Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Ks. Wiera J. JelinekNR 8-9 / 2003

Krzysztof Urban: Co czuje pani na kilka tygodni przed ordynacją?

Wiera Jelinek: Jestem pierwszą kobietą w Polsce, którą spotyka taki zaszczyt. Sprawia to, że odczuwam ciężar i odpowiedzialność za to, że dotyka to mnie. Muszę też dodać, że długo na to pracowałam. Ze wszystkich sił i możliwości starałam się jak najlepiej służyć ludziom i swemu Kościołowi, łącząc tę pracę z obowiązkami żony, matki i nauczycielki.
Mam tylko odrobinę żalu, że to trwało tak długo i przyszło w chwili, gdy tym czekaniem jestem zmęczona. W międzyczasie nasze dzieci zdążyły urosnąć, zdać maturę i pójść na studia.
Oboje pracujemy w zborze zelowskim od 21 lat. Mój mąż, który od tego czasu jest pastorem w naszym zborze, otrzymał tę godność od razu po zakończeniu studiów teologicznych, mnie spotyka to dopiero teraz. Dlatego radość z tego wydarzenia jest osłonięta zadumą i odrobiną smutku.
Ogarnia mnie też coraz większa tęsknota za wiarygodnością. W czasach szerzącej się we współczesnym społeczeństwie deprecjacji urzędu duchownego, gdy niemal we wszystkich środkach masowego przekazu daje się słyszeć słowa stanowczej (bądź zawstydzonej) krytyki osób duchownych różnych wyznań, moją głęboką prośbą jest, by Bóg zechciał chronić swój Kościół i mnie samą przed umniejszeniem wartości funkcji sługi Słowa Bożego.

A więc optymizm i wiara są bardzo potrzebne.

Oczywiście, ale prawdą jest, że nie wyróżnia mnie nic szczególnego, co stanowiłoby bezpośredni bodziec nakazujący Kościołowi ordynowanie mnie. Sama czuję się niegodna tej funkcji.

Nie rozumiem. Przecież pragnie pani zostać duchownym?

Tak, ale nie posiadam tej godności sama z siebie, dlatego nie roszczę sobie prawa do twierdzenia, że jestem godną bycia duchownym. Pociechą i gwarancją dla mnie jest łaskawe vocatio Dei.

Widzę, że wiele jest w pani zapału do pracy.

W Kościele dla każdego chętnego jest zawsze dużo do zrobienia. A służba, do jakiej powołanie może mieć pojedynczy członek zboru, nigdy nie będzie wymagała wychodzenia poza ramy jego możliwości i zdolności. Więcej, każde powołanie niesie ze sobą dodatkowe obdarowanie i uzdolnienie, o ile jest przyjęte i realizowane w dniu powszednim. Potwierdzi to niejeden zaangażowany chrześcijanin.

Studnia bez dna?

Powiedziałabym raczej: góra potrzeb niemożliwych do zaspokojenia. Góra bez szczytu, która rośnie przed domem każdego pastora; rośnie dlatego, że podział pracy jest niewłaściwy.
Trudno zaprzeczyć, że w każdym zborze jest grupa osób, które serce, umysł i ręce oddają na użytek swojej parafii i jej agend. Ale jeszcze większą grupę stanowią odbiorcy tych działań, nierzadko zdegustowani ich poziomem i jakością.
Jeśli jednak każdy członek zboru zaakceptuje siebie jako realizatora konkretnego zadania, wspomniana przeze mnie góra potrzeb będzie powoli się kurczyć.

Krzysztof Urban - Wiera Jelinek

Rozmowa z Wierą Jelinek - pełny tekst

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl