Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 1/2021, s. 14–15

Grazyna Matyszkiewicz (fot. Andrzej Matyszkiewicz)
Grażyna Matyszkiewicz w Toskanii w 2011 r. (fot. Andrzej Matyszkiewicz)

 

27 stycznia po długiej chorobie zmarła prof. Grażyna Matyszkiewicz. Urodziła się 5 października 1949 r. w Inowrocławiu. Ukończyła polonistykę na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Była wybitną specjalistką z zakresu wymowy i dykcji. W latach 1979–2002 wykładała w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie (PWST), w latach 1990–1991 i 1993–1996 była prodziekanem, a w roku 1991 i od 1996 do 2002 r. – prorektorem tej uczelni. W latach 1995–2005 kierowała Podyplomowym Studium Wymowy. „Uczyła studentów miłości do słów, dbałości o nie, pokory wobec nich i umiejętności dostrzegania ich kolorów” – napisano o Niej w krótkim wspomnieniu na stronie internetowej PWST. Do Kościoła Ewangelicko-Reformowanego wstąpiła wraz z mężem Andrzejem 12 czerwca 2011 r. Po zamknięciu działalności Społecznego Komitetu Ochrony Zabytków, którym kierowała Irena Scholl, Grażyna Matyszkiewicz została przewodniczącą nowo powołanego Komitetu Opieki nad Zabytkami Cmentarza Ewangelicko-Reformowanego w Warszawie jako agendy parafii. Zapraszała ludzi kultury do udziału w dorocznych listopadowych kwestach, podczas których zbierano środki na ratowanie zabytków cmentarza. 3 października 2018 r. zrezygnowała z funkcji przewodniczącej Komitetu. Dla parafian była wzorem przyzwoitości, siły charakteru, pogody ducha, życzliwości i ludzkiego ciepła. Pogrzeb śp. Grażyny Matyszkiewicz planowany jest na 5 października 2021 r. na Cmentarzu Ewangelicko-Reformowanym w Warszawie. Poniżej publikujemy wspomnienie o Zmarłej.

 

Gdybym umiała rysować, tak choć trochę, narysowałabym Tryptyk Grażyny.

Pierwszy obraz nosiłby tytuł: Grażyna słucha i odpowiada. Prawdopodobnie siedziałaby wygodnie na krześle przy owalnym stoliku w kancelarii naszego domu parafialnego i patrzyła na rozmówcę znad okularów, skupiona, a zarazem gotowa do udzielenia odpowiedzi z uśmiechem. Prawa dłoń nieco uniesiona, w lekkim obrocie, palce dłoni połączone, jakby dla podkreślenia precyzji słowa. Bo Grażyna kocha słowo, słowa, jest niesamowicie wyczulona na zły akcent, niechlujność wypowiedzi, fałszywy ton.

O czym ta rozmowa? O sprawach parafii, o ludziach, którym trzeba pomóc, o kweście na cmentarzu. O zdrowiu, ale o tym krótko i rzeczowo, wtedy druga ręka wyręcza tę pierwszą i wykonuje gest lekceważenia. A przecież wiem, że kryje się za tym ból, niepokój, upokorzenie pacjenta traktowanego źle, ale nie przez niewydolny system, tylko przez bezmyślne i aroganckie panie z okienka w szpitalu, te naprawdę trzymające władzę. Grażyna nigdy nie przestaje być damą, w takich sytuacjach jest jeszcze bardziej uprzejma i elegancka niż zazwyczaj. Nie złamią jej.

Drugi obraz: Grażyna na wakacjach. Oczywiście w ukochanej Toskanii. Oczywiście w każdym mieście, miasteczku, klasztorze, kościele, muzeum, galerii po sto i więcej razy. Jak można narysować „Sto i więcej razy”? Chyba grubszą kreską, ale zawsze z szalem zawiniętym finezyjne wokół szyi, przypiętą jaskółką lub w kurtce w jaskółki. Wspinającą się na wzgórze zamkowe, bo przecież tam jest ta knajpka, w której zawsze jedliśmy, znają nas, co roku pijemy tam świetne wino i jemy to, co najlepsze. Kiedy już usiądzie przy ulubionym stoliku, uśmiechnięta, wytwornie oparta o poręcz fotela, zaczyna snuć wspomnienia z siedemdziesiątego czwartego pobytu tutaj…

Potem niepostrzeżenie pojawia się opowieść o pierwszej wizycie we Włoszech z biednymi i głodnymi studentami z komunistycznej szarej Polski, których cichaczem na raucie w ambasadzie karmił jakiś przyzwoity kelner… I o pobycie w NRD, o pracy w Akademii Teatralnej, o studentach, których wypuściła w świat jak jaskółki. O synu, pięknych wnuczkach.

I o życiowym zwrocie, jakim nieoczekiwanie dla niej samej stało się przystąpienie do naszego Kościoła, czy też raczej do naszej parafii, w której poznała tylu niezwykłych ludzi. O Bogu też, że nas kocha i chce dla nas jak najlepiej. Piękne usta Grażyny układają się wesoło w przekornym uśmiechu lub podążając za nostalgicznym spojrzeniem w dal i w przeszłość, przyjmują wyraz tajemniczego zadowolenia. Po powrocie do wakacyjnego casa italiana, po całym dniu chodzenia i podziwiania, Grażyna przygotuje na kolację najlepsze risotto na świecie z niepowtarzalnym sosem, a potem usiądziemy przed domem, bo przecież w Toskanii noce są tak piękne jak dni.

Obraz trzeci: Grażyna i Przyjaciele. Na jakiej kartce to narysować? A4 zdecydowanie za mała, 4A0 też nie załatwia sprawy. Grażyna tak czy owak w centrum: siedzi lub stoi, głowa filuternie pochylona w bok, uśmiech Giocondy dla każdego, w ramionach olbrzymi bukiet kwiatów, gotowa do podzielenia się nimi ze wszystkimi, trochę jakby każdemu z nas chciała coś zostawić na pożegnanie. Przyjaciół w życiu Grażyny jest wielu, ale nie o liczbę tu idzie, lecz o jakość tych przyjaźni – każda sprawdzona w boju, każda równomiernie dawana i brana, pełna łez i radości, jak to bywa wśród przyjaciół. Grażyna rozdaje ciepło, mądrość, ustanawia standardy, na wyciągniętej dłoni podaje serce. Niczego nie chce w zamian. Wybacza wiele, ale biada temu, kto okaże się kłamcą – saper myli się tylko raz!

To może narysujmy to tak: Grażyna stoi z naręczem kwiatów, a dookoła fruwają nieprzeliczone zastępy jaskółek krzyczących jak najgłośniej, by zagłuszyć żal.

Taki to byłby tryptyk.

PS Na każdym obrazie musi być Jej mąż, Andrzej, bo inaczej to wszystko nie miałoby sensu…

* * * * *

Monika Polkowska – członkini Parafii Ewangelicko-Reformowanej w Warszawie