mamą, prawie rok, ale wyszła wyleczona. Przeszczep szpiku istotnie – tak jak przewidywał Profesor – nie był potrzebny.
     I to właśnie był On. Pełen nieprawdopodobnego ciepła i empatii, mądry nie tylko swoją wiedzą medyczną, ale także tą życiową, stanowiący wzór postawy etycznej jako człowiek, jako lekarz i jako pracownik naukowy. Młodzi lekarze uczyli się od Niego delikatności i szacunku dla małych, często bardzo ciężko chorych pacjentów, oraz dla ich rodziców, których trzeba było wesprzeć nie tylko rzetelnymi i podanymi przystępnie informacjami, ale i słowami zwykłej ludzkiej otuchy. Miałam okazję poznać Go zresztą znacznie wcześniej, zanim jeszcze zostałam ewangeliczką. Od wczesnego dzieciństwa byłam pacjentką I Kliniki Pediatrii, Alergologii i Kardiologii Dziecięcej przy ulicy Wrońskiego, którą kierowała wówczas cudowna pani profesor Janina Lewandowska (alergolog), a On (kardiolog dziecięcy) był jej asystentem. W 1989 roku stanął na czele tej kliniki i kierował nią aż do przejścia na emeryturę w 2004 roku. Cała wrocławska parafia ewangelicko-augsburska uwielbiała Go. Po nabożeństwach, gdy wychodziliśmy z kościoła, każdy niemal starał się zamienić z nim parę słów, a On nikomu nie odmawiał. Nie unikał rozmów o sprawach trudnych i niejednoznacznych. Nigdy nie należał do żadnej partii (co z pewnością nie ułatwiało mu kariery ani w poprzednim, ani w obecnym ustroju), ale też nie przywiązywał wagi do stanowisk, honorów, zaszczytów. Po prostu był i robił swoje. Dobro chorych dzieci było dla Niego wszystkim – w 1991 roku stał się założycielem fundacji „Promyk Słońca” – jednej z pierwszych w Polsce instytucji pozarządowych zajmujących się wczesnym diagnozowaniem i rehabilitacją dzieci przewlekle chorych i niepełnosprawnych.

Joanna Szczepankiewicz-Battek

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl