Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Dla Jana Nelkena bycie ewangelikiem oznaczało bycie prawym człowiekiem. Dla niego TAK oznaczało TAK, a NIE oznaczało zawsze i jedynie NIE. Zmarł 27 stycznia.

Jan Nelken urodził się 88 lat temu w Warszawie. Jego rodzicami byli Jan Nelken, pułkownik Wojska Polskiego, lekarz psychiatra i psychoanalityk, ofiara zbrodni katyńskiej, i Irena z domu Borkowska, polonistka i doktor filozofii, dyrektor Departamentu Szkolnictwa dla Dorosłych w ówczesnym Ministerstwie Nauki i Oświecenia Publicznego. Choć rodzice dobrze sytuowani, to dom przy ul. Matejki 6 prowadzony był skromnie, bez przepychu, zatrudnione były jedynie gosposia i niania. Pan Jan spędził swe dzieciństwo w atmosferze beztroski, bezpieczeństwa, kochany przez swych rodziców, babcię i starszą siostrę Annę. Wakacje i weekendy spędzał w podwarszawskim domu letniskowym w Królewskiej Górze, zaprojektowanym i zbudowanym w stylu modernizmu przedwojennego. To było najszczęśliwsze jego osiem lat…

W czasie oblężenia Warszawy mieszkanie często zamieniało się w miejsce, w którym przebywali ludzie bez dachu nad głową, a którzy zawsze mogli liczyć na pomoc matki Jana, Ireny. Okupację aż do powstania spędzili w Warszawie, kilkakrotnie się przeprowadzając. O śmierci ojca w Katyniu dzieci i matka dowiedzieli się w 1943 r.

W czasie powstania zginęła matka Jana, Irena, która pracowała w szpitalu powstańczym, a starsza siostra, łączniczka, została złapana przez niemieckich żołnierzy i powieszona na Czerniakowie. Jan w wieku 13 lat został sam na świecie.

Po powstaniu tułał się z miejsca na miejsce, aż znalazł się w Zakopanem w Domu Sierot popowstańczych. Tam prawdopodobnie skończył szkołę, a po powrocie do Warszawy ukończył liceum i zdał maturę. Od dziecka interesował się prawem, a zwłaszcza prawem karnym, starał się o przyjęcie na Wydział Prawa UW. Nie obyło się jednak bez problemów – Komisja Egzaminacyjna odrzuciła jego starania twierdząc, że nie ma miejsca dla dzieci przedwojennych oficerów sanacyjnych. Dopiero po interwencji jednego z profesorów, przyjaciela ojca, został przyjęty na studia.

Po ukończeniu studiów pracował w Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich, biorąc udział w procesach zbrodniarzy niemieckich. Pracował również w Milicji Obywatelskiej w wydziale śledczym, wykładając prawo. Już wtedy mówiło się, że stoi przed nim kariera. A jego praca doktorska o procesach poszlakowych do dziś jest żelazną pozycją i klasyką wydziałów prawa karnego.

I w pewnym momencie wycofał się, wręcz zniknął. Już nie myślał o karierze prawnika i wykładowcy, zaczął wieść wręcz pustelnicze życie. Sprzedał dom letniskowy w Królewskiej Górze za marne grosze i zamieszkał w maleńkim mieszkanku przy ul. Kazimierzowskiej na Mokotowie. Żył jak pustelnik otoczony książkami i różnymi dokumentami dotyczącymi jego rodziców, nie posiadając niczego więcej oprócz rzeczy niezbędnych do życia i przeżycia… Od ok. dwóch lat przebywał w Domu Opieki „Feniks” w Otwocku, znajdując tam ciepło, opiekę i serce ze strony pracowników i dyrekcji.

Choć jako dziecko ochrzczony w Kościele ewangelicko-reformowanym, to dopiero w 1982 r. został konfirmowany przez ks. Bogdana Trandę.

Czynnie uczestniczył w pracach synodalnej komisji prawa, przygotowującej nowelizację Prawa Wewnętrznego Kościoła ewangelicko-reformowanego. Pamiętamy jego wypowiedzi w trakcie zgromadzeń zboru warszawskiego. Były to zawsze mądre, głębokie wypowiedzi, wyjaśniające w sposób prosty i logiczny nierzadko zawiłe kwestie prawne.

Pamiętamy Pana Jana jako człowieka skromnego, zamkniętego, nieufnego i ostrożnego w kontaktach. O nienagannych manierach i kulturze osobistej, poczuciu godności. Był, jak określiła to przyjaciółka z lat dziecinnych, uosobieniem łagodności i uczciwości.

Muszę przyznać, że nieczęsto udawało mi się rozmawiać z Panem Janem o Bogu i wierze. Pan Jan należał do osób, dla których sprawy wiary i relacji z Bogiem mają być przeżywane, a nie dyskutowane. Dla Jana Bóg był Absolutem, ideą Dobra i Porządku Ostatecznego, zaś wiara i ewangelicyzm oznaczały zespół norm, wartości i zasad, według których trzeba żyć, aby przeżyć swoje życie wraz z innymi w spokoju i przyzwoitości.

Dla Jana Nelkena bycie ewangelikiem oznaczało bycie prawym człowiekiem. Dla niego TAK oznaczało TAK, a NIE oznaczało zawsze i jedynie NIE.

Wspominając życie i osobę pana Jana, przypominają mi się słowa Seneki: „Nie samo życie jest dobrem, ale życie dobre”. Jan Nelken przeżył życie, które dopiero było wartościowe, jeśli było ono dobre, służące innym. Swą wiedzą służył innym ludziom, nam, jego współwyznawcom, swemu Kościołowi, któremu był do końca wierny.

W związku z osobą Pan Jana, jego poczuciem godności i uczciwości, przypominają mi się słowa modlitwy: „A kiedy życie zgaśnie – jak gaśnie zachód słońca – niech duch mój, idąc do Ciebie nie musi się wstydzić”.

* * * * *

ks. Michał Jabłoński – proboszcz Parafii Ewangelicko-Reformowanej w Warszawie